— Ja, ojcze? — spytał oszołomiony.
— Z twoim doświadczeniem wojownika i łowcy, któż byłby lepszy? Rozmawiałem już nawet z lady Teralind i lordem Dunbarthem. Oboje wyrazili swą zgodę. Syn Mówcy, łowca, przyjaciel Kagonesti; jesteś najlepszym wyborem.
Kith-Kanan spojrzał na Sithasa.
— Czy to był twój pomysł, Sith?
W odpowiedzi bliźniak wzruszył ramionami.
— Jasne rozumowanie wskazywało na ciebie i na nikogo innego.
Kith-Kanan przeczesał dłonią zmierzwione włosy. Stary, przebiegły Dunbarth wiedział o wszystkim przez całą poranną przejażdżkę i nie pisnął nawet słowa. Czy specjalnie zaprowadził go na targowisko, tak aby Kith-Kanan zobaczył pracujących tam niewolników? Czy chciał przygotować księcia na tę chwilę?
— Możesz odmówić — podkreślił Mówca — jeśli chcesz. — Najwyraźniej nie oczekiwał jednak takiej reakcji ze strony swego oddanego syna.
Przez umysł Kith-Kanana przetoczyła się fala obrazów i myśli. Zobaczył kolejno zrujnowaną wioskę, którą odnaleźli wraz z Mackelim, grasującego i grabiącego ziemie Silvanostu Voltorna, śmiertelnie ranną Anayę, walczącą krzemiennym nożem przeciwko kuszom i mieczom, a także odartych z życia kagonestyjskich niewolników.
Usłyszał też swoje własne słowa:
— Gdyby ludzie posiadali choć kilka włóczni i wiedzieli, jak nimi walczyć, wszyscy mogliby ujść z życiem.
Wzrok Kith-Kanana przez długą chwilę zatrzymał się na Sithasie, a następnie skierował się ku Mówcy.
Z Mackelim u boku, Kith-Kanan spędził kilka kolejnych dni, przesłuchując członków królewskiej straży, którzy dobrowolnie zgłosili się do służby w jego oddziałach tak jak przewidywał, obietnica wolnej ziemi była potężną zachęta dla żołnierzy, którzy często nie posiadali niczego poza tym, co nosili na grzbiecie. Kith-Kanan mógł więc na swoich sierżantów wybierać najlepszych spośród żołnierzy.
Dla uczczenia nowego porozumienia z Ergothem i Thorbardinem, a także z okazji awansu Kith-Kanana na dowódcę nowej straży Domu Protektora, ogłoszono w Silvanoście wielkie publiczne święto. Z chwilą tą jednostka otrzymała już miano Dzikich Biegaczy; nazwy stworzonej na cześć uzbrojonych oddziałów Kagonesti, którzy walczyli w imię Silvanosa podczas wojen o zjednoczenie.
— Wciąż nie rozumiem, dlaczego po prostu stąd nie odlecimy? — spytał Mackeli, uginając się pod ciężarem prawdziwej zbroi i garnkowatego, żelaznego hełmu.
— Gryfy odgrywają rolę rumaków rodziny królewskiej — odparł Kith-Kanan. — Poza tym nie ma ich wystarczająco wiele dla całej kompanii. — Po tych słowach książę ścisnął liną ostami tobołek ze swymi osobistymi rzeczami. Jego kasztanowy rumak Kijo wyśmienicie znosił ciężar bagażu i ciężkiej zbroi i Kith-Kanana cieszyła myśl, że stary wierzchowiec jest równie żywiołowy co zawsze.
— Mackeli sceptycznie przyjrzał się zwierzęciu.
— Jesteś pewien, że te stworzenia są oswojone?
Kith-Kanan uśmiechnął się.
— Dosiadałeś Arcuballisa na wysokości tysiąca stóp, a teraz obawiasz się konnej przejażdżki?
— Znam Arcuballisa — odparł z niepokojem chłopiec. — Tych zwierząt nie znam w ogóle.
Będzie dobrze. — Kith-Kanan przeszedł wzdłuż rzędu koni i wojowników. Kiedy zawiązano ostatnie węzły, przyszedł czas na pożegnania.
Droga Paradna była pełna konnych. Dookoła kręciło się dwustu pięćdziesięciu wojowników i tyle samo rumaków. W przeciwieństwie do wcześniejszej, feralnej wyprawy Sithela drużyna Kith-Kananu miała być w pełni konna i samowystarczalna. Był to największy oddział zbrojnych, jaki opuszczał Silvanost od czasu wojen założycielskich.
Widowisko było wspaniale, stąd tez po obu stronach ulicy tłoczyli się liczni gapie. Wojownicy zrezygnowali z wykwintnych zbroi paradnych na rzecz bardziej praktycznego ekwipunku. Każdy z nich odziany był w kuty, żelazny napierśnik i prosty, otwarty hełm. Z każdego siodła zwisały brązowe tarcze w kształcie klepsydr, a każdy żołnierz miał przy sobie łuk, dwadzieścia strzał, miecz, nóż i ciężki oszczep, którym w razie potrzeby można było uderzyć lub cisnąć. Osiodłanie koni także ograniczono do minimum, jako że mobilność była tu ważniejsza od ochrony.
Pokonując schody do głównego wejścia Wieży Gwiazd. Kith-Kanan wepchnął pod pachę swe rękawice. Na szczycie czekali na niego ojciec i matka. Sithas wraz z Hermathyą, lady Teralind, siedzący na swym krześle pretor Ulwen, a także Ulvissen. Lord Dunbarth poprosił zwolnienie go z uroczystości pożegnalnych. Według słów jego wiernego sekretarza Drollo, krasnoludowi dokuczał ból kolkowy. Kith-Kanan wiedział jednak, że odkąd imperator Ergothu i król Thorbardinu zatwierdzili traktat, stary nicpoń używał życia w nadbrzeżnych gospodach i tawernach.
Książę równym krokiem wspiął się na schody, nie odrywając oczu od swego ojca. Głowę Sithela zdobiła formalna Korona Gwiazd — wspaniały, złoty diadem, którego główną ozdobą było osławione Oko Astarina, największy na Krynnie szmaragd. Klejnot pochwycił promienie porannego słońca, wysyłając wzdłuż ulicy i ogrodów błyski zielonkawego światła.
U boku Sithela stała lady Nirakina. Kobieta odziana była w szatę barwy najdelikatniejszego błękitu, a jej szyję oplatał filigranowy, srebrny naszyjnik. Włosy koloni miodu związała srebrną szarfą, W twarzy Nirakiny było coś smutnego i odległego; bez wątpienia świadomość, to oto po raz kolejny traci swego młodszego syna, kiedy zaledwie miesiąc wcześniej powrócił on do domu.
Kith-Kanan dotarł do podestu, na którym zgromadziła się królewska rodzina. Zdjął z głowy hełm i pokłonił się swemu ojcu.
— Szlachetny ojcze, łaskawa matko — rzekł z godnością.
— Stań u mego boku — rzekł ciepło Sithel. Słysząc te słowa, Kith-Kanan uczynił ostatni krok i stanął obok ojca.
— Twoja matka i ja chcemy ci coś ofiarować — szepnął Mówca. — Otwórz to, kiedy będziesz sam. Nirakina wręczyła mężowi czerwoną jedwabną chustkę, której końce związane były na supeł. Sithel bez słowa wcisnął zawiniątko do rąk Kith-Kanana. — Teraz jeśli chodzi o część oficjalną — rzekł Mówca z łagodnym uśmiechem. Chwilę później spojrzał ponad tłumem, uniósł dłoń i przemówił
— Ludu Silvanostu! Przedstawiam wam mego syna. Kith-Kanana, którego pieczy powierzam pokój i bezpieczeństwo całego królestwa. — Chwilę później spytał Kith-Kanana donośnym głosem: — Czy obiecujesz wiernie i z honorem wywiązywać się z obowiązków dowódcy we wszystkich częściach królestwa, a także na ziemiach, do których być może dotrzesz?
Odpowiedź Kith-Kanana była głośna i wyraźna.
— Na E’li, przysięgam, że tak właśnie będzie, — Słysząc to, tłum ryknął z aprobatą.
Nieopodal Sithela, po jego lewej stronie, stali Sithas i Hermathya. Delikatna twarzy Hermathyi wyrażała absolutny spokój, a sama elfka wyglądała olśniewająco pięknie w swej kremowobiałej szacie. Sithas uśmiechnął się do bliźniaka, kiedy ten podszedł bliżej, oczekując błogosławieństwa.
— Dobrych łowów. Kith — rzekł ciepło. — Pokaż ludziom, jaka siła charakteru drzemie w elfach!
— Tak też uczynię, Sith. — Bez ostrzeżenia Kith-Kanan uścisnął dłoń swego brata, który żarliwie odwzajemnił jego gest.
— Uważaj na siebie bracie — rzekł szeptem Sithas, po czym uwolnił się z objęć Kith-Kanana. Dopiero wówczas Kith-Kanan zwrócił się ku Hermathyi.
— Żegnaj, pani.
— Do zobaczenia — odparła chłodno.
Kith-Kanan zszedł ze schodów, kierując się ku Mackeliemu, który trzymał wodze Kijo. — Co powiedziała pani? — spytał chłopiec, spoglądając z nabożnym podziwem na Hermathyę. — Zauważyłeś ją, prawda?