Выбрать главу

— Nie chcę cię urazić. Wielki Mówco, jednak twój syn jest w błędzie. Zanim przybyłem tu jako seneszal mej pani, nigdy wcześniej nie byłem w Silvanoście — odparł beznamiętnie.

— Błędy są możliwe nawet w przypadku Kith-Kanana odparł Sithel, ponownie zaciskając palce na skrawku papieru. — Dlatego też nakazałem mym skrybom przeszukać archiwa Świątyni Kiri-Jolitha. Są tam zapiski dotyczące wszelkich wojen i bitew toczonych od zarania dziejów. I czyjeż to imię zostało odnalezione przy wzmiance o najwyższym admirale floty Ergothu, jeśli nie Guldur Ul Vissena? Imię zadziwiająco podobne do twego własnego, czyż nie? Jeśli twoja księżniczka dopilnowała, aby przybyć tu w przebraniu, łatwo jest uwierzyć, że ty sam uczynniłeś podobnie. — Mówca splótł ręce za plecami. Co masz do powiedzenia, mistrzu Ulvissenie?

Ulvissen spojrzał chłodno na Mówcę Gwiazd.

— Wasza Wysokość jest w błędzie — odparł stanowczo. — Podobieństwo nazwisk o niczym nie świadczy. Vissen to w Ergocie popularne nazwisko.

— Czy zgadzasz się, pani? Teralind wzdrygnęła się.

— Tak. O co chodzi? Powiedziałam przecież, dlaczego udawałam kogoś innego. Mój seneszal jest jednak tym, kim twierdzi, że jest.

Sithel wetknął pergamin za opasującą jego ciało szarfę.

— Jako cesarska księżniczka, proszę, wyruszaj z moimi najlepszymi życzeniami i nadzieją na bezpieczną podróż, jednak nie przywoź swego „seneszala" z powrotem do Silvanostu. Czy rozumiesz? — Szorstkość głosu Sithela była do niego niepodobna. — Ci, którzy plądrują mój kraj i zabijają moich poddanych, nie są mile widziani ani w mym mieście, ani w mym domu. Proszę, powiadom o tym swego ojca, kiedy powrócisz do Daltigoth, pani.

Po tych słowach Mówca odwrócił się na pięcie i opuścił komnatę. Zaraz za nim wyszła także Nirakina. Tamanier pokłonił się i również wyszedł. Ostatni, z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, komnatę opuścił Sithas.

W rotundzie, na zewnątrz kwater łudzi, Sithel odwrócił się do swej żony, obdarzając ją szerokim uśmiechem. Następnie potrząsnął pięścią w kierunku sklepienia.

— W końcu! — rzekł żarliwie — Nareszcie zemściłem się na tej kłótliwej kobiecie! — Chwile później zwrócił się do Tamaniera. — Byłeś nam wielce pomocny. Zostaniesz nagrodzony.

Tamanier zamrugał oczami i pokłonił się nisko.

— Jedyne, czego pragnę, to służyć Waszej Wysokości i lady Nirakinie — odparł.

— A więc będziesz nam służył. — Sithel zastanowił przez chwilę, pocierając swą spiczastą brodę. — Pragnę mianować cię dworskim szambelanem. Spadnie na ciebie obowiązek zarządzania codziennymi sprawami. Będziesz znany jako lord Ambrodel, a twój klan będzie miał prawo dziedziczyć ten tytuł. — Mówca splótł ramiona i zadał kolejne pytanie. — Co ty na to, lordzie Ambrodelu?

Tamanier stał z rozdziawionymi ustami, niczym , przerażone dziecko. W końcu jednak zebrał się w sobie i upadł na jedno kolano.

— Dziękuję ci, Wasza Wysokość — odparł pokornie. — Będę ci służył do końca mych dni. — Przypuszczam, że moje dni nadejdą szybciej od twoich — rzekł cierpko Sithel. — Później jednak będziesz mógł służyć mojemu synowi.

Śmiejąc się, królewska rodzina i nowy szambelan opuścili rotundę. Idąc, Sithas położył rękę na ramieniu Tamaniera.

— Jedno słówko, mój nowy lordzie — szepnął poufnie książę, odciągając swego towarzysza na bok. — Tak? — rzekł dyskretnie Tamanier.

— Pozwolisz, że pójdziemy w bardziej ustronne miejsce.

Po tych słowach obaj mężczyźni opuścili pałac. Powietrze na zewnątrz przesycone było zapachem kwiatów, a marmurowe chodniki pokrywała gruba warstwa opadłego z drzew kwiecia. Sithas nie odezwał się ani słowem, aż do chwili, gdy byli już wystarczająco daleko od wszelkich ciekawskich.

— Wiesz, ze ktoś z pałacu przekazywał Ergothianom — informacje — rzekł tajemniczo Sithas, patrząc na wschód, ku pięknym domom elfiej arystokracji. — Byłbym wdzięczny, gdybyś pomógł mi dowiedzieć się, kim jest ów zdrajca.

— Zrobię co w mojej mocy, szlachetny książę — odparł żarliwie Tamanier.

Dobrze. Jako szambelan będziesz miał dostęp do każdej części pałacu. Chcę, abyś użył swej władzy, aby odszukać szpiega i zdradzić mi jego imię. — Sithas urwał i spojrzał wprost na Tamaniera. — Bądź jednak mądry. Nie chcę, aby oskarżono niewinną osobę. Nie chcę także, aby winowajca coś podejrzewał.

— Czy są jacyś podejrzani? — spytał Tamanier. — Oficjalnie nie. Nieoficjalnie tak — odparł ponuro Sithas. — Podejrzewam własną żonę, lady Hermathyę. — Własną żonę! — Tamanier był tak zaskoczony, że niemalże nie wierzył w to, co usłyszał. — Szlachetny książę, twoja żona na pewno cię kocha. Nie zdradziłaby cię dla ludzi!

Sithas powoli wypowiadał kolejne słowa.

— Mam jedynie przypuszczenia. Wszystko, co mogę powiedzieć o motywach Hermathyi, to że do tego stopnia uwielbia ona uwagę i cześć, jaką oddaje jej lud, że wydaje bajeczne sumy pieniędzy, aby podtrzymać tę przychylność. Nie daję jej monet, które tak hojnie rozsypuje po ulicach, mimo to nigdy nie brakuje jej pieniędzy.

Zszokowany i szczerze współczujący księciu Tamanier spytał:

— Czy podejrzewasz jeszcze kogoś innego?

— Tak, i być może jest to bardziej prawdopodobny z dwóch kandydatów. Ma na imię Vedvedsica. Jest magiem i kapłanem — jak sam twierdzi — Gileana, Szarego Wędrowca. Mój ojciec używa czasem jego zdolności jasnowidzenia, jednak Vedvedsica jest chciwym lisem, który zrobiłby wszystko dla złota czy władzy.

— Imperator Ergothu ma mnóstwo złota — rzekł mądrze Tamanier.

Rozmawiali jeszcze przez kilka kolejnych minut. Tamanier przysiągł zdemaskować zdrajcę, po czym Sithas wysłuchawszy go z uwagą, pokiwał głową i odszedł.

Świeżo upieczony szambelan pozostał sam we wschodnim ogrodzie, otoczony opadłymi płatkami kwiatów i śpiewającymi wśród drzew ptakami.

Rolnicy byli pełni obaw; kiedy po raz pierwszy ujrzeli mijającą ich wioskę kolumnę uzbrojonych wojowników, jednak kiedy zrozumieli, kim są Dzicy Biegacze, przyszli powitać nowo przybyłych.

W czasie podróży Kith-Kanan wysyłał kawalerzystów, aby pomogli jednemu z rolników wyciąć drzewo, innemu uwolnić muła z grząskiego rowu, a trzeciemu naprawić płot. Wieść o jego życzliwości wyprzedzała nadejście Dzikich Biegaczy, powiększając tłumy rozentuzjazmowanych elfów Silvanesti i Kagonesti, którzy wychodzili, aby powitać Kith-Kanana i jego oddziały.

Przez kilka kolejnych dni wytyczona przez wojsko droga oblegana była przez wdzięcznych rolników i ich rodziny, które w podzięce dawały żołnierzom świeży nektar, wędzono mięso i owoce. Na szyjach Dzikich Biegaczy zawieszano wieńce kwiatów. Rumak Kith-Kanana Kijo — ozdobiony był girlandą z pachnących białych róż. W pewnym momencie książę nakazał grajkom podjąć skoczną melodię, tak więc Dzicy Biegacze przemierzali wioski w towarzystwie muzyki, kwiatów i roześmianych mieszkańców. Ich podróż bardziej przypominała radosne święto niż wojskową wyprawę i niektórzy z bardziej doświadczonych wojowników byli tym szczerze zdziwieni.

Teraz, dziesięć dni drogi od Silvanostu, siedzący przy ognisku żołnierze wypytywali Kith-Kanana, dlaczego z takim zapałem pomagał napotkanym rolnikom i pasterzom.

— Cóż — wyjaśnił książę, mieszając swoją porcję zupy drewnianą łyżką — Jeśli cały ten pomysł ze strażą ma przynieść pożądany skutek, ludzie muszą widzieć w nas swoich przyjaciół, a nie tylko obrońców. Widzicie, wkrótce nasze szeregi wypełnią się tymi samymi rolnikami, drwalami i pasterzami, którym pomagaliśmy w czasie przemarszu. Oni stanowić będą wojsko, a wy wszyscy będziecie im przewodzić.

— Czy to prawda, że mamy także wcielać w nasze szeregi ludzi i krasnoludów? spytał z niesmakiem jeden z kapitanów.