Najpierw książę podszedł do stojącej we wnęce masywnej dębowej szafy. Spod napierśnika wyjął zwiotczały, płócienny worek, który zaledwie chwilę temu zakupił od jednego z pływających po rzece rybaków. Płótno miało osobliwy, mocny zapach ryb, jednak Kith-Kanan nie miał czasu na subtelności. Wyciągnął z szafy tylko kilka rzeczy — usztywnioną skórzaną tunikę, parę ciężkich butów do jazdy konnej i najcieplejsze nogawice. Następnie podszedł do stojącej w nogach łoża skrzyni.
— Niedbale wrzucił do worka kilka zapasowych ubrań Na samym dnie skrzyni odnalazł coś, czego odnaleźć wcale nie chciał. Owinięty w kawałek płótna, leżał tam klejnot gwiazd, który Kith-Kanan zakupił dla Hermathyi W przytłumionym świetle kamień mienił się niezliczoną gamą kolorów.
Młodzieniec powoli podniósł klejnot. W pierwszej chwili chciał go zmiażdżyć pod podeszwą buta, jednak nie mógł zmusić się do zniszczenia czegoś tak pięknego. Nie wiedząc, dlaczego to robi, wrzucił klejnot do sakwy.
Z wieszaka przy drzwiach wziął trzy rzeczy: krótki, mocno wygięty łuk, wypełniony strzałami kołczan i swoją ulubioną włócznię na dziki. Wisząca u jego boku pochwa była teraz pusta. Jego wykuty przez kapłanów Kiri-Jolitha miecz pozostał w Wieży Gwiazd.
Książę wrzucił strzały i nienaciągnięty łuk do worka, który przywiązał następnie do włóczni. Wszystko to przerzucił przez ramię i ruszył ku drzwiom.
Rygiel odsunął się z cichym szmerem i Kith-Kanan bezgłośnie otworzył drzwi. Naprzeciw jego komnaty znajdowała się sypialnia Sithasa.
Spod zamkniętych drzwi sączył się delikatny strumień światła. Kith-Kanan położył tobołek na ziemi i wyciągnął dłoń w kierunku klamki. Drzwi do komnaty Sithasa otworzyły się bezgłośnie. Wewnątrz, odziany w białe szaty, książęcy bliźniak klęczał przed niewielkim stoliczkiem, na którym leżała pojedyncza cięta róża.. Na gzymsie kominka płonęła samotna świeca.
Sithas podniósł wzrok.
— Wejdź, Kith — rzekł łagodnie. — Oczekiwałem twojego przybycia. — Podniósł się z podłogi. W blasku świecy jego oczy wyglądały pusto, a on sam zdawał się wymizerowany. Kiedy powróciłeś, poczułem twoją obecność. Proszę, usiądź.
— Nie zostanę — rzekł gorzko Kith-Kanan.
— Nie musisz odchodzić, Kith. Błagaj ojca o wybaczenie. On ci przebaczy.
Kith-Kanan rozłożył ręce.
— Nie mogę, Sith. Nawet gdyby mi wybaczył, nie miałoby to znaczenia. Nie mogę tu dłużej zostać.
— Z powodu Hermathyi? — spytał Sithas. Kith-Kanan skinął głową. — Nie kocham jej, Kith, ale to ona została wybrana. Muszę ją poślubić.
— A co ze mną? Czy w ogóle nie obchodzi cię, co czuję? Twarz Sithasa zdradzała szczere zmartwienie. — Go jednak miałem zrobić? — Powiedzieć im, że jej nie poślubisz. Odmówić ożenku z Hermathyą!
Sithas westchnął.
— Byłaby to wielka zniewaga dla Klanu Oakleaf, dla naszego ojca i samej Hermathyi. Została wybrana ponieważ będzie najlepszą zoną dla przyszłego Mówcy. Kith-Kanan przeciągnął dłonią przed rozgorączkowanymi oczach.
— To wszystko wydaję się jakimś koszmarnym snem. Nie mogę uwierzyć, że Thya zgodziła się na to wszystko.
— W takim razie idź na górę i sam ja zapytaj. Śpi w pokoju tuz nad twoją komnatą — beznamiętnie odparł Sithas. Kith-Kanan odwrócił się szykując się do wyjścia.
— Zaczekaj! — zwrócił się do niego Sithas. — Dokąd pójdziesz?
— Daleko stąd – odparł wyzywającym tonem Kith-Kanan.
Sithas zerwał się na równe nogi.
— Jak daleko zajdziesz sam? Wyrzekasz się swego dziedzictwa, Kith! Odrzucasz je niczym ogryzek jabłka!
Kith-Kanan stał bez ruchu w otwartych drzwiach. — Robię jedyną honorową rzecz; jaką mogę uczynić. Czy myślisz, te mógłbym żyć tu dalej, wiedząc, że Hermathya jest twoją żoną? Czy sądzisz, że mógłbym znieść jej widok każdego dnia i nazywać ją „siostrą"? Wiem, że okryłem hańbą ojca i samego siebie. Mogę żyć zhańbiony, ale nie mogę żyć obok Hermathyi, nie kochając jej!
Po tych słowach wyszedł na korytarz, pochylając się, by podnieść swój tobołek. Dopiero wówczas Sithas uniósł wieko stojącej w nogach jego łoża skrzyni z ciemnej, gładkiej dębiny.
— Kith, zaczekaj. — Odwrócił się do brata i wyciągnął ku niemu wąski miecz. — Ojciec był na ciebie tak wściekły, że zamierzał go połamać. Przekonałem go jednak, by pozwolił mi go zatrzymać.
Kith-Kanan wyciągnął z dłoni brata smukłe, kunsztowne ostrze. Chwilę później miecz wślizgnął się do pochwy, niczym chowana w rękawiczce dłoń. Natychmiast też Kith-Kanan poczuł się silniejszy. Odzyskał wszak jakąś część siebie samego.
— Dziękuję, Sith. Po tych słowach bracia jednocześnie padli sobie w objęcia, z czułością poklepując się po ramionach.! — Niech bogowie będą z tobą, bracie — rzekł Sithas głosem pełnym ciepła.
— Będą, jeśli ich o to poprosisz — odparł cierpko Kith-Kanan. — Ciebie słuchają.
Przeciął korytarz, kierując się ku swej komnacie i gotując się do wyjścia przez okno. Sithas podszedł do drzwi. — Czy kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę? — spytał. Kith-Kanan spojrzał na dwa jasne księżyce.
— Tak długo, jak Solinari i Lunitari tkwiły będą na tym samym niebie, znów się zobaczymy, bracie. — Następnie bez słowa wyszedł przez okno i zniknął.
Sithas powrócił do skąpo umeblowanego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Kiedy ponownie uklęknął przed maleńką kapliczką Matheri, wyszeptał:
— Dwie połówki tej samej monety; dwie gałęzie tego samego drzewa. — Zamknął oczy. — Matheri, miej go w swej opiece.
Stojąc na parapecie, Kith-Kanan zwinął linę. „Pokój tuż nad twoją komnatą" — powiedział Sithas. Dobrze więc. Za pierwszym razem lina poszybowała zbyt nisko i przywiązany do niej hak — drapiąc kamień — runął w kierunku Kith-Kanana. Młodzieniec płynnym ruchem odskoczył w bok, unikając uderzenia, jednak omal nie stracił równowagi na wąskiej półce. Spadający hak uderzył z brzękiem o ścianę w dole. Książę zaklął bezgłośnie i ostrożnie zaczął wciągać linę z powrotem.
Wieża Quinari, jak większość elfickich wież, stopniowo zwężała się ku górze. Dlatego też parapety na kolejnych poziomach stawały się coraz węższe. Kith-Kanan potrzebował czterech prób, by w końcu szczęśliwie zaczepić hak na siódmej kondygnacji. Kiedy to uczynił, zawisł przez chwilę w chłodnym nocnym powietrzu drżąc pod ciężarem tobołka i włóczni. Następnie z uporem zaczął piąć się do góry. Okno nad jego komnatą pogrążone było w ciemności. Młodzieniec ostrożnie położył zawiniątko na zewnętrznym parapecie i sztyletem zaczął mocować się z okienną zasuwą.
Delikatną ołowiane ramy niemal natychmiast ustąpiły pod naporem krótkiego ostrza i Kith-Kanan pchnął kryształowe szyby do środka.
Od razu wiedział, że była w pokoju. Korzenny zapach, który zawsze jej towarzyszył, wypełniał teraz komnatę delikatną wonią. Przez chwilę wsłuchiwał się w krótki, urwany oddech. Hermathya spała.
Młodzieniec pewnym — krokiem podszedł do jej łoża wyciągnął rękę i poczuł pod palcami miękki ogień jej włosów. Szeptem wymówił jej imię. — To ja, kochana.