Выбрать главу

— Kto was wysłał? — warknął. — Kto wysłał was, abyście mnie zabili?

— Nie wiem — wydyszał elf, z drżeniem opierając się na rannej nodze. — Litości, wielki panie! Jestem tylko zwykłym najemnikiem!

Słysząc to, Kith-Kanan potrząsnął mordercą. Jego twarz przypominała teraz odrażającą, pełną gniewu maską.

— Chcesz litości? Oto litość: — powiedz mi, kto was wynajął, a podetnę ci gardło. Nie mów nic, a umieranie zabierze ci dużo więcej czasu!

— Powiem, powiem! — bełkotał przerażony elf. Kith-Kanan cisnął go na ziemie. Emanujące z ognistej światło gwałtownie przybrało na sile i elf, krzycząc, zasłonił twarz ramieniem. Kith-Kanan odwrócił się w samą norę, aby zauważyć pędzącą w ich stronę kulę ognia. Z chwilą gdy książę umknął w bok, płomienny pocisk rozbił się o ciało rannego elfa. W nocnej ciszy dało się słyszeć donośny trzask pioruna i płomienna kula eksplodowała.

Wzrok i słuch powoli wróciły Kith-Kananowi, podczas gdy obozem po raz kolejny zawładnął nieprzenikniony mrok. Książę uniósł głowę i zauważył, że siła ognistego wybuchu przypaliła jego prawe ramię i nogę. Ranny elf zniknął, jak gdyby nigdy nie istniał.

Mackeli został pochowany w prostym grobie nad brzegami rzeki Khalkist. Zwyczajem elfich wojowników Dzicy Biegacze złożyli na piersi chłopca jego miecz. Zamiast tabliczki Kith-Kanan zasadził u wezgłowia mogiły pęd dębu, który odciął niegdyś z drzewa Anayi. Przez cały ten czas gałązka zachowywała swą soczystą zieleń i książę był pewien, że wyrośnie z niej piękne drzewo, a Mackeli i Anaya jeszcze raz zostaną połączeni w innym życiu.

Kiedy zwijano obóz. Kith-Kanan musnął palcami ozdabiający mały palce jego lewej reki niewielki pierścień. Był to pierścień, który Silvanos podarował swemu wielkiemu generałowi Balifowi w czasie Smoczej Wojny. Sithel przekazał go synowi jako pożegnalny prezent, owijając swój dar w jedwabną, czerwoną chustkę. Kith-Kanan z dumą nosił ów podarunek, choć teraz zastanawiał się, czy to nie on stał się niezamierzoną zapowiedzią tragedii. Koniec końców, Balif został zamordowany przez swych rywali, wysoko postawionych elfów, którym z całą pewnością nie podobał się wpływ, jaki kenderzy wywierali na Silvanosa. Teraz podobna zdrada dotknęła Kith-Kanana, odbierając mu młodego przyjaciela.

W ponurych nastrojach Dzicy Biegacze starannie zwinęli swe namioty. Kiedy przygotowania do wymarszu dobiegły już końca, starszy kapitan — Kagonesti o imieniu Piradon — przyszedł do Kith-Kanana.

— Wasza Wysokość, wszystko już przygotowane ogłosił.

Kith-Kanan przyjrzał się twarzy elfa. Jak wszyscy służący w królewskiej straży Kagonesti, Piradon nie malował swej skóry. Dzięki temu jego twarz zdawała się naga.

— Bardzo dobrze — odparł beznamiętnie. — Zwykłe, czteroosobowe kolumny, a do tego chcę zwiadowców z przodu, z tyłu i na obu flankach. Nikt nie zaskoczy nas po raz kolejny.

Kith-Kanan włożył stopę w strzemię i przerzucił nogę ponad końskim grzbietem. Smagnął wodzami zad Kijo i pocwałował w dół drogi. Złoty pierścień Balifa uciskał jego palec, sprawiając, że czuł dudniące w koniuszku palca oszalałe tętno. Wówczas zdecydował, że uczucie to pozostanie z nim już zawsze, aby wciąż przypominać mu o śmierci Mackeliego i jego własnej wrażliwości.

27

Środek lata, rok Barana

Pozbawiony Anayi i Mackeliego, Kith-Kanan rzucił się w wir obowiązków z pasją tak wielką, ze zadziwiłaby ona tych, którzy znali go jako niedojrzałego, egocentrycznego młodzika. Poganiał swych wojowników tak mocno, jak poganiał samego siebie, i w przeciągu tygodni sprawił, że siali się oni szybko myślącą i szybko reagującą siłą.

Minęły dwa miesiące. Na równiny dotarł środek lata, przez co dni stały się niezwykle upalne. W ciągu dnia gwałtowne burze nawiedzały rozgrzane równiny i zielone lasy, karmiąc spragnioną ziemię, która teraz tętniła życiem. Porastająca równiny trawa stała się lak wysoka, że sięgała ramion dorosłych elfów, tak więc uzbrojeni w kosy pasterze zmuszeni byli dwa razy w tygodniu torować sobie w niej drogę. Pnącza i gałęzie dławiły leśne ścieżki, utrudniając podróżowanie, jednak Dzicy Biegacze byli zbyt zajęci, aby narzekać. Wysokie, spiętrzone chmury, niczym utkane białego dymu zamki, przepływały ze spokojem nad ich głowami, podczas gdy oni wznosili kolejny obóz, który miał dać początek nowej zbrojowni, nazwanej przez Kith-Kanana Sithelbec.

W ciągu ośmiu tygodni na całej równinie powstały posterunki straży, podobne do tego, który budowano teraz, podczas gdy osadnicy rozmaitych ras przybywali tłumnie, by wstąpić w szeregi Dzikich Biegaczy. Ludzie, elfy, kenderzy, krasnoludy — wszyscy mieli już dość bycia ofiarami i przedmiotem kaprysów wędrownych rabusiów. Kapitanowie i sierżanci Dzikich Biegaczy uczyli ich, jak walczyć piką i tarczą, pokazując przy tym, jak stawić czoło konnym zbójcom. Wszędzie tam, gdzie zatrzymywały się siły Kith-Kanana, powstawały zbrojownie. Dzicy Biegacze wznosili przysadziste, kamienne budowle w których przechowywana była broń. Na dźwięk gongu wszyscy zdatni do walki okoliczni mieszkańcy spieszyli do arsenałów i zbroili się. W razie najazdu stacjonujący w pobliżu oficerowie Dzikich Biegaczy mieli poprowadzić ich do walki i pomóc w odparciu ataku.

Na kilka tygodni przed środkiem lata zaprowadzono spokój w południowej i środkowej części równin. W większości, przypadków najeźdźcy nie zostali nawet w pobliżu aby walczyć z nową strażą. Po prostu zniknęli. Mimo to Parnigar — najstarszy z sierżantów — ogłosił, iż jak do tej pory nie jest zadowolony z rezultatów kampanii.

— Jakie wady dostrzegasz? — spytał Kith-Kanan swego zaufanego współpracownika, który od śmierci Mackeliego stał mu się najbliższą osobą. Powiedziałbym, że radzimy sobie dużo lepiej, niż mogliśmy przypuszczać.

— Tak, i w tym właśnie tkwi problem, panie. Najeźdźcy poddali się zbyt łatwo. Nawet nie próbowali stawić nam czoła — odparł Parnigar.

— To tylko dowód na to, że złodzieje nie mają ochoty na uczciwą walkę.

Stary żołnierz uprzejmie pokiwał głową, jednak widać było, że słowa Kith-Kanana w ogóle go nie przekonały. Budowę Sithelbec rozpoczęto od wzniesienia wokół wewnętrznego kamiennego bunkra drewnianej palisady. To tu, na skraju zachodniego lasu, Kith-Kanan planował ustanowić prawo i porządek.

Jeśli chodzi o sam las, propozycja wyglądała znacznie inaczej. W leśnej głuszy mieszkało wielu elfów z plemienia Kagonesti, jednak byli oni śmiali, niezależni i niechętnie widzieli na swej ziemi uzbrojonych żołnierzy. Ich stosunki z ludźmi były dużo lepsze od tych, które łączyły ich z Kagonesti pod dowództwem Kith-Kanana. Co gorsza, żyjące w zachodnich lasach elfy gardziły oferowaną przez księcia pomocą.

— Przed kim potrzebujemy ochrony? — pytały pogardliwie w trakcie spotkania. — Jedynymi najeźdźcami, jakich widzimy, jesteście wy sami. Leśne elfy znieważały Dzikich Biegaczy, plując na ich widok albo ciskając w nich kamieniami i znikając pośród drzew.

Żołnierze Kith-Kanana upierali się, aby wejść do lasu i nawrócić dzikie elfy przy użyciu siły, jednak sam Kith-Kanan nie chciał nawet o tym słyszeć. Ich dotychczasowe sukcesy opierały się na zaufaniu prostych ludzi; jeśli zatem okażą się tyranami, cały wysiłek pójdzie na marne. Potrzeba było czasu, jednak książę wierzył, że w końcu uda mu się pozyskać zaufanie dzikich Kagonesti. Podczas gdy prace nad Sithelbec trwały, Kith-Kanan otrzymał depeszę od swego ojca. Mówca Gwiazd przyjął zaproszenie syna do nowego posterunku. Sithel przybywał w towarzystwie Sithasa oraz karawany strażników i dworzan.