— Musimy odzyskać naszego człowieka. Wasza Wysokość — nalegał Ulvissen. Jego ludzie w milczeniu naciągali cięciwy.
Sithas potrząsnął głową. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, niektórzy spośród ludzi wypuścili strzały. Kith-Kanan, krzycząc, wydał krótki rozkaz i pikinierzy ruszyli do ataku. Niezdolni do ponownego załadowania broni ludzie rzucili się do ucieczki. W przeciągu kilku kolejnych sekund cała drużyna Ulvissena zniknęła między drzewami, choć dookoła wciąż słychać było tętent galopujących koni.
Kith-Kanan zatrzymał swych żołnierzy i przywołał ich do porządku. Strzała trafiła Kencathedrusa w udo, podczas gdy nieszczęsny Dremic został zabity przez swych towarzyszy, a jego martwe ciało leżało teraz pośród traw.
— Musimy szybko wracać do Silvanostu! — zdecydował Sithas. — Nie tylko po to, aby pochować ojca, ale by powiadomić lud o wojnie!
Zanim zdezorientowany Kith-Kanan zdołał zadać pytanie czy zaprotestować, z przerażeniem usłyszał, jak jego własny oddział Dzikich Biegaczy po słowach Sithasa wznosi wiwaty. Tchórzliwa ucieczka ludzi najwyraźniej wzburzyła ich krew. Niektórzy spośród żołnierzy gotowi byli ścigać wroga jeszcze jednak Kith-Kanan przypomniał im, te wciąż mieli obowiązki wobec nieżyjącego Mówcy i czekających w forcie towarzyszy.
Wyszli z lasów, formując pełen powagi pochód, z ciałami poległych na koniach. Zabity człowiek — Dremic — został dokładnie tam, gdzie pozbawiono go życia. W Sithelbec powitał ich milczący, zaszokowany garnizon. Sithel nie żył. Teraz Mówcą był Sithas. W myślach wszyscy zadawali sobie pytanie, czy wraz z odejściem wielkiego, prastarego wodza odeszła także nadzieja na pokój.
Na wypadek ataku Kith-Kanan rozstawił swych wojowników na pozycjach obronnych. Przez całą noc trzymano warty, jednak panujący mrok przyniósł ze sobą spokój. Po północy, kiedy wszystkie zaplanowane na dzień zajęcia zostały zakończone, Kith-Kanan udał się do niedokończonej wieży, gdzie przy ciele zamordowanego ojca klęczał Sithas.
— Dzicy Biegacze są przygotowani na wypadek ataku — rzekł łagodnym głosem.
— Dziękuję — odparł Sithas, nie podnosząc głowy.
Kith-Kanan spojrzał w dół na nieruchoma twarz swego ojca.
— Czy cierpiał?
— Nie.
— Czy cokolwiek powiedział?
— Nie mógł mówić.
Zaciskając dłonie w pięść, Kith-Kanan zapłakał.
— To moja wina! Jego bezpieczeństwo było moim obowiązkiem! To ja nakłoniłem go do przyjazdu tutaj! JA zachęciłem, aby wybrał się na polowanie!
— I nie było cię przy nim, kiedy wpadł w zasadzkę — odparł ze spokojem Sithas.
Na dźwięk tych słów w Kith-Kananie wezbrała się złość. Młodzieniec pochwycił bliźniaka za tył szaty i szarpnięciem postawił go na nogi.
— Ty byłeś przy nim i co dobrego z tego wymknęło? Sithas pochwycił pięści Kith-Kanana i wyszarpnął i nich materiał. Chwilę później rzekł wyraźnym, pełnym wściekłości głosem:
— To ja jestem Mówcą. Ja. Ja jestem przywódcą elfiego narodu i to mi teraz służysz, bracie. Nie możesz dłużej uciekać do lasu. Nie nękaj mnie też prawami Kagonesti czy innej półludzkiej hołoty.
Kith-Kanan oddychał długo i powoli Patrząc we wzburzone oczy Sithasa, pomyślał, te bliźniak, którego kochał, był zaślepiony nienawiścią i smutkiem. Chwilę później odparł tym samym, wyraźnym tonem:
— Jesteś mym Mówcą. Jesteś mym panem lennym i będę ci posłuszny nawet do śmierci. — Były to słowa prastarego hołdu lennego. Kiedy osiągnęli dojrzałość, słowo po słowie, obaj bracia złożyli go swemu ojcu. Teraz Kith-Kanan złożył go swemu bratu, starszemu zaledwie o trzy minuty.
28
Obarczony rozkazem
Ciało Sithela przewieziono pospiesznie do stolicy. Sithas czuł, że godność była tu mniej istotna od pośpiechu, dlatego chciał jak najprędzej powiadomić naród o straszliwych wieściach. Ergothianie mogli zaatakować w każdej chwili, a naród elfów w żaden sposób nie był przygotowany do wojny.
Tragiczna wiadomość wyprzedzała nadejście karawany i zanim jeszcze ciało Sithela przewieziono barką przez wody Thon-Thalasu, całe miasto pogrążone było w żałobie. Na rzece było tak wiele łodzi, że można ją było przejść pieszo. Wszystkie elfy — od najpokorniejszego rybaka do najbardziej wpływowego kapłana — przyszły po raz ostatni spojrzeć na swego umiłowanego Mówcę. Tysiące mieszkańców z gołymi w wyrazie szacunku głowami oblegało prowadzące do Wieży Gwiazd ulice. Przy wieży czekała na kondukt żałobny lady Nirakina. Elfka była do tego stopnia pogrążona w rozpaczy, że potrzeba było lektyki, aby przenieść ją z pałacu do wieży. Poddani nie wiwatowali ani nie wznosili radosnych okrzyków, kiedy Mówca Sithas przemierzał ulice Silvanostu, prowadząc kondukt pogrzebowy. Ciało jego ojca stało wysławione na widok publiczny w Świątyni E’li, gdzie tysiące elfów po raz ostatni żegnało swego władcę. Następnie, po niezwykle skromnych uroczystościach, ciało Sithela zostało złożone obok ciała jego ojca we wspaniałym mauzoleum znanym jako Kryształowy Grobowiec, a Następnego dnia Sithas wystosował ultimatum do imperatora Ergothu.
Uważamy śmierć naszego ojca Sithela za nic innego jak tylko zamierzone morderstwo — napisał Sithas — Naród elfów domaga się kary za śmierć Mówcy. Jeśli Wasza Cesarska Mość pragnie uniknąć wojny, przyjmiemy rekompensatą w wysokości miliona złotych monet. Ponadto żądamy wydalenia wszystkich poddanych Ergothu z naszych zachodnich prowincji, a także oddania w nasze ręce wszystkich ludzi obecnych przy morderstwie mego ojca łącznie z Ulvissenem.
Kith-Kanan musiał opóźnić swój wyjazd z Sithelbec. Przybył do Silvanostu dwa dni po pogrzebie ojca, rozsierdzony tym, że Sithas tak bardzo pospieszył się z pochówkiem i ultimatum wobec imperatora Ergothu.
— Dlaczego nie zaczekałeś? — skarżył się w Wieży Gwiazd. — Powinienem tu być, aby uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych! — Kith-Kanan powrócił właśnie z długiego spotkania z matką, której smutek ciążył mu równie mocno jak jego własny.
— Nie mamy czasu na niepotrzebne ceremonie — odparł Sithas. — Istnieje niebezpieczeństwo wojny i musimy działać. Nakazałem, aby w każdej świątyni przez trzydzieści kolejnych nocy wznoszono modły i składano ofiary za naszego ojca; teraz jednak muszę zgromadzić siły.
— Czy ludzie zaatakują? — spytała z niepokojem stojąca u boku Sithasa Hermathya.
— Nie wiem — odparł ponuro Mówca. — Jest ich dziesięciokrotnie więcej niż nas.
Kith-Kanan spojrzał na nich oboje. Tak nienaturalne było widzieć ich w miejscu, gdzie jakże często zasiadali Sithel i Nirakina. Hermathya wyglądała pięknie; idealnie uczesana i odziana w szatę barwy złota, srebra i bieli. Była jednak taka zimna. Podczas gdy Nirakina budziła szacunek i miłość swym uśmiechem i prostym skinieniem głowy, wszystkim, na co stać było Hermathyę, był jej posągowy wygląd. Jak zwykle nie spojrzała nawet na Kith-Kanana.
Siedzący na szmaragdowym tronie Sithas wyglądał na spiętego i zmęczonego. Starał się podejmować szybkie i stanowcze decyzje, czując, że takie właśnie zachowanie przystoi monarsze w czasach niepokoju. Brzemię to było jednak widoczne zarówno na jego twarzy, jak i w jego postawie. W tej chwili Sithas wyglądał na dużo starszego od swego bliźniaka.
Z wyjątkiem ich trojga wieża była zupełnie pusta. Cały ranek Sithas spotykał się z kapłanami, szlachtą i mistrzami gildii, mówiąc im, czego oczekiwał od nich w przypadku wojny. Padały pełne patriotyzmu słowa, szczególnie z ust kapłanów, jednak ogólna atmosfera audiencji była niezwykle przygnębiająca. Teraz u boku Sithasa pozostał jedynie Kith-Kanan. To dla niego Mówca miał specjalne rozkazy.
— Chcę, abyś stworzył z Dzikich Biegaczy osobną armię — rozkazał.
— W jakim celu? — spytał Kith-Kanan.