Выбрать главу

Gleason, wojskowa pielęgniarka z czternastoletnim stażem, wykorzystała pierwszą nadarzającą się okazję przeniesienia się do Sił Specjalnych. Jej decyzja była dla rodziny, a szczególnie dzieci, trudna do zrozumienia, ale jeśli miała być lekarką na wojnie, to właśnie Siły Specjalne miały jej najwięcej do zaoferowania.

Siły Specjalne spędzały dużo czasu z dala od regularnych oddziałów i zaplecza logistycznego. Jednostki musiały więc być samowystarczalne pod względem medycznym. Ponieważ doktorzy zazwyczaj nie chcieli przechodzić kursu adaptacyjnego Sił Specjalnych, oddziały musiały wyszkolić własnych medyków. Chociaż nie byli oni — i nigdy nie mieli być — lekarzami medycyny, nie ustępowali wiedzą i sprawnością działania na polu medycyny urazowej wykwalifikowanym sanitariuszom.

Podczas misji mieli prawo wykonywania mniejszych zabiegów chirurgicznych i dentystycznych oraz przepisywania leków. Chociaż każdy z nich wiedział, że nie może się równać nawet z pijanym, mającym akurat zły dzień lekarzem, czasami nie było pod ręką nikogo lepszego. W takich sytuacjach ratowali życie ludzkie wycinając wyrostki robaczkowe, usuwając migdałki oraz łagodne i złośliwe guzy nowotworowe — wykonując operacje, za które Amerykańska Izba Lekarska spaliłaby ich na stosie.

Sierżant Gleason działała więc zgodnie z tradycją równie starą, co same Zielone Berety.

— Dziękujemy, żołnierko. Syn się zgadza! — powiedziała z ulgą matka.

— Wcale nie!

— Nie mów takim tonem do matki. Ząb będzie cię bolał jeszcze bardziej, jeśli go nie wyleczymy.

— Twoja mama ma rację — powiedziała Gleason. — Zawsze trzeba ufać mamie.

— Dobra, niech będzie — zgodził się niepewnie chłopak. — Ale na pewno mnie pani uśpi?

— Tak, dzięki nowym galaksjańskim lekarstwom nie muszę się martwić o dawki ani zawracać sobie głowy ich skutkami ubocznymi. Kiedy to zrobimy?

— Można zaczekamy do jutra? — zapytała matka. — Muszę iść do pracy i wolałabym się nie spóźnić.

— Jasne, jak pani uważa. Tymczasem, synku, wyszoruj sobie dziś wieczorem ząbki tą szczoteczką i wypłucz usta tym płynem. Zobaczymy się jutro, powiedzmy o dziesiątej?

— Dobra, pani doktor.

— Nie jestem doktorem. Mam tylko uprawnienia do wykonywania drobnych zabiegów, a ten właśnie do takich się zalicza. Do jutra.

Kiedy odchodzili, malec przyciskał do piersi szczotkę do zębów i płyn do płukania ust jak jakieś talizmany.

— To był ostami pacjent, pani doktor — powiedział dowódca zespołu, kapitan Thompson, przepuszczając przez drzwi matkę z dzieckiem.

— To dobrze, bo mam dość. Mamy jakieś nowe rozkazy?

— Tak, przedstawię je szczegółowo na zebraniu zespołu. Mamy się zwijać z Atlanty. Jedziemy do Richmond.

— Zastanawiałam się, czy wyślą nas za ocean.

— Myślę, że raczej zostaniemy w kraju.

— Czyli zostawiamy Afrykę na pastwę losu? — skrzywiła się Gleason.

— Do licha — powiedział starszy sierżant Mark Ersin, który wszedł do pokoju w trakcie tej rozmowy — a co nas obchodzi Afryka? Mamy tutaj wystarczająco dużo roboty.

— Zgadzam się — powiedział kapitan Thompson, a jego hebanowa twarz spochmurniała. — Miasta ostro dostaną. Im bardziej ludzie będą przygotowani, tym lepiej. Bliski Wschód jest najeżony bronią i raczej mało interesujący, a Afryka i tak nie zdąży wziąć dupy w troki i zwiać na czas. Pies ich trącał.

Pokryta bliznami euroazjatycka twarz Ersina wykrzywiła się w ponurym uśmiechu.

— Wierzcie mi, na pewno będziemy woleli być blisko wsparcia, jeśli Posleeni wylądują wcześniej.

Razem z Muellerem i Mosovichem Ersin przeżył pierwszy kontakt ludzkości z nadciągającym zagrożeniem. Wszyscy trzej byli członkami oddziału wysłanego na rekonesans na planetę Barwhon.

Przeżyli zmianę priorytetu misji z rozpoznania na porwanie; przeżyli, podczas gdy pozostałych pięciu członków zespołu zginęło. Po drodze zebrali olbrzymią ilość informacji o zapleczu Posleenów i organizacji. Wszyscy trzej zgodnie twierdzili, że walka z nimi nie jest najprzyjemniejszą rzeczą.

— Kiedy Posleeni wylądują — ciągnął — najlepiej byłoby przyczaić się za umocnieniami, a kiedy już się tu zainstalują — wyjść i namieszać im na tyłach. Do tego czasu wolałbym mieć dach nad głową i ściany wokół.

— Cóż — ciągnął kapitan Thompson — w Richmond skończymy nasz program objazdowy. Potem mamy tu wrócić i działać jako organ nadzorujący partyzantów. Kadra.

— Co? — wykrztusili Gleason i Ersin. Usłyszeli o tym po raz pierwszy.

— Wprawdzie program szkolenia partyzantów działa dobrze, ale rząd chce mieć na miejscu zawodowców — wyjaśnił kapitan i wzruszył ramionami.

— Myślałem, że od tego jest Gwardia! — warknął Ersin.

— Sierżancie, tu są cywile, których mamy bronić!

— Przepraszam, sir, ale nie wyjdzie mi to najlepiej, jak będę martwy! Jeśli mam znowu walczyć z Posleenami, to chcę to robić z dobrze umocnionych pozycji!

— Czegokolwiek byście nie chcieli, sierżancie, takie są rozkazy — powiedział kapitan tonem, w którym zabrzmiała groźba.

— Nasze rozkazy są do dupy, sir. O Jezu! Ale wdepnęliśmy. Czy Jake i Mueller też już o tym słyszeli?

— Nie. Nie wiedziałem, że ta wiadomość wywoła aż taką reakcję.

— O rany, sir, to pan jeszcze nie widział aż takiej reakcji.

* * *

— Który zasrany sukinsyn wpadł, kurwa, na pomysł z kadrą? — wrzasnął starszy sierżant sztabowy.

Nie był to zwykły sposób zwracania się starszych sierżantów sztabowych do czterogwiazdkowych generałów, jednak szef sztabu sił lądowych spodziewał się takiego telefonu. Kiedy jego adiutant poinformował, że starszy sierżant sztabowy Mosovich jest na linii i chciałby zamienić z nim słówko, generał najpierw się upewnił, czy nikt nie słyszy tej rozmowy.

— Witaj, Jake. Miło cię słyszeć. Tak, u mnie wszystko w porządku, jestem tylko trochę przepracowany, jak wszyscy.

— Jebać to! Kto to wymyślił? Osobiście sukinsyna rozwalę! Co to jest, jakaś pierdolona intryga Armii, żeby wreszcie załatwić Siły Specjalne raz na zawsze?!

— Dobra, Jake, już wystarczy — powiedział zimno generał Taylor.

— To był mój jebany plan.

— CO?! — Jeśli generał Taylor myślał, że poprzednie pytania były wypowiedziane wyjątkowo głośno, to bardzo się mylił.

— Posłuchaj, wy ich uczyliście. Jakie szansę mają ci ludzie, jeśli Posleeni wylądują przed zakończeniem ewakuacji?

— Więc poświęci pan przeklęte Siły Specjalne? Oto chodzi?

— Nie. Użyję ich możliwie najostrożniej. Ale staną między Posleenami a cywilami, tam, gdzie, cholera, jest ich miejsce. Jasne?

— Jasne. Nie mamy odpowiedniej broni ani przeszkolenia do tej misji. Mamy ograniczoną mobilność taktyczną. Znamy się na partyzantce, umiemy atakować i znikać, możemy dowodzić takimi jednostkami, ale wy chcecie, żebyśmy utrzymali się na pozycjach i dali rozgnieść, żeby dać cywilom kilka minut ekstra, które oni i tak zaprzepaszczą. — Sierżant wysyczał ostatnie słowa.

— Jake, w jaki sposób walczy się z Posleenami? — zapytał generał opanowanym tonem.

— Co?

— Pytam, w jaki sposób walczy się z Posleenami.

— Moim zdaniem najlepiej przy użyciu artylerii i stałych umocnień obronnych.