Porucznik wyprostował się i spróbował otrzeć oczy.
Pułkownik zdjął hełm z sykiem zasysanego powietrza. Dotknięcie przycisku spowodowało, że pancerz zaczął lekko świecić na niebiesko, nieco rozjaśniając ciemność.
— Czy ktokolwiek prosił w ogóle o zdanie raportu? — spytał miękkim głosem.
— Nie, sir — odpowiedział Keren zamiast porucznika. — Kiedy wjechaliśmy na terytorium dziewiątego korpusu, potraktowali nas jak śmierdzące jajo. Kazali nam tylko przyjechać tutaj i zebrać się do kupy. I nie deptać trawników.
Pułkownik skinął głową.
— Cóż, poruczniku, uważam, że bardzo dobrze dał pan sobie radę — powiedział stanowczo. Potem położył rękę na ramieniu Lepera. — Synu, to piekło. Wiem. Ja też byłem w piekle.
Porucznik podniósł wzrok na oficera i głęboko odetchnął.
— Moja kompania przez tydzień walczyła w Dak-To. Straciliśmy paru ludzi, a kiedy w ich miejsce przysyłano uzupełnienia, znów ich traciliśmy. Nigdy nie wiedziałem dokładnie, kto siedział w okopach. Na koniec całej sprawy, Vietcong z powrotem zniknął w dżungli, a z naszej kompanii zostało piętnastu żołnierzy, łącznie ze mną. Przez oddział przewinęło się wtedy prawie dwustu ludzi. Ja także nie znałem nazwiska żadnego z nich. Nikt w kompanii nie znał.
— Nie zapisałem, sir — powiedział cicho porucznik.
— I zawsze będzie cię to prześladowało — dodał pułkownik. — Ale nadal jest robota do wykonania. Wykonasz ją?
— Tak jest, sir.
— Wystawiliście obserwatorów?
— Tak, sir. Na razie nie widać nic poza jedną kompanią.
— Patrole?
— Żadnych. Za parę godzin chciałem wysłać jeden. Prędzej czy później Posleeni muszą tu trafić. Dopiero co skończyliśmy się okopywać. Jeśli wyślę teraz żołnierzy na patrol, przejdą kilkaset metrów i po prostu padną z nóg.
— W porządku — powiedział pułkownik. Porucznik przynajmniej miał rozeznanie w sytuacji. — Nie musicie wysyłać patroli. Za dziesięć minut miniemy wasze szeregi. Ruszymy Bristol Road i spróbujemy wziąć Posleenów od tyłu, jak małpa żonę młynarza. Może się uda, może nie. Jest szansa, że wrócimy tak szybko, jak wyruszyliśmy. Zastaniemy was tutaj?
— Tak jest, sir.
— Dobrze. Miło mi to słyszeć. A ciebie, Keren?
— Zależy, kto tu dotrze pierwszy — odpowiedział szeregowiec. — Jeżeli to będą Posleeni, to będziecie musieli wiać aż w góry.
— W porządku. — Pułkownik włożył hełm i chwilę później niebieskie światło zgasło. — Czas ruszać, nie sądzicie?
Ardan’aath zawarczał wściekle, kiedy kolejna droga okazała się nie do przebycia.
— Możemy jeszcze nie zawracać? — ryknął. Skierował swoje działo plazmowe na północ, skąd wyraźnie dolatywał huk artylerii i rakiet.
W niebo wzbijały się wiązki światła i pociski smugowe.
— Tam! Tam jest bitwa!
Strzelił smugą plazmy w stronę odległego frontu.
— Już niebawem pójdziemy dalej — próbował go uspokoić Kenallai. Zerknął na swojego eson’antaia. — Prawda?
— Prawda — zgodził się młody Kessentai i nastroszył grzebień. — Przed nami jest droga, którą Arnata’dra już ruszył.
— Nareszcie! — warknął starszy Kessentai. — Bitwa się skończy, zanim tam dotrzemy!
— Arnaathu — powiedział Kenallai — zastanów się nad otwartym szturmem na tych thresh! U ich stóp padło więcej oolfondai niż Po’oswroju!
Ardan’aath wściekle nastroszył grzebień, ale musiał się z tym zgodzić. Po trzykroć przeklęty pokarm z tego świata potrafił piekielnie dobrze walczyć. Kiedy nikt nie patrzył, skopiował wreszcie informacje z Aradan 5. Tresh w metalowych szatach były nieprzeciętnymi wrogami. Mimo, że miał już kilka pomysłów, jak sobie z nimi poradzić, miał nadzieję, że nie będzie musiał ich sprawdzać w praktyce.
Batalion Sił Uderzeniowych Floty dostał pancerze zaledwie miesiąc wcześniej. Podczas gdy żołnierze pierwszego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku przebywali w pancerzach ponad tysiąc godzin, większość drugiego batalionu spędziła w nich niecałe trzysta. Dowodzącym oficerom sporo czasu zabrało rozpoznanie na mapach symboli własnych sił, ustawienie formacji, przeprowadzenie odprawy i przygotowanie pancerzy do walki. Robili to wszystko w czasie, gdy pułkownik rozmawiał z dowódcą lokalnych sił.
Ale zajęło im to ponad dziesięć minut. A zatem więcej czasu, niż mieli do dyspozycji.
Kiedy więc pierwsi zwiadowcy zjawili się na linii frontu dziesiątego korpusu, ich czujniki po prostu się rozszalały.
— Pułkowniku… — zaczął oficer operacyjny, łącznik między kompaniami w linii i rezerwą.
— Widzę — warknął Bishop.
Dwie z jego kompanii przemieszczały się naprzód, a trzecia czekała, czy się w coś nie wpakują. Gdyby wiedział, że kucyki są przed nim, byłoby na odwrót.
— Zatrzymać Bravo i Charlie! Niech Charlie okopie się razem z chłopakami ze zmechanizowanej, a Bravo kryje ich, dopóki się nie okopią. Wyślij Alfę na prawo, żeby sprawdzić skrzydło.
Była to prawidłowa, wręcz podręcznikowa reakcja na zagrożenie. Tyle tylko, że doskonale pasowała do walki z ludźmi, a nie z Posleenami.
Posleeński zwiadowca miał oczy szeroko otwarte, żeby uchwycić każdą drobinę światła. Eksplozje na północy czasem boleśnie raniły mu wzrok, ale nie zwracał na to uwagi. Skupił się na myślach o swoim bogu i poszukiwaniu thresh. Pragnął obfitego żniwa i pochwały swojego bóstwa. Strach przed bólem znajdował się w jego hierarchii na bardzo odległym miejscu.
Zatrzymał się i nadął nozdrza, węsząc w powietrzu. Jego ziomkowie z tyłu zrobili to samo. Dochodzący ich zapach był mieszaniną gryzących chemikaliów i organicznych wydzielin. Zwiadowca znów skierował myśli ku swojemu bogu.
Arnata’dra studiował przez chwilę odczyty, a potem przesłał je do Kenalluriala.
Kessentai przyglądał im się przez chwilę, po czym się skrzywił.
— Mój edas’antaiu, mamy problem.
Kenallai sprawdził odczyt i nastroszył grzebień.
— Możemy spróbować ich ominąć…
— Tchórzliwy szczeniak…
— Cisza! — Kenallai ponownie zerknął na odczyty. Wyraźnie wskazywały na thresh w metalowych szatach, właśnie rozciągające własne linie. Następną rzeczą będzie natarcie na jego oolfondai.
W dodatku wspierali je zwykli, okopani żołnierze. Wyglądali raczej na wojowników niż na przeklętych wojskowych techników. Ale na pewno mieli materiały wybuchowe i broń balistyczną.
— Nie. Są momenty, gdy trzeba atakować, i takie, gdy trzeba manewrować. Musimy wedrzeć się na tyły thresh. Wedrzeć głęboko.
Kiedy zajmiemy pozycje na ich tyłach, główne oddziały wroga podejmą próbę odwrotu, a wtedy my przypuścimy szturm i zgnieciemy ich w kleszczach oblężenia. Sieć uzna nasze zasługi i przydzieli nam nowych wasalów.
— Tak, mój edas’antaiu.
— Ardan’aath!.
— Słucham, mój oolfondarze?
— Zniszcz ich.
Ardan’aath przejrzał raporty z Barwhon i Diess. Ci threshkreen byli chytrzy i waleczni, stanowili większe wyzwanie na ich drodze niż Po’oslenar w orna’adar. Ale on obawiał się tylko trzech rzeczy: broni balistycznej, tego, że okopywali się jak abat, i thresh w metalowych szatach.