Выбрать главу

— A co byś powiedział na moździerze i bazy ogniowe?

— I co wtedy, sir? Będziemy w oddalonych od siebie bazach ogniowych, odcięci od siebie i bez wsparcia. A poza tym skąd je weźmiemy?

— Cóż, w przypadku Atlanty macie do wyboru kilka naturalnych, geograficznych lokacji. Wasza misja będzie polegała na utworzeniu baz ogniowych wzdłuż tras ewakuacji i obsadzeniu ich lokalnymi, cywilnymi jednostkami, które zostaną przez was wstępnie przeszkolone. Wasze zespoły wyszkolą ich oraz pokierują budową stałych umocnień z dostępnych na miejscu materiałów i przy użyciu miejscowych środków. Czy to jest niezgodne z tradycją Sił Specjalnych, sierżancie?

— Cholera. — Nastąpiła długa chwila ciszy. — Nie przeżyjemy tego, Jim. Między innymi dlatego, że nasza „partyzantka” będzie się składać z samych emerytów i nastolatków.

— Kiedy Posleeni już wylądują i będziemy znali ich pozycje, a wszyscy cywile zostaną ewakuowani, kiedy wszystko będzie, kurwa, zrobione jak należy, Siły Specjalne będą mogły użyć wszelkich dostępnych środków, żeby oczyścić teren z nieprzyjaciół.

— Nie będzie żadnych środków, Jim. Żadnych.

— Na pewno będą, cholera. Pamiętaj: „Nie oszukujesz, znaczy, że się nie starasz”.

— „Jak cię złapią, nie jesteś z Sił Specjalnych”. Jasne. Ja jednak nadal uważam, że to zadanie dla Gwardii.

— Celów starczy dla wszystkich.

— Nie do końca chodziło mi o brak celów, sir.

* * *

— Aha — mruknął Mueller — mamy przejebane.

— Sierżancie Mueller — powiedział podchorąży Andrews — taka postawa w niczym nie pomoże.

Andrews i Mueller nie przepadali za sobą. Niezależnie od tego, czy Andrews zdawał sobie z tego sprawę, czy nie, był na z góry na straconej pozycji. Większość chorążych nie miała dużego doświadczenia. Byli młodszymi podoficerami Sił Specjalnych albo przychodzili nawet spoza tych oddziałów, a w ramach kursu mieli pełnić funkcję zastępcy dowódcy drużyny. Kiedy jednak w nowych Siłach Specjalnych dochodziło do konfliktu doświadczonego podoficera z mało obytym młodszym oficerem, ten ostatni zawsze musiał ustąpić.

— Nie widzę tu żadnego problemu — ciągnął Andrews. — Budujemy bazę ogniową i zabezpieczamy ją. Mamy dostęp do olbrzymiej ilości materiałów budowlanych. To jest podstawowa misja Sił Specjalnych. Co wam się nie podoba, sierżancie?

— Nie tylko jemu, sir — wtrącił ostro sierżant Mosovich. — Rozmawiałem już o tym z Głównym Dowództwem. Są tego samego zdania. Może powinien pan najpierw zobaczyć Posleenów w akcji, żeby zrozumieć, że ten plan to sikanie pod wiatr.

— Właśnie — dodał Ersin. — Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby to miało sens. Ale niestety nie ma.

— Przepraszam, może to kwestia bycia młodszym oficerem — zaczął Andrews, mając na myśli „może to kwestia tego, że jestem od was inteligentniejszy, dziadki” — ale uważam, że powinniśmy po prostu zabezpieczyć pozycje, a potem spowolnić Posleenów ogniem pośrednim.

— Tak, sir. A co potem? — zapytał Mosovich. Mueller siedział dziwnie cicho, jakby zdawał sobie sprawę, że za chwilę straci cierpliwość.

— No, wtedy się ewakuujemy, jak sądzę. Jeśli nie uda się uciec, polegniemy walcząc do samego końca. Zdarzało się to już wcześniej i będzie się jeszcze zdarzać nie raz. Na Bataan, na przykład.

— Dobra, sir. Po pierwsze, Posleeni nie zwalniają marszu ani w obliczu ognia pośredniego, ani nawet bezpośredniego. Pod ostrzałem posuwają się tak samo szybko, jak bez niego. Zatrzymują się dopiero wtedy, gdy zginie ich odpowiednio wielu, i to też tylko dlatego, że po prostu nie żyją. Po drugie, nie będzie praktycznie sposobu, żeby się ewakuować. Posleeni otoczą nas ciasnym pierścieniem, a potem najprawdopodobniej rozgniotą nas samą przewagą liczebną. Gdybyśmy zbudowali mury obronne wokół miasta, może by się udało, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mieli na to czas, czy zapasy na wieloletnie oblężenie. Po trzecie, nie wiemy, skąd nadejdą i w którą stronę będą chcieli pójść. Lądują dosyć przypadkowo i ich cele też są przypadkowe. Skupią na nas swoje wszystkie siły, a my nie będziemy mieli nawet szansy zabić ich tylu, żeby miało o jakieś znaczenie. Czy sytuacja jest teraz trochę bardziej zrozumiała, sir?

— Nie wierzę, żeby Posleeni stanowili aż tak wielkie zagrożenie, sierżancie — powiedział chorąży z nutą lekceważenia w głosie. — Wiem, że ma pan doświadczenie w walce z nimi, ale nie korzystał pan wtedy ze stałych umocnień. Moim zdaniem, powinniśmy być w stanie ich powstrzymywać przez jakiś czas, a potem się ewakuować.

— Jasne, koleś, śnij dalej — nie wytrzymał Mueller i z pogardą wyszedł z sali.

4

Fort Indiantown Gap, Pensylwania, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
09:00 standardowego czasu wschodniego USA
22 stycznia 2004

— Tych, którzy dopiero przyjechali, witam w kompanii Bravo pierwszego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty Sił Uderzeniowych Floty. Jestem kapitan Michael O’Neal. A jednostka, do której właśnie wstąpiliście, nazywa się „Triple-Nickle”.

Mike powiódł wzrokiem po ostatnich przydzielonych jednostce żołnierzach. Mimo że wmieszali się już w tłum, nadal można ich było rozpoznać po standardowych mundurach kamuflujących i gortexach, wyróżniających się na tle szarych para-jedwabi pozostałej części kompanii. Wyróżniali się też tym, że były wśród nich kobiety i żołnierze przekraczający przeciętny wiek poborowych. Nie zostali poddani odmłodzeniu, mimo że większość z nich stanowili rezerwiści, których ponownie powołano do czynnej służby. W przeciwieństwie do pułkownika Mike miał przy sobie inteligentny przekaźnik; chociaż pozostali oficerowie nie mieli wglądu do akt osobowych żołnierzy, on miał. Szybko przejrzał dane poborowych i stwierdził, że generalnie jest zadowolony. Miał wprawdzie kilka trudnych przypadków, jak choćby starszego szeregowca, który już dwukrotnie został zdegradowany ze stopnia plutonowego, ale większość wyglądała na papierze na dobrych żołnierzy. Kiedy się nimi zajmie, będą jeszcze lepsi. Teraz przyszła pora na Wykład, dzięki któremu wszyscy będą mieli całkowitą jasność co do tego, kim jest ich dowódca kompanii.

— Jeśli się zastanawiacie, czy jestem właśnie tym kapitanem O’Nealem, odpowiem wam, że tak, jestem. To wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie. To, co czym zamierzam mówić, usłyszycie dziś i przy wielu innych okazjach, zanim w końcu doświadczycie na własnej skórze tego, o co mi chodzi.

Ci z was — większość z was — którzy nie braliście jeszcze nigdy udziału w walce: nie jesteście gotowi stawić czoła Posleenom. Ci nieliczni z was, którzy macie już pewne doświadczenie bojowe: nie jesteście gotowi stawić czoła Posleenom. Sposób walki z Posleenami, który my także zastosujemy, jest brutalnie prosty. Zajmuje się dobrą pozycję, nie wychyla, wzywa artylerię i moździerze i zabija tylu, ile się da, a kiedy są już tuż-tuż, ile sił w nogach cofa się do następnej pozycji. Sytuacja taka daje tylko trzy możliwości rozstrzygnięcia: wygrana, przegrana, remis. Dla nas istnieje tylko jedna z tych możliwości. Wygramy. To, czy tu obecni doczekają dnia zwycięstwa, będzie zależało od ich wyszkolenia i szczęścia.

Z tyłu za zebranymi kapitan zobaczył starszego sierżanta Pappasa. Mike podejrzewał, że podoficer robi to samo, co on: wodzi wzrokiem po zebranych żołnierzach i zastanawiał się, kto z nich może zginąć. Czy ten wysoki facet z trzeciego plutonu, czy może ten dowcipny z pierwszego? Czy okryty sławą żylasty, twardy plutonowy Stewart, czy plutonowy Ampele, jego zupełne przeciwieństwo?