Pozamykali we wszystkich oknach okiennice i zaprowadzili konie do stajni. Sprawdzili obwody, załadowali amunicję i przygotowali zapasową broń.
Dzwonek telefonu niemal utonął w hałasie dobiegającym z odbiornika radiowego. Cally podbiegła do telefonu.
— Halo?
— Panna Cally O’Neal?
— Tak.
— Czy mógłbym rozmawiać z panem Michaelem O’Nealem Seniorem?
— A czy mogłabym spytać, kto mówi?
— Niedawni goście — odpowiedział głos z nutką lekkiego rozbawienia.
— Aha. Proszę zaczekać. — Wybiegła na zewnątrz, przyciskając do boku bezprzewodowy telefon. — Dziadku! — krzyknęła.
Drgnął i oderwał się od naprawiania jednego z uszkodzonych obwodów.
Pomachała energicznie telefonem nad głową.
— Będzie tu za momencik — powiedziała „niedawnemu gościowi”.
— Czy mógłbym zadać jedno pytanie? — spytał głos w słuchawce.
— Jasne.
— Jak by to ująć? Ten drugi gość. Wyglądał na…
— To ja.
— Aha. To by wszystko wyjaśniało.
— Daję dziadka. Pa.
Przykryła słuchawkę dłonią.
— Nasi goście chyba jednak zdecydowali się na herbatę.
— O, cholera — powiedział O’Neal Senior i pokiwał głową. — Powinienem na przyszłość uważać, co mówię.
— Halo?
— Pan O’Neal?
— Przy telefonie.
— Mówi jeden z pańskich niedawnych gości. Znaleźliśmy się w nieco trudnej sytuacji…
— Proszę się nie krępować. Proponuję zostawić samochody w garażu. Wyprowadzę swoją ciężarówkę, żeby zrobić wam miejsce.
I proszę się pospieszyć. Jeśli nasi przyjaciele dotrą tu szybciej, aktywuję pole minowe i będą panowie zdani tylko na siebie.
— Oczywiście. Jesteśmy już prawie na miejscu.
W oddali rozległ się pomruk artylerii i terkot broni maszynowej.
Lądownik Posleenów wylądował pośrodku między pięćdziesiątą trzecią dywizją piechoty broniącą Rabun Gap a głównymi pozycjami wspierających ich ochotników z Tennessee. I tylko dwie mile od wejścia do doliny O’Nealów. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Posleeni powinni minąć małe wejście do doliny. Było bardzo dobrze zakamuflowane.
Ale biorąc pod uwagę to wszystko, co się dziś zdarzyło…
Dziadek O’Neal z trudem poruszał się w pancerzu. Albo kevlar był cięższy, bo nasiąkł wodą po czyszczeniu, albo to on robił się już za stary na takie zabawy. Uśmiechnął się na widok nadchodzącego korytarzem komanda w czarnych maskach i wyciągnął rękę.
— Mike O’Neal. Nie dosłyszałem poprzednio pańskiego nazwiska.
— Proszę mi mówić Rafael — powiedział dowódca zespołu.
Uścisnął podaną dłoń, a jego zespół pospiesznie stłoczył się za nim. „Kitle” trzymały się trochę dalej z tyłu. Ubrani na czarno komandosi byli uzbrojeni, zaś „kitle” nie miały broni ani pancerza.
— Nie chciałby pan ich uzbroić? — Dziadek O’Neal wskazał podbródkiem na techników.
— Nie miałoby to większego sensu — odpowiedział Rafael. — Wątpię, żeby udało im się trafić nawet w zbocze góry. Jeśli mógłby pan gdzieś ich ukryć, byłoby cudownie.
— Cóż, muszę powiedzieć, że cieszę się, iż panowie wrócili — przyznał dziadek O’Nea!. — Może razem uda nam się przetrwać, jeśli zjawią się tu Posleeni.
Wskazał zapraszającym gestem na dom.
— Pocieszam się myślą, że nie tylko my zostaliśmy zaskoczeni przez tych przybyszów — powiedział gość. — Chyba Bóg nas nie opuścił, skoro Posleeni lądują też na ziemiach muzułmanów.
Porucznik Mashood Farmazan westchnął, patrząc na wrogie wojsko przez staroświecką lornetkę zeissa. Była to część hordy Posleenów, która zaatakowała Turkmenistan. Ich siły przetoczyły się od miejsca lądowania — koło zdewastowanego Chardzou — przez cały zubożały kraj, niszcząc wszystko na swojej drodze. Armia, która maszerowała teraz Jedwabnym Szlakiem w kierunku irańskiej granicy, wciąż składała się z dziesiątków tysięcy Posleenów i zostawiała za sobą krwawy ślad. Zrównała z ziemią starożytną Bucharę i nacierała teraz na słynny Taszkient. Wojsko prawdopodobnie kierowało się na Teheran, po bogactwa, które skrywał.
Porucznik chciałby móc powiedzieć, że dalej już nie pójdą. Przełęcz w Koppeh Dagh doskonale nadawała się do zatrzymania ich szturmu. Był jednak dowódcą tylko pojedynczego, osłabionego batalionu, który stał teraz między Posleenami a wyżyną Fars.
Jego jednostka była częścią pierwszej dywizji pancernej, tak zwanych Nieśmiertelnych. Dywizja ta wywodziła się z czasów legendarnych Medów i Cyrusa[10]. Później jednak popadła w niełaskę po obaleniu szacha[11]. Obecny reżim kwestionował sens istnienia jednostki, która wywodzi swoje korzenie od Zoroastra.
Przodkowie dywizji stale prowadzili w tych górach krwawe boje z barbarzyńskimi plemionami. Teraz najeźdźcy obrali drogę okrężną przez Pulichatum i wzdłuż Daszt-e-Kawiru, żeby zająć Maszad, oraz na północ, na równiny wzdłuż Morza Kaspijskiego. Tylko najgłupsi barbarzyńcy przychodzili krętą przełęczą Bajgiran, bardzo łatwą do obrony.
Ponieważ był to powszechnie znany fakt, większość dywizji, łącznie z dwiema innymi regularnymi dywizjami piechoty, zebrała się w pobliżu Maszadu. Dywizje rezerwowe i Gwardia Islamska zgromadziły się wokół Gorgan. Wróg mógł zdobyć Mazadaran, ale miał się natknąć na zawzięty opór daleko przed Quaramshar.
Przełęczy Bajgiran bronił tylko batalion zdezelowanych M-60 z czasów szacha. Jedynie około kompanii czołgów nadawało się do użytku, a i te powiązane były drutem. Jednostką, która była batalionem tylko z nazwy, dowodził niczym nie wyróżniający się, niezależny politycznie i przeintelektualizowany oficer.
Wioska Bajgiran leżała w śródgórskiej dolinie. Okoliczne pola zaczynały właśnie pokrywać się zielenią kiełkujących zbóż, a między polami i dużym zagajnikiem topoli szemrał mały strumień. Była to typowa irańska osada — zbieranina starych chat z błota i cegły, przycupniętych u stóp potężnych szarych gór. W całej wiosce było tylko kilka nowocześniejszych budynków, wzniesionych w złotych latach siedemdziesiątych. Nieliczne brukowane drogi przechodziły w polne trakty.
Imperia rosły w siłę i przemijały, w odległym Teheranie, Isfahanie i Taszkiencie wynoszono i obalano kolejne rządy, które na zmianę przejmowały zwierzchnictwo nad wioską. A tutaj nic się nie zmieniało. Muezzin jak zwykle pięć razy dziennie wzywał wiernych do modlitwy, kozy jak zwykle skubały rzadką trawę na górskich pastwiskach. A zimą niezmiennie przychodziły śniegi. Czasem tylko pojawiali się najeźdźcy. Wtedy pola tratowano w boju, po czym wyznaczano nowego poborcę podatków i życie toczyło się dalej.
Porucznik Farmazan miał olbrzymie trudności z przekonaniem miejscowego mułły, że ci najeźdźcy są zupełnie inni. Pokazał staremu człowiekowi obrazy z odległych gwiazd i przeczytał mu edykty nakazujące ewakuację w obliczu nacierającej hordy, ale mułła odrzucił je, wygłaszając przy tym długi monolog na temat Koranu i małości śmiertelnych ziemskich władców. Po obejrzeniu nagrań z odległej Ameryki, gdzie bitwy szalały na ziemi, w wodzie i powietrzu, mułła stwierdził, że tylko tego można się spodziewać po kraju, który jest siedliskiem zła i perfidii. W końcu, niemal rwąc sobie włosy z głowy, porucznik wspomniał Tamerlana.
Stary mułła aż zbladł, słysząc to straszliwe imię. Mongolski najeźdźca zmienił owiane legendą starożytne perskie imperium w cień jego pierwotnej potęgi, wybijając wszystkich władców, przywódców i całą inteligencję. Po przejściu Tamerlana przez kraj pozostali przy życiu tylko wzięci w niewolę chłopi.
10
Medowie — starożytny lud, który w początkach VII w. p. n. e. założył niezależne państwo na terenach dzisiejszego północno-zachodniego Iranu. Około 550 r. p. n. e. państwo to zostało podbite przez Persów pod wodzą Cyrusa II Starszego
11
Szach Iranu Mohammed Reza Pahlavi (1919–1980) został odsunięty od władzy przez islamskich fundamentalistów w 1979 r.