Выбрать главу

Wreszcie mułła ustąpił — aczkolwiek bardzo niechętnie — i zaczął namawiać biednych rolników i robotników do opuszczenia domów i wyruszenia w długą drogę do odległego Maszadu. Kiedy ostatnia grupa uchodźców była jeszcze widoczna na wyżynie, pojawiła się straszliwa armia.

Porucznikowi udało się wygrzebać kilka dział i trochę pocisków.

Artyleria była śmiechu warta, w większości składała się z zabytkowych dział kaliber 105 mm, które pochodziły z arsenału ostatnich Pahlavich, a przysłano je jeszcze w ramach Lend Lease podczas drugiej wojny światowej. Znalazły się jeszcze zdezelowane brytyjskie pięciofuntówki. Te potężne działa wykorzystywano w brytyjskiej artylerii przez dziesięciolecia, ale teraz w niektórych krajach uważano je za eksponaty muzealne. Lufy były zdarte do gołego metalu, a sworznie w każdej chwili mogły się rozpaść. Takiej broni nie używano w żadnej armii z prawdziwego zdarzenia.

Z garstką ledwo wyszkolonych żołnierzy z poboru, z przestarzałą bronią, ograniczoną ilością amunicji i małymi racjami żywnościowymi porucznik miał zatrzymać armię, która rozbiła już sześć turkmeńskich brygad. Miał tylko nadzieję, że Posleeni skręcą na północ, gdzie okopały się niedobitki turkmeńskiej armii, żeby bronić Aszhabadu.

Na szare, strome góry zaczęły padać drobne płatki śniegu. Westchnął. Czy jest na świecie ktoś, kto miał bardziej przerąbane od niego?

* * *

Pham Mi pokręcił głową i wyrwał młodemu rekrutowi karabin z ręki. Szybko rozmontował wysłużone AK-47. Rekrut ze wstydem zwiesił głowę, kiedy weteran pokazał mu rdzę na ryglu.

— Głupi dzieciak — warknął pokryty bliznami Pham i stuknął młodego mężczyznę w głowę wyjętym ryglem. — Wolna wola, umieraj, ale twoi towarzysze na pewno woleliby żyć. Wyczyść to i dołącz do kobiet kopiących pozycje.

Minęły lata, odkąd Pham strzelał w ogniu walki. Wiele, wiele lat. Nie było go w Demokratycznej Armii ani podczas obrony przed Chińczykami, ani w czasie najazdu na Kambodżę. Jako szef Ludowej Milicji w swojej wiosce odpowiadał za opóźnienie marszu wroga. Jego zwierzchnicy nie oczekiwali, że zatrzyma nieprzyjaciół, ale z pewnością spodziewali się, że stawi im opór. Ale on wierzył, że uda im się powstrzymać wrogów ludu. Taka była ich tysiącletnia historia i taki miał być ten dzień.

Grupa kobiet z wioski kopała rowy i budowała bunkry, podczas gdy mężczyźni z partyzantki zajęli się bronią i sprzętem. Większość broni stanowiły niemal antyki, relikty walk przeciw Francuzom i Jankesom. Sprzęt — buty, plecaki, pasy na amunicję i mundury — był w całości amerykański.

Śmieszyło go to. Sprzęt był oczywiście zużyty, ale część wciąż jednak mogła się przydać. Tylko Amerykanie byli na tyle rozrzutni, żeby pozbywać się jeszcze działającego sprzętu, i tylko Amerykanie postępowali tak dziwnie, że dawali go swoim byłym wrogom za darmo.

Partyzancki oddział Phama miał kilka skrzyń doskonałych amerykańskich min. Ta broń była mu znana jak stary, dobry przyjaciel; jako partyzant wielokrotnie wykradał ją zza amerykańskich linii.

Wojsko Posleenów po wylądowaniu bez wątpienia zajmie Dak Tho. Ale mając broń, amunicję, sprzęt, a zwłaszcza claymore’y i „Skaczące Berty”, Milicja Ludowa była w stanie zadać wrogom poważne straty. Partyzanci będą ich cały czas nękać. Bez przerwy.

Tyle przynajmniej mogą zrobić. Ameryka ma własne problemy, na pewno nie przyjdzie im na pomoc. Swoją drogą to zabawne życzyć sobie, żeby nagle spadł z nieba batalion amerykańskich „rzygających kurczaków”. Naprawdę zabawne.

* * *

— Rany, to dopiero jest zabawne! — rzuciła Sharon O’Neal.

— Co się stało, ma’am? — spytał przez radio Michaels.

— Klamry na wyrzutni numer cztery są wygięte! — warknęła Sharon z wnętrza bulwiastego hełmu kombinezonu bojowego.

Szybkie fregaty nie były przeznaczone do brania udziału w walkach, ale ludzka pomysłowość pozwoliła rozwiązać ten problem za pomocą zewnętrznych systemów wyrzutni samonaprowadzających rakiet z ładunkiem antymaterii. Fregaty zabierały sześć dużych wyrzutni, z których każda zawierała cztery pociski. Ponieważ na okrętach brakowało miejsca na zapasowy ładunek, wyposażono je tylko w dwie takie dodatkowe wyrzutnie, co oznaczało, że gdyby trzeba było ich użyć, ktoś musiałby wyjść ze statku na zewnątrz, nawet w samym środku bitwy.

Mimo oszczędzania pocisków kapitan Weston w końcu zużyła wszystkie dwadzieścia cztery. Mimo, że czujniki nadal wskazywały co najmniej sześć źródeł zagrożenia, uznała, że warto zaryzykować i podjąć próbę przygotowania zapasu do użycia. I dlatego właśnie Sharon, dwóch innych techników i jeden Indowy pracowali przy wyrzutni w otwartej przestrzeni.

Michaels oglądał klamrę na monitorze.

— Mamy część zapasową, która będzie działać, ma’am.

— Nie — rzuciła komandor O’Neal — przesuniemy na numer pięć.

— Nie mamy połączenia z numerem pięć, ma’am — przypomniał jej Michaels.

Sharon czuła, że zmęczenie zaczyna zaciemniać jej umysł. Nawet mimo cudownego provigilu znużenie wojną dawało o sobie znać.

— Przeładowaliśmy trójkę — powiedziała. — Dwójki i szóstki już nie mamy.

To pewnie podmuch nuklearnej eksplozji Posleenów uszkodził wyrzutnię. Gdyby wybuch nie nastąpił pod statkiem, tylko z przodu, gdzie nadal nie naprawiono ekranów ochronnych, cała załoga fruwałaby już wśród aniołów.

— A trójka też szwankuje, ma’am — zakończył Michaels. — Albo naprawimy ten cholerny sprzęt, albo będziemy mieć tylko jedną wyrzutnię.

Sharon przytaknęła. Miała swoje zdanie na ten temat, ale decyzja należała do pani kapitan.

— Kapitan Weston? — spytała, wiedząc, że przekaźnik przełączy kanał.

— Słyszałam was — odpowiedziała Weston głosem ochrypłym od wielogodzinnego wydawania rozkazów. — Potrzebujemy wszystkich wyrzutni, pani komandor. Przykro mi.

— W porządku, ma’am — odpowiedziała Sharon. — Ja też tak uważam. Bosun?

— Przyniosę klamry, ma’am.

— Zaczniemy na razie wyjmować stare.

Sharon pokręciła głową. Praca w otwartej przestrzeni zawsze jest trudna, ale praca w otwartej przestrzeni, kiedy w każdej chwili grozi nagły ostrzał, jest tylko dla najlepszych.

Odwróciła się do technika Indowy, żeby poprosić go o pomoc w zdejmowaniu urządzenia… i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

Nigdy nie spodziewała się zobaczyć czegoś takiego gołym okiem.

Wiedziała też, że widzi to po raz ostatni w życiu. Posleeński dodekaedr bojowy wyszedł z hiperprzestrzeni. Nagromadzenie energii, a w konsekwencji załamanie światła gwiazd spowodowało, że statek wydawał się wyłaniać z wodnych fal. Przez chwilę lśnił wyładowaniami elektrycznymi, a potem nagle pojawił się przed nimi w całej okazałości i niemal na wyciągnięcie ręki.

— Alarm! — wrzasnął technik od czujników, wyrwany nagle z płytkiej drzemki. — Cztery tysiące metrów!

— Namierzony — odpowiedziano z taktycznego, kiedy laserowe systemy naprowadzania i podprzestrzenne detektory namierzyły gigantyczne źródło sygnału.

— Ognia! — rzuciła odruchowo kapitan Weston. I nagle otworzyła szeroko oczy. — Cofam rozkaz!

Ale było już za późno. Technik uzbrojenia pełnił służbę przez ostatnie osiemnaście godzin bez przerwy i cofnięcie rozkazu nie dotarło do jego świadomości. Automatycznie podniósł plastikową osłonę przycisku startowego i uruchomił zapłon.