Pirotechniczny generator gazu odpalił, kiedy tylko zwolniły się klamry przytrzymujące pocisk. Gaz wypchnął sześciometrowy pocisk wystarczająco daleko od statku, żeby mógł bezpiecznie włączyć rakietowy silnik na antymaterię.
Bezpiecznie dla statku. Ale nie dla zespołu instalacyjnego ani dla platformy pocisków antymaterii, które ten zespół instalował.
58
— Panie prezydencie, czas ruszać — powiedział szef Tajnych Służb Specjalnych.
Thomas Edwards patrzył w ekran wizyjny na ścianie Pokoju Sytuacyjnego. Pojedyncze plamki czerwieni na terenie hrabstwa Fairfax coraz bardziej zbliżały się do Fairfax Parkway. Ciągła linia przedstawiała Posleenów nacierających między stanową numer 28 w pościgu za niedobitkami dziewiątego i dziesiątego korpusu.
Prezydent przypuszczał, że kiedy dotrą do dróg krajowych numer 29 i 66, skręcą na wschód w kierunku Waszyngtonu i najbliższych mostów. Jeśli rozproszone wojska nie dotrą tam wcześniej, nikt z nich nie przeżyje.
Ale nie to było najgorsze.
Ekran wizyjny pokazywał też, że na drogach roi się od uchodźców. Większość z nich była w Alexandrii albo przeprawiała się przez Potomac, a dystans między nimi a wrogiem zmniejszał się z minuty na minutę. Wkrótce zaczną napływać pierwsze raporty o zaatakowaniu uchodźców. A on nie mógł nic na to poradzić.
— Przykro mi — szepnął do siebie.
— Zdarza się, panie prezydencie — nieoczekiwanie odpowiedział mu jakiś głos.
Prezydent odwrócił się. Obok Szefa Tajnych Służb stał kapitan piechoty morskiej Hadcraft, dowódca sił Gwardii.
— Ale nie tutaj, nie nam! — wybuchnął prezydent.
— A co? Myślał pan, że na Ziemi będzie inaczej? — spytał kapitan z nutką drwiny w głosie. — Cóż, witamy w naszym świecie, sir.
Prezydent przyjrzał się nowo przybyłemu. Żołnierze piechoty morskiej należeli teraz do Sił Uderzeniowych Floty, co powodowało pewne napięcia między nimi a Tajnymi Służbami, napięcia, których nigdy wcześniej nie było.
Piechota morska ochraniała prezydentów od czasów Johna Adamsa, a więc znacznie dłużej niż Tajne Służby. Ale Służby zawsze traktowały ich jak najemną pomoc. Piechota morska obstawiała bowiem obrzeża, podczas gdy Służby zajmowały się bezpośrednio ochroną prezydenta.
Przejście części piechoty morskiej do Sił Uderzeniowych Floty pogłębiło napięcia między nimi. Po pierwsze, powodem były pieniądze, a po drugie, kwestia inaczej pojmowanej lojalności.
Amerykańscy żołnierze jednostek pancerzy wspomaganych, którzy wyróżnili się w walce na Barwhon i Diess i otrzymali pochwały w aktach, mogli zgłaszać się do ochrony prezydenta. Cykl szkolenia trwał dwa lata i — na szczęście — nie wymagał brania udziału w walce.
Po zakończeniu kursu żołnierzy wysyłano razem z pancerzami z powrotem na Ziemię. Po krótkich, „odświeżających wiedzę” ćwiczeniach na Parris Island[12] zaprzysięgano ich jako żołnierzy piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych, ubierano w błękit marines i wysyłano do Waszyngtonu.
Tam mogli uganiać się za dziewczynami, patrzeć z góry na żołnierzy Starej Gwardii i żyć bez większych napięć.
Nadal jednak należeli do Sił Uderzeniowych Floty. Pancerze i żołnierze byli pożyczką z Floty, a Federacja nie stosowała wobec USA taryfy ulgowej przy ściąganiu należności. Dlatego właśnie tylko amerykański prezydent, jako jedyny zwierzchnik sił zbrojnych na świecie, posiadał pełną kompanię pancerzy wspomaganych. Jeden pancerz kosztował blisko pół miliarda kredytów, a Darhelowie amortyzowali go dwadzieścia lat. Jeśli dodać do tego waloryzowaną pensję Sił Uderzeniowych Floty, miesięczny koszt utrzymania takiej kompanii dorównywał kosztom utrzymania regularnej dywizji wojska.
Był jeszcze problem lojalności. Flota nie wymagała zrzeczenia się obywatelstwa, ale ostro tępiła nacjonalizm. Przysięga wobec Floty była wiążąca. Według prawa Federacji, piechota morska wykonywała rozkazy Floty i odpowiadała tylko przed Flotą, tak jak każda inna jednostka pancerzy wspomaganych.
Niektórzy marines zgłosili się do tej służby po to, żeby wydostać się z piekła, jakim była Barwhon. Ale większość była tu, bo głęboko w sercu czuła się Amerykanami, dumnymi z możliwości obrony prezydenta swojego kraju.
Prezydent zastanawiał się nad tym wszystkim, wpatrując się w kapitana piechoty morskiej. Oficer nosił Srebrną Gwiazdę i Krzyż Floty, który był odpowiednikiem Krzyża za Wybitną Służbę.
Od miesięcy nikt tak otwarcie nie drwił z prezydenta. Ale to był marine, który dobrze wiedział, co „w trawie piszczy”. Miał prawo.
— Tak — wychrypiał prezydent. Gładki, wyszkolony głos znikł gdzieś po wielu godzinach mówienia. Prezydent był na nogach od prawie trzydziestu sześciu godzin i czuł się, jakby od tygodnia nie żył.
— Tak — powtórzył i odkaszlnął. — Tak właśnie myślałem. Wszyscy mówili, że teren i sytuacja są odpowiednie i wystarczy tylko spróbować.
— Powtarzam: witamy w naszym świecie, panie prezydencie — powiedział ironicznie kapitan. — Wracamy tutaj i słyszymy, jak wszyscy generałowie wokół mówią, że „manewrujące siły” i „rzeźba terenu” pokonają Posleenów. I śmiejemy się z tego. I upijamy. Żołnierze jednostek pancerzy wspomaganych często się upijają, panie prezydencie. Bo to zawsze my sprzątamy pole bitwy, kiedy generałowie nas w coś wpieprzą. Widziałem wiele spieprzonych akcji na Barwhon, ale ta przebija wszystkie.
Prezydent Edwards uciszył gestem dłoni szefa Tajnych Służb, który omal nie wybuchnął.
— Więc co mam zrobić?
— Ucieczka niczego nie załatwi — powiedział stanowczo Hadcraft. — To kolejna nauczka z Barwhon. Jeśli trzeba uciekać, to trudno. Ale zważywszy na obecną sytuację, chyba powinien pan zostać.
— Czas już ruszać, panie prezydencie — przerwał szef Służb Specjalnych i obrzucił żołnierza piechoty morskiej wściekłym spojrzeniem.
— Dokąd jedziemy? — spytał od niechcenia prezydent.
— Do Camp David,[13] panie prezydencie. Nie możemy tu zostać.
Zważywszy na liczbę mostów do obrony, generał Horner nie może nam zagwarantować, że wróg nie przejdzie. Zanotowaliśmy wszędzie lądowania, panie prezydencie. Przed chwilą znowu wylądowali w Pensylwanii.
— Jest pewien problem — zauważył oschle kapitan. — Niektórzy żołnierze mogą nie być tak wyrozumiali dla prezydenta, jak ja.
Prezydent znowu uciszył szefa Tajnych Służb Specjalnych.
— Więc jakie jest rozwiązanie?
— Powinien pan założyć pancerz — odpowiedział Hadcraft.
Prezydent zamrugał oczami zaskoczony.
— Myślałem, że pancerz może nosić tylko jego właściciel?
Kapitan rozłożył ręce.
— To długa historia.
— Więc niech się pan streszcza.
Kapitan podszedł i bez pytania o pozwolenie usiadł na brzegu stołu konferencyjnego. Okruszki z ostatniego posiłku Sekretarza Obrony podniosły się i zawisły na chwilę nad blatem stołu. Widocznie uruchomił się system antygrawitacyjny, próbujący zmniejszyć skutek nacisku półtonowego pancerza na stół.
— Pancerze rzeczywiście dostosowują się do figury użytkownika — powiedział kapitan. — A kiedy już przyjmą odpowiedni kształt, potrzeba zdolności mistrza rzemieślników Indowy, żeby to zmienić. Dlatego staramy się, żeby ludzie zachowywali swój wygląd po dopasowaniu im pancerzy. Można się zmieniać jedynie bardzo powoli. Pancerz potrafi dostosować się do powolnych zmian. Ale nagły wzrost wagi ciała, podobnie jak i spadek, stwarza bardzo poważne problemy. Dlatego można założyć czyjś pancerz pod warunkiem, że ma się mniej więcej te same gabaryty.
12
Parris Island — wyspa w archipelagu Sea Islands u południowych wybrzeży Południowej Karoliny. Od 1915 roku znajduje się tam baza treningowa amerykańskiej piechoty morskiej
13
Camp David — schronienie prezydenckie w górach Catoctin w północnej części sianu Maryland, założone przez Franklina D. Roosevelta w 1942 r. pod nazwą Shangri-La. Dwight D. Eisenhower przemianował je na Camp David