Znowu się uśmiechnął.
— Na szczęście oprócz waszej kompanii braci mam jeszcze jednego asa w rękawie.
O świcie O’Neal czekał na wiadukcie Crosby Road nad drogą krajową numer 695. Po odlocie śmigłowca w powietrzu nadal unosił się swąd spalin. Nagle w zasięgu jego wzroku pojawiły się pierwsze kontenery.
Wspomagane pancerze bojowe były magazynowane i przewożone w ogromnych skrzyniach. Srebrzyste „kostnice” mieściły aż czterdzieści pancerzy. Były wyposażone w generator termonuklearny zgodny z federalną klasą dwa albo generator antymaterii do ładowania pancerzy.
Każdy pancerz leżał w osobnym pojemniku, a szereg takich pojemników ustawiano po obu stronach kontenera. Po założeniu pancerzy żołnierze wrzucali mundury do koszy na ubrania i układali się w pojemnikach.
Wspomagane pancerze bojowe Sił Uderzeniowych Floty były wyposażone w pełny zestaw kompensatorów bezwładności i napęd.
Kosztowało to jednak dużo mocy. Zwykły pancerz bojowy mógł latać tylko przez dziesięć minut, a pancerz dowódczy przez dwadzieścia do trzydziestu minut, a potem trzeba go było naładować.
Wykonując zwykłą pracę w sprzyjających warunkach, pancerz mógł działać aż trzy dni.
Mike miał nadzieję, że srebrzyste kontenery, które poruszały się z prędkością stu dziesięciu do stu dwudziestu kilometrów na godzinę, pozwolą mu w niecałą godzinę pokonać drogę z Harrisburga do Baltimore, a potem w mgnieniu oka dotrzeć do Waszyngtonu.
Gigantyczne skrzynie bezszelestnie zawisły nad wiaduktem, po czym ruszyły w kierunku przebiegającej w dole drogi. Odgłos, jaki wydały przy opadaniu na drogę, spowodował, że wielu pozostających jeszcze w okolicy mieszkańców wybiegło z domów, żeby sprawdzić, czy to nie jest już lądowanie Posleenów. Zobaczyli jakieś dziwne, najwyraźniej pozaziemskie obiekty, co ostatecznie ich utwierdziło, że już najwyższy czas uciekać w góry.
Kiedy pierwszy kontener zaczął wypluwać z siebie pancerze, Mike poczuł ogromną ulgę. Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był niespokojny. Żołnierz bez swojej jednostki jest jak człowiek bez ręki. Nareszcie wrócił do domu.
Pierwszy pancerz, którzy ruszył w jego kierunku, miał niepowtarzalny kształt sierżanta Pappasa. Mike roześmiał się, kiedy podoficer stanął przed nim.
— Co was zatrzymało, Gunny?
— Cholera jasna, jakże się cieszę, że pana widzę, szefie — odpowiedział podoficer. — Mieliśmy pełne ręce roboty.
— Tak, ja też. Jak się sprawuje drugi oficer? — spytał, niemal obawiając się tego, co usłyszy w odpowiedzi.
Pappas zawahał się przez chwilę.
— Porucznik Nightingale jakoś sobie radzi, sir — odpowiedział z przekonaniem.
O’Neal nie po raz pierwszy żałował, że nie może zobaczyć twarzy sierżanta.
— Czy to znaczy, że marnie jej idzie?
— Nie — odparł stanowczo Pappas — zrobiła cholernie duże postępy. Chyba będą z niej ludzie.
— To jest poważna sprawa, zastępco — powiedział kapitan stalowym głosem. — Nie mogę ryzykować. Lepiej, żeby rzeczywiście była dobra.
— Wiem, sir — odpowiedział podoficer — jest dobra. Powiedziałbym nawet, że… nieważne. Jest dobra.
O’Neal przekrzywił głowę na bok i zmarszczył czoło.
— Słucham?
— Jest dobra, sir. Poradzi sobie. Ręczę za to.
Mike spędził tysiące godzin w pancerzu i nauczył się rozumieć mowę ciała, mimo że pancerze bardzo to utrudniały. A mowa ciała sierżanta przeczyła jego słowom. O’Neal położył ręce na biodrach.
— O co tu, kurwa, chodzi, sierżancie?
Sierżant milczał przez chwilę, po czym zasłonił się rękami w obronnym geście.
— To nie ma wpływu na pracę kompanii ani na moją ocenę porucznik Nightingale, sir. Musi mi pan wierzyć w tej sprawie na słowo.
Mike westchnął.
— Dobra, sierżancie. Wierzę na słowo.
W czasie rozmowy pozostałe kombinezony utworzyły wokół nich szyk ochronny. Ponieważ nikt nie wydał im takiego rozkazu, żołnierze musieli sami to wymyślić.
— Wszędzie są lądowniki, sir — mruknął sierżant. Był zadowolony, że może zmienić temat ich rozmowy. — Właśnie natknęliśmy się po drodze na jeden.
— Jakieś ofiary? — spytał kapitan O’Neal.
Szybko rozebrał się i wrzucił ubranie do kosza.
— Nie, sir — odpowiedział sierżant. — Zamontowaliśmy wszędzie kulki czujników, więc zauważyliśmy, jak się zbliża, i wysiedliśmy z kontenerów. Koniki miały dość gorące powitanie.
Mike uśmiechnął się i ruszył w stronę swojego pojemnika. Pojemnik otworzył się, zanim jeszcze zdążył podejść, i jego oczom ukazał się otwarty jak homar pancerz.
— Tęskniłaś, co? — zaśmiał się.
Przypiął Shelly do gniazda interfejsu i wszedł do środka.
60
Keren gwałtownie złapał za kierownicę, kiedy suburban zaczął zjeżdżać z drogi.
— Przepraszam — rzuciła żołnierz za kierownicą i potrząsnęła głową, żeby się rozbudzić.
Keren nie znał nawet imienia dziewczyny; na plakietce widniało tylko nazwisko Elgars. Kobieta nosiła naszywkę trzydziestej trzeciej dywizji piechoty, co oznaczało, że jest całe mile od swojej jednostki. W jaki sposób dotarła do Lake Jackson, a potem wydostała się z tego piekła, kiedy rozleciał się dziewiąty korpus, było zagadką. Keren zwinął ją z pobocza, gdzie starannie oliwiła części rozmontowanego AIW. Było oczywiste, że postanowiła skończyć z uciekaniem.
— Kurwa, gdzie my jesteśmy? — spytał Keren ochrypłym głosem.
W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin spał zaledwie trzy.
Dywizja miała dostać nowe środki pobudzające, ale ich — tak jak wielu innych rzeczy — nie otrzymała. Pluton zadowalał się więc kofeiną. A ona właśnie przestawała działać.
— Minęliśmy Beltway — odpowiedziała kobieta. — Mamy pewien problem.
— Tak? To nic nowego.
Droga krajowa numer 66 była główną trasą przejazdową przez hrabstwo Fairfax w Wirginii, prowadzącą do stolicy kraju. Żeby nie utrudniać żołnierzom przemieszczania się wraz z transportem obowiązywał tu zakaz jazdy pojazdów cywilnych, ale od czasu, kiedy Posleeni przełamali obronę Lake Jackson, na drodze tkwiły nieruchomo tłumy spanikowanych cywilów, którzy nie przyjmowali zakazu do wiadomości oraz cofające się jednostki dziewiątego i dziesiątego korpusu. Dezercje z szeregów żandarmerii spowodowały, że nikt nad tym nie panował, a droga została zatkana zwartym gąszczem pojazdów. Z miejsca, w którym tkwili w korku, roztaczał się widok na drugorzędne drogi. Główne przelotówki były zablokowane, ale na szczęście niektóre drogi boczne pozostawały przejezdne.
— Dobra wiadomość jest taka — szepnął Keren — że to na trochę zatrzyma kucyki. — Chwycił radio i wystawił antenę przez okno. — Reed, słyszysz mnie? — zapytał.
— Tak — brzmiała odpowiedź z odbiornika.
— Chyba musimy ruszyć bocznymi drogami. — Keren wyciągnął mapę DeLorme. Wielostronicowa mapa Wirginii nie raz okazała się użyteczna, kiedy skończyły się mapy taktyczne w mniejszej skali.