A może ktoś inny? Ktoś ze starszych żołnierzy? Mike w duchu pokiwał głową.
— Wielu z nas będzie musiało zapłacić przewoźnikowi dusz w zaświatach. Ale, jak powiedział George Patton: „Waszym zadaniem nie jest zginąć za waszą ojczyznę. Macie zrobić wszystko, żeby ten nieszczęsny drań po przeciwnej stronie zginął za swoją.” Ale nie myślcie teraz o przewoźniku dusz. W końcu każdy z nas się z nim spotka, czy to za tydzień na polu bitwy, czy za wiele lat w ramionach zrozpaczonego męża lub żony. Dopóki to nie nastąpi, macie się skupić tylko i wyłącznie na zabijaniu Posleenów. Jeśli macie rodzinę, zapomnijcie o niej. Sam mam żonę i dwie córki, i staram się jak najmniej teraz o nich myśleć. Żyję, oddycham i jem tylko po to, by zabijać Posleenów. Nie dlatego, że tak ich osobiście nienawidzę, i nie z powodu Diess, ale dlatego, że musimy ich zabijać, zabijać i zabijać, aż zabijemy wszystkich. Dopóki tego nie dokonamy, nikt z nas nie jest bezpieczny. Przygotujcie się więc na trening cięższy niż cokolwiek, czego doświadczyliście w waszym żałosnym życiu.
Dopóki nie dostaniemy pancerzy, będziemy ćwiczyć w wojkularach szesnaście godzin dziennie. Co tydzień będziecie mieli pół dnia wolnego na załatwienie swoich spraw osobistych. Kiedy dostarczą nam pancerze, będziemy ćwiczyć to samo na poligonie. W czasie wolnym możecie wysyłać e-maile. Dostaniecie zapłatę w formie bezpośredniego żołdu. Innej możliwości nie ma. Jeśli wasza rodzina potrzebuje więcej środków, porozmawiajcie z dowódcą waszej drużyny, a on pokaże wam, jak zarządzać żołdem przez inteligentny przekaźnik.
Dla tych, którzy odbywali wcześniej służbę, mam następującą informację. Nie jesteście już piechotą morską ani wojskami powietrznodesantowymi. Należycie do Sił Uderzeniowych Floty. Możecie dalej krzyczeć „Airborne!” albo „Semper Fi!”, jeśli chcecie, ale pamiętajcie, że z tymi żołnierzami, z którymi będziecie trenować, znajdziecie się ramię w ramię w walce. Dlatego nie osądzajcie ich na podstawie tego, w jakich jednostkach dotychczas służyli, albo gorzko tego pożałujecie. Siły Uderzeniowe Floty są całkowicie nową formacją, rekrutującą się, mam nadzieję, z elity armii i piechoty morskiej. Każdy z was zgłosił się do tej jednostki na ochotnika, ale wątpię, czy zdajecie sobie sprawę, jak radykalnie wpłynie to na wasze życie. Kiedy należycie do Gwardii lub oddziałów liniowych, w pierwszej kolejności jesteście obywatelami Stanów Zjednoczonych, potem Ziemi, a dopiero na końcu Federacji. Jeśli jednak jesteście członkami Sił Uderzeniowych Floty, podlegacie bezpośrednio armii federacyjnej. Federacja traktuje swoje wojsko zupełnie inaczej, niż Stany Zjednoczone. Wkrótce przejdziecie skrócony kurs federacyjnego prawa wojskowego. Mówię skrócony, bo armia Federacji działa na zasadach o wiele bardziej skomplikowanych, niż jakiekolwiek ziemskie. Złożyliście przysięgę, więc prawo Federacji jest teraz dla was wiążące, choć nie ma możliwości, żebyście je zrozumieli. Na przykład: jako wasz dowódca mogę każdego z was bez powodu zastrzelić i nie spotkają mnie za to żadne konsekwencje. W Federacji wojsko jest uprzywilejowaną kastą, wyjętą spod mocy większości praw, za to związaną całym mnóstwem innych.
Wolno wam zabijać ziemskich cywilów bez konsekwencji prawnych, ale z jednym drobnym wyjątkiem: jako wasz dowódca absolutnie zabraniam wam łamać prawo poza czasem wojny.
Amerykańską część Sił Uderzeniowych Floty obowiązują też inne przepisy, a mianowicie Jednolity Kodeks Sprawiedliwości Wojskowej. Jest w nim wiele luk prawnych; mnie wolno bezkarnie zastrzelić któregoś z was, ale wam wystarczy, że będziecie go przestrzegać.
Jeszcze jedna sprawa. Oczekuję od was, że poświęcicie Siłom Uderzeniowym Floty sto procent waszego umysłu, ciała i duszy. Ci z was, którzy służyli wcześniej w wojsku, na pewno już coś takiego słyszeli. Tym razem jednak to nie jest żadne pieprzenie w bambus.
Jeśli zaczniecie jakieś gierki, wyślę was do jednostki karnej tak szybko, że papiery dogonią was tam dopiero po roku. Wszyscy zgłosiliście się tu dobrowolnie. Jeśli chcecie wrócić do swoich poprzednich zajęć, wystarczy, że o tym powiecie, a ja wam gwarantuję, że się tym zajmę.
Oficerowie, proszę zameldować się w moim biurze po odprawie żołnierzy. Sierżancie, teraz kolej na pana.
Mike popatrzył chłodno na oficerów, tych którzy już się wdrożyli i tych, którzy dopiero co przyjechali do jednostki. Przysłano mu trzech: wysoką, jasnowłosą porucznik o nazwisku Teri Nightingale, która miała zostać jego zastępcą, smukłą jak chart brunetkę podporucznik Karen Slight, przydzieloną do trzeciego plutonu, i ciemnowłosego, chudego podporucznika Mike’a Fallona, który był absolwentem Akademii Wojskowej w West Point, skierowanym na stanowisko dowódcy drugiego plutonu. Zgodnie z doświadczeniami Mike’a oficerowie po akademiach wojskowych dzielili się na dwie grupy: absolwentów bardzo dobrych i bardzo złych. Dobrzy absolwenci West Point okazywali się rzeczywiście dobrzy, źli byli prostu dobrzy w lizaniu dupy szefa i kryciu własnej. Z czasem miało się okazać, jak było w tym przypadku.
Tim Arnold, wcześniej pełniący obowiązki zastępcy dowódcy, był porucznikiem i dowódcą plutonu ciężkiej broni. Wysoki, robiący wrażenie nieporadnego, służył poprzednio jako podoficer w dwudziestej czwartej dywizji zmechanizowanej, potem jako porucznik w osiemdziesiątej drugiej powietrznodesantowej. Pod jego niezdarną powierzchownością krył się jednak zdrowy rozsądek i wiedza o wojsku i ludziach jako takich. Mike wiedział, że będzie mu go brakowało na stanowisku zastępcy, bo kilka razy to właśnie Arnold nie dopuścił, żeby Mike stracił cierpliwość w bardzo widowiskowy sposób.
Dave Rogers, dowódca pierwszego plutonu, był osobliwą postacią. Rzadko kiedy porucznik jest dowódcą plutonu piechoty, ale z powodu nadmiaru poruczników i jego niewielkiego doświadczenia nie było dla niego innego stanowiska. Wysoki, dumny oficer wydawał się urażony przydziałem i Mike podejrzewał, że wynikną z tego napięcia między nim a Nightingale. W przeciwieństwie do Arnolda błyskawicznie reagował na wszystkie niedopatrzenia, prawdziwe czy wyimaginowane, a do tego był prawie tak samo gwałtowny, jak Mike. Przy tym wszystkim jednak nie sposób było odmówić mu doświadczenia i bystrości. O’Neal uważał, że kiedy tylko Rogers pozna smak walki z Posleenami, szybko zostanie adiutantem czy kimś podobnym.
— Jak przekonali się ci z was, którzy są tu już od jakiegoś czasu, to, co powiedziałem żołnierzom, oficerów dotyczy dwa razy bardziej. Mimo widowiskowo popieprzonej sytuacji zaopatrzeniowej, w przyszłym tygodniu powinniśmy dostać całość sprzętu w jednej, horrendalnie rozburdelonej dostawie. Gdyby nie przyjechał nowy dowódca batalionu, za cholerę byśmy tego nie ogarnęli, ale ponieważ wyznaczył mnie na zastępcę do spraw operacyjno-szkoleniowych, będę miał jakiś wpływ na całość planu, zwłaszcza, że dobrze dogaduję się z Wilsonem, zastępcą do spraw zaopatrzenia.
Kiedy rozpakujemy pancerze, będziemy musieli dopasować je do poszczególnych żołnierzy. O ile wiem, w całym batalionie tylko ja znam się na pancerzach, więc będą musieli przysłać nam jeszcze jednego albo kilku techników. Nie znalazłem na ten temat żadnej wzmianki w korespondencji, ani ogólnej, ani GalTechu, żaden z moich kontaktów nic o tym nie wie, więc nie wiadomo, kiedy zjawią się ci technicy. W każdym razie na pewno miną dwa, trzy, a może i cztery tygodnie, zanim ktokolwiek z was włoży pancerz. Najpierw dostaniemy pancerze dowódcze, a potem pancerze dla sierżantów plutonów. Na końcu zajmiemy się bronią. Omówiłem to już z moim zastępcą, a on przekaże to podoficerom.