A tutaj aż roiło się od jednostek wojskowych i uchodźców. Pierwsza armia zbierała swoje siły i jej jednostki spływały szerokim strumieniem z północnego wschodu w okolice Potomacu. Tak jak w jednostkach dziewiątego i dziesiątego korpusu, większość żołnierzy była źle wyszkolona, a sprzęt w opłakanym stanie. Ale przy odrobinie szczęścia będą mogli walczyć ze stałych pozycji obronnych.
Mike spojrzał na obraz z zewnętrznych kamer i doszedł do wniosku, że na szczęście ktoś ruszył głową i jako pierwszą przemieszczał głównie artylerię. Zanim reszta oddziałów nawiąże kontakt z wrogiem, na miejscu będą już działa. Ale dowodzenie wciąż pozostawiało wiele do życzenia.
— Coś wymyślę. Wkrótce się do pana zgłoszę, sir.
— Dobra, kapitanie. Potrzebny nam dobry plan, jeśli ma się nam udać.
— Przyjąłem, sir. — Spojrzał znowu na kaskady danych. — Shelly, jakie masz informacje z Waszyngtonu?
— Niezły groch z kapustą, sir — odpowiedział przekaźnik.
Mike uśmiechnął się. Przekaźnik coraz lepiej posługiwał się ludzką mową.
— Mam tu wiele jednostek — ciągnęła Shelly. — Niektóre są na rozkaz, tak jak saperzy, którzy minują mosty oraz sto piąta dywizja piechoty. Ale większość pochodzi z dziewiątego i dziesiątego korpusu.
— Jakieś ślady dowodzenia?
— Widzę małe, spójne jednostki. Ale nic większego od kompanii.
— Hmmm. Wyszukaj odpowiedni scenariusz. Załóż, że Posleeni przejmą most w całości.
Jeśli Posleeni nie zajmą mostu, batalion będzie mógł czekać na wsparcie ósmego korpusu, a potem razem przekroczyć rzekę i zaczaić się na Posleenów. Ale jeśli padnie jeden z mostów Waszyngtonu, czas zacznie naglić.
— Masz jakiś gotowy scenariusz na tę sytuację? — Mike miał wrażenie, że powstało coś takiego. Jednak przerobił już tyle ćwiczebnych scenariuszy, że nie był w stanie ich wszystkich ogarnąć.
— „Most na rzece Die” — odpowiedział przekaźnik. — Na podstawie prawdopodobnej liczby Posleenów i przy założeniu wsparcia przyjacielskich wojsk zalecałabym ustawienie poziomu trudności na szósty.
— Jasne. — Oficer zaczął czytać przewijający się po lewej stronie wyświetlacza hełmu scenariusz.
Teraz sobie przypominał. Grał w to co najmniej trzy razy. Nie był to jego ulubiony scenariusz, ale zawierał kilka ciekawych rozwiązań. Mike dostrzegł jego zadziwiające podobieństwo do obecnej sytuacji. Nawet budynki były podobne; autor scenariusza najwyraźniej brał pod uwagę Waszyngton jako cel ataku.
— Kto napisał ten scenariusz?
— Jakiś nastolatek z Fredericksburga. Thomas Sunday Junior.
— O cholera.
Fredericksburga już nie było. Co za strata. Programista najwyraźniej miał zdrowe podejście do taktyki pancerzy wspomaganych.
Szkoda, że go stracili.
— Shelly, wprowadź scenariusz. Ustaw poziom trudności na osiem.
Czego nam brakuje do takiego poziomu?
— Dowództwa i sztabu. Ten poziom trudności wymaga, aby wszystko działało doskonale.
— Jakie są najważniejsze potrzeby? Pokaż je w kolejności od najważniejszej do najmniej ważnej.
— Nie mamy Zespołu Wsparcia Ogniowego.
— Racja. Mamy kogoś w batalionie z dużym doświadczeniem w kierowaniu ogniem?
— Oprócz pana? — spytała Shelly.
Mike przewrócił oczami. Uchroń mnie, Panie, od przekaźnika z poczuciem humoru, pomyślał.
— Oprócz mnie.
— W batalionie jest czterech podoficerów z doświadczeniem w kierowaniu ogniem i jeden porucznik.
— Co to za porucznik?
— Porucznik Arnold, pański dowódca plutonu moź…
— Pomiń go. Niech Arnold zostanie tam, gdzie jest.
Na wypadek, gdyby musiał przejąć dowództwo od Nightingale.
— Zostaje jeden z czterech podoficerów.
— Kto jest najstarszy stopniem?
— Plutonowy kompanii Bravo. Duncan.
Mike zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie nikogo o tym nazwisku w swojej własnej kompanii. O ile wiedział, z wyjątkiem sierżanta Brooka w plutonie sekcji moździerzy, nikt z podoficerów kompanii Bravo nie miał doświadczenia w kierowaniu ogniem.
— Coś mi świta, ale nie w związku z kompanią Bravo.
— Dołączył do kompanii Bravo, kiedy pan był na przepustce.
Mike pomyślał przez chwilę i skrzywił się.
— Daj mi Pappasa.
Przekaźnik zaćwierkał i po chwili rozległ się głos sierżanta.
— Tak, sir?
— Ten nowy podoficer, który do nas dołączył, kiedy mnie nie było…
— Duncan?
— Tak. Niech zgadnę. Dostał przydział na dowódcę drugiej drużyny drugiego plutonu?
— Tak. Jedynej drużyny bez plutonowego. Niewiele mogłem zrobić.
— Jak to przyjął Stewart?
— Dość dobrze. Duncan to naprawdę doświadczony podoficer.
Pozwala Stewartowi dowodzić drużyną i pomaga Boggy w szkoleniu. Stewart docenia jego wiedzę i często prosi go o rady. Dobrze im się współpracuje.
— Chwileczkę — powiedział Mike — już wiem. Czy to jest Bob Duncan?
— Tak. Przepraszam, szefie, myślałem, że pan wie. Shelly panu nie mówiła?
— Nie. Shelly, włącz plutonowego Duncana do rozmowy.
— Tak jest, sir.
Po chwili rozległ się dźwięk przełączania obwodów.
— Kapitanie O’Neal?
— Duncan! Kto cię, u licha, wpuścił do mojej kompanii? — rzucił Mike.
Przez chwilę było cicho.
— Cóż, chcieli mnie awansować i dać stopień kapitana. Powiedzieli, że mają tu taką pochrzanioną kompanię, którą trzeba postawić na baczność. Postanowiłem więc najpierw zająć się nią jako podoficer. Dlatego tu jestem.
Mike i sierżant się roześmiali.
— Tak jak mówiłem — stwierdził Pappas — prawdziwe z niego dziwadło.
— Już to kiedyś zauważyłem — odpowiedział rozbawiony Mike.
Przez chwilę zastanawiał się nad sytuacją. Na linii miał teraz trzech najbardziej doświadczonych żołnierzy w batalionie. Pomyślał też o połączeniu się z plutonowym Bogdanowicz, ale ona niewątpliwie była teraz zajęta swoim plutonem. Wiedział jeszcze o trzech innych weteranach w batalionie, ale żaden z nich nie był oficerem.
— W Waszyngtonie mamy FUBAR. — Spojrzał na szacunkowe dane ze scenariusza. — Jest tu sporo niewielkich oddziałów, które możnaby wykorzystać. Niestety nie istnieje nad nimi żadna kontrola, więc większość po liniowych jednostek po prostu przejeżdża przez miasto i zwiewa. Pierwszy problem na liście Shelly to wsparcie artylerii. Nie mamy Zespołu Wsparcia Ogniowego, zautomatyzowany system został wyłączony. Potrzebujemy kogoś do koordynowania ognia artylerii.
— Mnie — stwierdził Duncan.
— Tak. Gdybym miał kapitana od kierowania ognia, wziąłbym jego. Ale nie mam, więc biorę ciebie.
— Czy artyleria nie ma nic przeciw? — spytał starszy sierżant.
Było to dobre pytanie. Duncan będzie wydawał rozkazy batalionom artylerii, a pułkownicy zazwyczaj nie lubią słuchać plutonowych.
— Zajmę się tym — powiedział Mike. — Shelly, wyślij e-mail do generała Hornera. Przekaż mu, że przejmujemy kontrolę nad obroną mostów Waszyngtonu na podstawie przepisów o podporządkowaniu miejscowych wojsk siłom Federacji.
— O w mordę — szepnął Duncan.
— Czy to oznacza to, o czym myślę? — spytał z niedowierzaniem Gunny Pappas.