Najszybsza droga przez osiedla jedno — i dwupiętrowych budynków wiodła przeważnie przez podwórka. Wcześniej musieli zawrócić przy Glebe Road i pojechać z powrotem w górę Wilson Boulevard, zanim znaleźli miejsce nie zablokowane całkowicie przez samochody. Na zakorkowanych ulicach wszystko stało, a w dzielnicach handlowych i przed fast-foodami przy głównych trasach przelotowych roiło się od porzuconych pojazdów. Kiedy wreszcie przebili się przez Wilson Boulevard, postanowili jechać tylko podwórzami i bocznymi drogami.
Mogli porzucić transportery. W okolicy napotykali bardzo dużo bezpańskich pojazdów wojskowych. Ale gdyby je zostawili, musieliby pożegnać się z moździerzami i półcalowymi M-2. Keren wolał jednak zachować siłę ognia, na wypadek małego spotkania z Posleenami.
Ale z wyborem okrężnej drogi wiązały się inne problemy.
— Gdzie my jesteśmy? — spytała Elgars i wychyliła się przez okno, żeby spojrzeć na jadące za nimi dwa transportery.
Wbrew obawom podczas forsownej jazdy z Manassas żaden z pojazdów się nie zepsuł. Najwyraźniej wszystkie, które mogły sprawiać problemy, zostały w Okręgu Prince William.
— Domyślasz się, gdzie możemy być?
— Nie bardzo — powiedział Keren i podał jej mapę.
Zamienili się miejscami, kiedy jazda stała się trudniejsza. Elgars dobrze radziła sobie na ulicach, ale Keren miał więcej doświadczenia w jeździe po bezdrożach.
Wziął mikrofon. Kiedy po raz trzeci wystawił antenę przez okno, Elgars znalazła rolkę taśmy izolacyjnej i przykleiła ją do otwieranego dachu pojazdu. Keren zastanawiał się, dlaczego sam na to nie wpadł. Może dlatego, że przez ostatnie trzy dni jedyną rzeczą, którą robił, kiedy nie uciekał, był kamienny sen.
— Reed!
— Tak?
— Znajdź mi oznaczenie drogi.
— Dobra.
Transporter opancerzony skręcił ostro w lewo, wzbijając kurz.
Przejechał po drewnianym ogrodzeniu, które poszło w drzazgi, minął jakiś budynek i znowu gwałtownie skręcił w prawo.
Kiedy dojechali do końca ulicy, zobaczyli wreszcie stojące tam zielone znaki.
— Jackson Street i Szósta Ulica — powiedział Reed przez radio.
— Cholera — zaklęła Elgars. — Nieźle. Jesteśmy prawie na Cmentarzu Arlington.
— Jak daleko? — spytał Keren.
Przed nimi wznosiły się drapacze chmur, a to nie wróżyło niczego dobrego. Posleeni lecieli do cholernych wieżowców jak pszczoły do miodu. Keren znowu nacisnął mikrofon.
— Czy ktoś widzi tu jakieś wzgórze? Powinno być na godzinie dziewiątej.
— Ja widzę — odpowiedział ktoś z Wozu Trzy.
Ta drużyna należała do innej brygady i dołączyła do ich plutonu przy Jackson Lake. Chociaż nie czuli się częścią tej rodziny, przynajmniej z nimi współdziałali.
— Między dwoma budynkami. Prawdopodobnie z waszego miejsca nie widać.
— Dobra — powiedział Keren — to nasz cel…
W tym momencie straszliwa eksplozja rozerwała elewację wieżowca na południe od nich, a w górę wzbił się pocisk smugowy.
— O, w dupę! — krzyknął Reed. — Posleeni!
Półcalówka na szczycie jednego z transporterów obróciła się na południe, w stronę Szóstej Ulicy i plunęła ogniem.
— Dalej! — krzyknął Keren przez radio i ruszył suburbanem z miejsca. — Nie siedźcie tak!
Skręcił w boczną ulicę dokładnie w chwili, gdy transporter ruszył. Pocisk hiperszybki zmiótł fragment jezdni po prawej stronie, kiedy suburban przemknął przez skrzyżowanie. Elgars chwyciła swoją AIW i wychyliła się przez szyberdach. Kątem oka Keren zobaczył, jak pozostałe transportery ścinają róg parkingu. Nacisnął pedał gazu i ruszył w stronę odległego wzgórza.
Przekroczył właśnie sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, kiedy Elgars, wychylona do pasa przez okno w dachu samochodu, kopnęła go w ramię.
— Stój! — wrzasnęła, kiedy tuż obok przeleciał kolejny hiperszybki pocisk. Fala uderzeniowa wściekle zatrzęsła pojazdem, a sam pocisk uderzył w stację benzynową na rogu.
— Pieprz się! — odkrzyknął i jechał dalej.
Nagle błysnęła srebrna smuga wystrzelona z działka plazmowego i Keren zobaczył, że Wóz Dwa wybucha ogniem.
— Cholera!
Strzelcy na transporterach siekli ze swoich półcalowych kaemów, ale pojazdy tak bardzo podskakiwały na nierównościach, że nie było szans trafić Wszechwładcy, który tak celnie strzelił plazmą. Ledwie było go widać w lusterku; był z kilometr od nich. Odległość w przypadku Wszechwładcy w niczym jednak nie pomagała.
— Stój albo wszyscy mamy przesrane! — krzyknęła znowu Elgars.
Keren z całej siły nacisnął hamulec i sięgnął do tyłu po AIW.
Wiedział, że jeśli nie zabiją Wszechwładcy, będą zgubieni. Osobiście nigdy nie udało mu się trafić z karabinu 7.62 nawet z odległości pół kilometra, ale, co tam, z centaurami może będzie inaczej.
Ledwie pojazd się zatrzymał, nad nim rozległ się pojedynczy strzał.
— Jazda!
Keren spojrzał w tylne lusterko. Wszechwładca był martwy, a jego spodek odlatywał w dal. Wojownicy posleeńskiej kompanii zaciekle nacierali, ale na szczęście strzelali do wszystkiego w zasięgu wzroku, a nie tylko do ich pojazdów. Keren znów wcisnął gaz do dechy. Przed nimi unosił się gęsty dym z płonącej stacji benzynowej; gdyby zdołali się w nim ukryć, byliby uratowani.
— Panno Święta patronko przyspieszenia, nie zawiedź nas teraz! — krzyknęła Elgars i znowu zaczęła strzelać z granatnika.
Dwudziestomilimetrowe pociski uderzały jak metronom, siejąc zniszczenie za odjeżdżającym plutonem.
Przebili się przez Fort Myer. Kwatera Główna Dowództwa Armii Kontynentalnej przypominała miasto duchów. Zupełnie jakby na całym świecie pozostali tylko żołnierze plutonu i ścigający ich Posleeni. Jednostka moździerzowa minęła komisariat i klinikę, po czym znalazła się przy murze cmentarza Arlington.
Keren zwolnił i pozwolił pozostałym pojazdom wyrównać szyk.
Znowu chwycił mikrofon.
— Pojazd Trzy, zrób wyrwę w murze.
— Nie ma tu jakieś bramy? — spytał żołnierz obsługujący radiostację w Wozie Jeden.
— Chcesz marnować czas na szukanie bramy? — spytał dowódca Wozu Trzy i machnął dłonią w stronę muru.
Pojazd skoczył naprzód, dotykając przodem kadłuba powierzchni muru. Silnik ryknął potężnie, po czym cała sekcja muru runęła.
— A teraz naprzód. Wóz Trzy, Wóz KO, Wóz Jeden. Jazda!
Keren ruszył za Wozem Trzy, który zaczął przecierać sobie drogę wśród nagrobków. Kapral powiódł wzrokiem po porozrzucanych na wszystkie strony kawałkach białych płyt i pokręcił głową. Podejrzewał, że mieszkańcy cmentarza na pewno rozumieli niezwykłe motywy prowadzące pluton tym skrótem, ale z pewnością nie podobało im się to, że to ucieczka. Ale w końcu musiała się trafić jakaś porządna jednostka, do której można będzie się przyłączyć.
Wtedy skończy się uciekanie.
Wóz Trzy skręcił w prawo i okrążył wzgórze. Rosnące tu drzewa osłaniały ich przed wzrokiem nieprzyjaciela, ale Keren nie uspokoił się, dopóki nie znaleźli się za wzniesieniem. Moździerze nigdy, przenigdy nie powinny zostać dostrzeżone przez wroga. Wpajano mu to od samego początku przeszkolenia. Nie potrafią tak jak artyleria strzelać we wroga ogniem na wprost. Jednak jeżeli używało się ich z głową, ich studwudziestomilimetrowe pociski potrafiły być straszne. Dojeżdżali właśnie do ronda, kiedy drogę zagrodził im jakiś oficer. Podpułkownik miał na sobie błękitny uniform i trzymał w ręku pistolet maszynowy MP-5. Podszedł od czoła do prowadzącego transportera, sygnalizując uniesioną ręką, żeby się zatrzymali.