Internauci otrzymywali uaktualniane na bieżąco mapy z IVIS, na których oznaczano miejsca potyczek, a nawet transmisje na żywo przekazywane z pancerzy wspomaganych spieszących do walki albo biorących w niej udział. Potyczka pierwszego batalionu pięćset ósmego pułku piechoty mobilnej z załogą małego lądownika pod Redmond koło Waszyngtonu miała najwyższą oglądalność w historii, większą nawet niż ostatnie godziny walki we Fredericksburgu.
Największym zainteresowaniem cieszyła się strona internetowa poświęcona Siłom Zbrojnym, ukryta pod hasłem „wiadomości o wojnie”. Przez całe trzy godziny trwania bitwy zajrzało na nią blisko sześćdziesiąt milionów internautów. Całe zajście było komentowane w dodatkowych okienkach tekstowych, umieszczono też opisy jednostek i objaśniające grafiki.
Komentatorem był były amerykański pułkownik, który ze względu na wiek — nawet po odmłodzeniu — nie nadawał się do służby w wojsku. Nagranie uzupełniono odgłosami bitwy i komentarzem na temat podobieństwa wszystkich bitew prowadzonych aż od czasów Sargona. Reklamujący się w przerwach producent karabinów szturmowych Barett otrzymał przez Internet najwięcej w historii zamówień.
Kiedy więc tłum zgromadzony na polu golfowym cofnął się przed wysiadającymi z wozów bojowych marines, do przodu rzucili się reporterzy. Krzyki rozhisteryzowanych uchodźców, doprowadzonych na skraj rozpaczy utratą bliskich, domów i wieloletniego dorobku, zostały przesłane na cały świat.
Kapitan piechoty morskiej położył rękę na ramieniu prezydenta, podczas gdy reszta kompanii opuszczała pojazdy.
— Proszę zaczekać, aż będzie bezpiecznie — rzucił.
Prezydent kiwnął głową. Chwilę później szef wywiadu wyjrzał przez drzwi.
— Sir, zaczął, twarz miał napiętą. Był w kropce. Tłum balansował na krawędzi zamieszek, a jedyną osobą, która mogła temu zapobiec był prezydent. Ale było to bardzo niebezpieczne.
Kapitan Hadcraft zaklął i złapał prezydenta za ramię.
— Sir, mamy problem.
Prezydent schylił się, żeby nie uderzyć głową we framugę drzwi.
Pancerz próbował się cały czas dostosować do sylwetki nowego właściciela i stylu jego poruszania, ale czasami potrafił zinterpretować krótki, zdecydowany ruch jako polecenie wykonania skoku. Na szczęście nie zdarzyło się to w chwili, gdy znajdował się w przedziale desantowym bradleya bez hełmu na głowie. Teraz jednak ruch wypchnął go na zewnątrz, poza platformę desantową solidnym susem.
Kiedy prezydent wysiadł z wozu bojowego, od razu zrozumiał, o jaki problem chodzi kapitanowi. Powiódł wzrokiem po żołnierzach piechoty morskiej stojących z opuszczoną bronią, kłębiącym się tłumie i kamerach telewizyjnych.
— Chryste — szepnął — co jeszcze pójdzie nie tak?
Zastanowił się przez chwilę, po czym odżyła w nim ta sama zdolność szybkiego i skutecznego działania, która ułatwiła mu efektywną wspinaczkę po szczeblach politycznej kariery.
— Przekaźnik, czy pancerz może działać jako wzmacniacz? W podobny sposób z jakiego skorzystano na Diess?
— Tak, sir.
— Dobra, to powiem tym cholernym marines, żeby schowali broń.
Zdjął hełm i rozkazał:
— Wzmacniaj!
— Rodacy Amerykanie! — Jego słowa powtórzyły bardzo głośno wszystkie pancerze. Znajomy głos zaskoczył tłum, który zamarł w bezruchu. Prezydent położył ręce na biodrach i pochylił się do przodu. — Przyszedłem zobaczyć, w czym mogę wam pomóc!
Prezydent szedł wśród tłumu, a członkowie Tajnej Służby dostawali białej gorączki. Z trudem dotrzymywali kroku przemieszczającemu się pancerzowi, a prezydent ściskał dłonie cywilów i brał ich w objęcia. Zapach tłumu różnił się od wszystkich zapachów, z jakimi miał dotąd do czynienia. W obozie brakowało pryszniców i toalet, co groziło wybuchem epidemii. Myśl o cholerze i tyfusie napawała wszystkich przerażeniem.
— Robimy, co możemy — uspokajał tłum.
Zatrzymał się przed matką trzymającą w ramionach śpiące dziecko. Mały chłopiec miał dużą ranę z boku głowy, częściowo tylko zaleczoną.
— Proszę pani — powiedział ostrożnie. Kobieta miała zamknięte oczy i kiwała się do przodu i do tyłu jak w transie. — Pani syn jest ranny.
Nie było żadnej odpowiedzi.
— Kapitanie Hadcraft?
— Tak, sir? — Oficer wreszcie przedarł się do niego przez tłum.
— Czy mamy lekarza?
— Chodzi panu o sanitariusza, sir? Nie, nie ma go na naszej liście.
— A jakiś sprzęt medyczny?
— Tylko pancerze, sir.
— Dajcie je tutaj. — Podszedł do kobiety i delikatnie dotknął jej ramienia. — Proszę pani?
Gwałtownie otworzyła oczy i krzyknęła.
— On umarł! Umarł! Zostawcie mnie! On umarł! Umarł!
— Przekaźnik? — powiedział prezydent. — Możesz…
— Dziecko nie umarło, sir — stwierdziło stanowczo urządzenie. — Jego sygnały życiowe są dosyć silne. Chłopiec najwyraźniej doznał uszkodzenia czaszki i jest w śpiączce. Ale nie umarł.
Tłum napierał, żeby zobaczyć, co się dzieje, a reporterzy przepychali się w ślad za kapitanem Hadcraftem. Kapitan przekazał matkę jednemu z członków Tajnych Służb, a sam wziął dziecko w ramiona i ruszył w stronę wozów bojowych.
— Kapitanie… — zaczął prezydent.
— Zabiorę go do szpitala stanowego Wirginii, sir. A pan niech uspokoi sytuację.
Zwierzchnik Sił Zbrojnych uśmiechnął się. Dobry podwładny to prawdziwy skarb.
Rozejrzał się wokół i jego uwagę przyciągnęła kobieta, która wyglądała na dosyć opanowaną.
— Czego wam potrzeba? Namiotów? Jest ich tu trochę, a będzie ich jeszcze więcej. Czego jeszcze?
Wyglądała przez chwilę na zaskoczoną, po czym odpowiedziała:
— Żywności. Prawie nie mamy co jeść. Już zaczynają się z tego powodu walki. Potrzebujemy także lepszej ochrony. To prawdziwe piekło.
— Dobrze — odpowiedział prezydent — natychmiast się tym zajmę. Ale… — Rozejrzał się wokół. Chciał przemówić do tłumu, ale nie było podium, na którym mógłby stanąć. — Przekaźnik, muszę stanąć wyżej.
— Mogę pana unieść za pomocą systemu antygrawitacyjnego, ale tłum może to źle odebrać.
Prezydent przytaknął. Uniesienie się w powietrze jak Chrystus nie było najlepszym pomysłem.
— Nie mogę przecież, do cholery, po prostu stanąć komuś na ramionach.
Pancerz ważył prawie tonę i był wyładowany amunicją.
— Jeśli pan sobie życzy, mogę zmniejszyć ciężar pancerza prawie do zera. Wtedy mógłby pan stać na ramionach agenta Rohrbacha.
Mogę go także ustabilizować, żeby pan nie spadł.
— Zrób to. — Prezydent spojrzał na Rohrbacha. — Słyszał pan?
— Tak — odpowiedział barczysty były futbolista.
Kiedy prezydent poczuł zmniejszenie się ciężaru pancerza, wdrapał się na ramiona agenta, a inni agenci natychmiast ich otoczyli, żeby powstrzymać napór tłumu.
Prezydent rozglądał się przez chwilę, po czym doszedł do wniosku, że najlepiej będzie zacząć od żartu.
— Cześć, jestem z rządu i przyszedłem wam pomóc!
W tłumie rozległy się słabe śmiechy.
— A poważnie mówiąc — ciągnął nadal wzmacnianym głosem — pomoc jest już w drodze. Ja osobiście nie wyjadę stąd, dopóki tu nie dotrze. Ale wy też musicie nam pomagać! Mamy tu namioty, które trzeba rozstawić. Sprowadzę więcej żołnierzy do pomocy, ale jest was dosyć, żebyście przy odrobinie dobrej organizacji sami je rozstawili.