Выбрать главу

— Żywność… — powiedział i urwał. — Przekaźnik? — Rozmowa nadal była wzmacniana.

— Tak, sir?

— Czy mamy w pobliżu jakąś jednostkę zaopatrzeniową, którą można by tu skierować?

— Tak, sir. Główna kompania zaopatrzeniowa trzydziestej trzeciej dywizji zajmuje pozycję niecałe cztery mile stąd.

Prezydent spojrzał na tłum.

— Każę ją tu skierować. I inne jednostki do pozostałych obozów.

Poświęciliście swoje życie pracy dla kraju, a teraz my możemy chociaż trochę wam się zrewanżować.

— Ale musicie nam pomagać. Pracować razem! Troszczyć się o siebie nawzajem! Tu obok jest szpital — pokazał przez ramię. — Jeśli ktoś jest ranny, pomóżcie mu tam dotrzeć. Niech silni pomagają słabszym, zanim nie odbudujemy naszego zwykłego życia!

— Kiedy będziemy mogli wrócić do naszych domów? — dobiegł głos z tłumu.

Twarz prezydenta spochmurniała.

— Nie chciałem, żeby tak wielu z was musiało opuścić swoje domy. I dlatego spieprzyłem sprawę, jak jeszcze nikt w całej historii Ameryki. Ale to się już nigdy nie powtórzy! Kiedy zbierzemy nasze siły i przygotujemy je, wtedy wrócimy do domu. Kiedy wszystkie oddziały będą gotowe. Wrócimy do domu, kiedy cholernie mocno skopiemy dupy pieprzonym Posleenom!

Chór okrzyków radości był słaby i niespecjalnie brzmiący przekonaniem, ale w tych okolicznościach nie można było spodziewać się niczego więcej. Prezydent nie wspomniał, że większość domów na pewno została zniszczona. Te, których nie zaminowano, zostały splądrowane przez Posleenów.

— Cholernie spieprzyłem swoją robotę — powtórzył polityk. — Kiedy tylko nadejdzie chwila spokoju, oddam się pod osąd Kongresu.

Zaskoczenie było tak wielkie, że jeden z operatorów upuścił kamerę, a kilku dziennikarzom wyleciały z rąk mikrofony.

— Ale do tej chwili pozostanę na stanowisku. Jestem w kontakcie z generałami Hornerem i Taylorem. Nie wiem, czy słyszeliście, że rozgromiliśmy inwazję na południu. Generał Keeton i dwunasty korpus wykonali wspaniałą robotę. Ale tu, w północnej Wirginii, bitwa jeszcze się nie zakończyła. Nadal zdarzają się lądowania Posleenów, a naszych oddziałów właściwie nie ma tu. Zostanę tu, dopóki nie przybędzie większe wsparcie. Według planu miałem pojechać do Camp David, a później do bunkra obronnego. Ale kiedy zobaczyłem to miejsce, zrozumiałem, gdzie naprawdę jestem potrzebny. Generałowie Horner i Taylor mogą kierować bitwą bez mojego udziału. Kiedy uporządkuję sprawy w tym obozie, pojadę do innych, żeby zobaczyć, jak tam sobie radzą.

Raz jeszcze rozejrzał się po skierowanych ku górze twarzach.

W zgromadzonym tłumie przeważały czarne twarze, ale byli też biali.

Latynosi stali koło Azjatów, Hindusi ramię w ramię z Pakistańczykami. W obliczu pozaziemskiego zagrożenia na chwilę zapomniano o różnicach między Sziwą i Allahem.

Wszyscy ci ludzie oczekiwali, że podtrzyma ich na duchu. Jakiekolwiek błędy popełnił, był ich prezydentem i powinien być przy nich w potrzebie. To było dla nich ważniejsze, niż ciepły posiłek.

— A teraz powiem moim marines, żeby pokazali wam, jak rozbija się namioty i ustawia toalety. Zbierzcie ludzi do pomocy. Każdy będzie miał jakieś zadanie, a każde zadanie jest ważne. Ja muszę zdobyć żywność i skierować tu wsparcie. Jesteśmy Amerykanami!

Czarni, biali czy żółci, jesteśmy potomkami tych, którzy tu żyli!

Wiele razy udowodniliśmy już, że jesteśmy najdzielniejszym narodem na świecie! Teraz znów musimy to udowodnić!

Przy wtórze aplauzu zeskoczył z ramion szefa wywiadu.

— Co za burdel — szepnął.

Rohrbach tylko potarł ramię i ściągnął brwi.

64

Alexandria, Wirginia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
09:23 letniego czasu wschodniego USA
11 października 2004

Keren skrzywił się, wyciągając z paczki rakotwora. Zapalił pall malla zapalniczką i odchylił się do tyłu w wygodnym siedzeniu kierowcy w suburbanie. Na kierownicy położył mapnik, a na nim filiżankę lurowatej kawy. Było mu tak nieźle, że lepiej chyba już nie mogło. Oczywiście, nieźle nie znaczyło dobrze.

— To cię zabije — powiedziała cicho Elgars. Złożyło świeżo wyczyszczoną AIW i wyciągnęła rękę po paczkę papierosów. — Rzuć jednego.

Keren zaśmiał się i wyjął paczkę z kieszeni.

Elgars rozejrzała się za samochodową zapalniczką, ale w suburbanie było tylko puste gniazdo z napisem „Napięcie: 12 V”.

W pojeździe nie było też popielniczki, a z małego kubełka na śmieci wysypywały się już opakowania po gotowych racjach żywnościowych dla żołnierzy. Keren podał jej swoją zapalniczkę, a ona przypaliła papierosa i oparła nogi na ramie wybitej przedniej szyby.

— Więc co teraz będzie? — zapytała i położyła broń na udach.

Zaciągnęła się mocno papierosem bez filtra i zakasłała. — Jezu, jakie to okropne!

Keren wydmuchnął chmurę niebieskiego dymu i roześmiał się.

— No co ty powiesz? Zaraz pokażą się kucyki. A nasi poproszą o wsparcie ogniowe. — Stuknął w mapnik. — Zaznaczyłem tu wszystkie drogi, którymi mogą nadejść Posleeni. Kiedy batalion poprosi o wsparcie, przekażę to do moździerzy. Polecą granaty, źli goście zginą, a każdy kto się liczy będzie szczęśliwy.

— A-ha — mruknęła żołnierz, która walcząc wycofała się z dwóch przegranych starć. — A jeśli te żółte dranie nadal będą szarżować?

Keren znowu się zaciągnął, wydmuchnął dym i wystawił jedną stopę przez rozbite okno.

— No, to wtedy dopiero się zacznie.

* * *

— Moździerze, jaki jest wasz sygnał wywoławczy?

Keren chwycił mikrofon.

— Golf Jeden Jeden.

— Golf Jeden Jeden, tu sekcja kierowania ogniem trzeciego pułku. Dostroić celowniki, odbiór.

— Co? — Elgars zerwała się, obudzona z krótkiej drzemki, i złapała za karabin.

— Czekaj — zaśmiał się Keren. — Przyjąłem, trzeci pułk, dostrajam celowniki, bez odbioru.

Wyłączył mikrofon i znowu zaczął się śmiać.

— Chcieli poznać nasz sygnał wywoławczy, żeby wróg nie wiedział o jaką dokładnie jednostkę chodzi. Ale własną identyfikację podali nie zakodowaną.

— Aha. — Zmarszczyła brwi i widać było, że zastanawia się, jakie to ma znaczenie.

— Elgars, wszyscy w piechocie powinni znać procedurę wywoływania przez radio. To należy do podstawowego szkolenia piechoty.

Ale ci tutaj nie znają. O czym to świadczy?

— Że w ogóle gówno wiedzą?

— Właśnie — potwierdził Keren. — A to oznacza, że robi się cholernie ciekawie, nie sądzisz?

— Golf… — powiedział głos z radiostacji i umilkł.-Golf… — Znowu cisza.

— Jeden Jeden — podpowiedział Keren. — Albo mówcie po prostu „Moździerze”.

— Golf Jeden Jeden, wzywamy wsparcie, odbiór.

— Dawaj.

— Posleeni są na skrzyżowaniu Washington i Pięćdziesiątej. Więcej jest ich przy Aneksie.

Kerenowi natychmiast przeszło rozbawienie.

Nacisnął mikrofon.

— Przyjąłem, czekajcie.

Obrócił urządzenie rysujące w stronę Elgars.

— Możesz odszukać na tej mapie coś, co nazywa się Aneks? — poprosił.

Zanim nastawił radio na częstotliwość operatorów dział, już znalazła.

— Mam tu jakiś Aneks Marynarki. To w pobliżu Pentagonu.