Выбрать главу

— Sir — zameldował starszy sierżant Smalę — prawie przebili się przez kompanię Alfa. Bravo i Charlie jeszcze się trzymają, a Delta jest bezpieczna przy Grobie Nieznanego Żołnierza.

— Ale oskrzydlają nas.

— Tak jest, sir.

— Czy powinniśmy się wycofać?

Nie chodziło o sprawdzenie sierżanta, on też był weteranem.

— Nie, majorze. Oni lądują na lewo i prawo. To miejsce jest równie dobre, żeby umrzeć, jak każde inne. Lepiej tu zginąć niż w pieprzonej prowincji Andatha.

Podoficer obrócił głowę w bok i splunął.

— Ta. Ale nie widzę powodu, żeby zabierać ze sobą do grobu wszystkich innych.

* * *

— Golf Jeden Jeden, tu Echo Dziewięć Cztery, odbiór.

Keren wziął mikrofon i popatrzył na wzgórze na zachodzie.

— Golf Jeden Jeden, tu Echo Dziewięć Cztery, odbiór.

Sądząc po głosie, był to znowu ten sam oficer operacyjny.

— Golf Jeden Jeden, wybuchy spowolniły marsz turystów po tej stronie. Spychają nas jednak na północ. Prawdopodobnie wkrótce utracimy most. Zalecam zmianę pozycji po zakończeniu wsparcia ogniowego.

Keren uśmiechnął się.

— Przyjąłem, Echo Dziewięć Cztery. — Zastanawiał się, jak zadać kolejne pytanie. — Czy będziemy mieć towarzystwo?

W głosie rozmówcy słychać było rozbawienie.

— Nie, chyba że będziecie zbyt wolni i dopadnie was tutejszy element napływowy. Ja już się raczej stąd nie ruszę.

— Cóż, są gorsze miejsca niż to — powiedział Keren.

— Potwierdzam, Golf. Większość z nich odwiedziłem i chyba zostało mi już tylko jedno.

Keren uśmiechnął się.

— Przyjąłem, Echo. Spotkamy się tam kiedyś. Golf Jeden Jeden, bez odbioru.

Zmienił kanał.

— Możesz strzelać? — zapytał Elgars.

Skrzywiła się z bólu, ale wycelowała broń w kierunku pożaru na północy.

— Tak. Kiedy się stąd wreszcie, do diabła, ruszymy? — spytała.

W tym momencie na południowym wschodzie huknęła potężna eksplozja. — Co to było, do cholery?

— Pewnie wysadzili most. A my musimy się przeprawić, zanim wezmą nas na cel. — Znowu włączył mikrofon. — Moździerz Jeden, ile pocisków wam zostało?

— To już prawie koniec.

— Przyjąłem. Moździerz Trzy?

— Ten był ostatni.

— Dobra. Zapiąć guziki i ruszamy do tanga. Pułk kazał nam się wynosić.

Ledwie skończył mówić, wóz Trzy ożył. Kierowca najwyraźniej nie uważał zakończenia ostrzału za warunek konieczny do odjazdu.

Keren ruszył za nim suburbanem. Jedynie Wóz Jeden nadal stał w miejscu.

— Moździerz Jeden, czy coś się stało?

— Nie, nic. — Pojazd wypluł jeszcze ostatni pocisk w kierunku nieba i gwałtownie ruszył naprzód. — Już nas tu nie ma.

— Miejmy tylko nadzieję, że saperzy wiedzą, iż jedziemy — szepnęła Elgars.

65

Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
09:25 letniego czasu wschodniego USA
11 października 2004

Porucznik Ryan bynajmniej się nie zgubił. Nie można się zgubić na Washington Mall. Tutaj człowiek zawsze wie, gdzie się znajduje. Porucznik nie wiedział natomiast, gdzie on i jego pluton powinni teraz być.

Po Occoquan plutonowi nie udało się odnaleźć nikogo z własnego łańcucha dowodzenia. Ciężarówki, w których przyjechała mająca ich zastąpić kompania strzelecka, natychmiast odjechały. Szli więc pieszo na północ i tylko czasem ktoś ich podwoził. Ich celem był Belvoir, ale żandarmeria wojskowa kazała im przyłączyć się do niedobitków jednostek idących na Waszyngton. W końcu znaleźli transport, ale kierowcy autobusów także nie mieli zielonego pojęcia, dokąd powinni jechać.

Na Mall tłoczyła się większość niedobitków dziewiątego i dziesiątego korpusu, jednostki zwiadu elektronicznego bez dywizji, jednostki zaopatrzeniowe bez batalionów oraz parę jednostek artylerii i piechoty, którym udało się ujść z kotła na południu. Nikt nie próbował niczego zorganizować; jednostki stawały tam, gdzie się zatrzymały.

Porucznik Ryan zatrzymał swój pluton koło waszyngtońskiego Pomnika Ofiar Wojennych i wysłał sierżanta Leo z misją poszukiwawczą. Sierżant zameldował po powrocie, że wszystko, czego potrzeba, można tu zdobyć, ale za odpowiednią cenę. Ponieważ nie było rozkazów, by cokolwiek wydawać, jedynym sposobem zdobycia potrzebnych rzeczy był czarny rynek. W pobliżu znajdowała się jedna jednostka zaopatrzeniowa, ale żywność dawno już się skończyła. Teraz trzeba było płacić gotówką albo głodować.

Leo zameldował także, że wkrótce pojawią się saperzy, których zadaniem miało być przygotowanie mostów do wysadzenia. Możliwe, że pluton będzie mógł się do nich przyłączyć i dostać trochę racji żywnościowych.

Porucznik Ryan puścił w obieg hełm, żeby zrobić zrzutkę, a kiedy to się nie powiodło, razem z sierżantem przeszukali osobiście każdego sapera. Tym razem Ryan zostawił Leo z plutonem i wyruszył na poszukiwanie żywności sam. Zdawał sobie sprawę, że starszy stażem podoficer wynegocjowałby pewnie lepsze warunki — nie znaczyło to jednak, że wróciłby z żywnością do oddziału.

Zebrane dwieście dolarów wystarczyło na dwie skrzynie racji żywnościowych. Za sygnet Akademii dostał dodatkowo ciepłe zakąski.

Wodociągi w mieście nadal działały, więc przynajmniej z wodą nie było problemów. Pluton podzielił się przygotowaną naprędce lasagną, a porucznik stwierdził, że jest lepsza od serwowanej na poligonie Rangersów. W ciągu dnia powinni jakoś znaleźć jednostkę, do której będą mogli się przyłączyć, więc żywności nie musiało im starczyć na długo.

* * *

Zbliżające się odgłosy bitwy ściągnęły nad Potomac rzeszę gapiów. Ale porucznik Ryan udał się tam, żeby znaleźć saperów, którzy na pewno zakładali teraz ładunki na moście Arlington. Powstrzymujący gapiów żandarmi przepuścili go bez słowa na widok naszywki sapera. Widząc ostrożnie chodzące po moście i rozwijające kable postacie porucznik poczuł, że nareszcie jest już w domu. Podszedł do zaparkowanego hunwee i zasalutował.

— Ryan, podporucznik, korpus saperski.

Siedzący w samochodzie oficer był niskim, barczystym pułkownikiem. Właśnie palił cygaro. Przez chwilę oglądał porucznika od stóp do głów, po czym wyjął cygaro z ust.

— Co mogę dla pana zrobić, poruczniku?

— Sir, mój pluton zgubił nadrzędną jednostkę. Wysłano nas z Belvoir i nie mogliśmy już tam wrócić. Nie mamy już żywności i nie wiemy, komu się zameldować. — Młody oficer urwał, jakby się zawahał. — Nie wiem, co robić, sir. Nie skończyłem nawet podstawowego szkolenia! — skończył nieco podniesionym tonem. Złapał się na tym, że w pośpiechu zaczął niemal bełkotać. Elew Akademii nie powinien tracić nad sobą kontroli tylko dlatego, że sprawy nieco się popieprzyły.

Pułkownik zaciągnął się cygarem i znowu mu się przyjrzał.

— Gdzie byliście?

Porucznik nie zrozumiał pytania.

— Rozbiliśmy obóz na Mall, sir.

Pułkownik strząsnął popiół.

— Chodzi mi o to, który most wysadzaliście. Przecież chyba właśnie to robili wszyscy chłopcy z Belvoir?

— Tak, sir. Mój pluton otrzymał zadanie wysadzenia mostu przy drodze stanowej numer 123, koło…