Выбрать главу

Na razie czekają nas cztery sesje ćwiczeń taktycznych bez żołnierzy. Najpierw będzie to potyczka samotnej kompanii w otwartym polu, potem większa bitwa kilku kompanii w otwartym polu, później obrona kompanii w dobrym terenie przed słabymi siłami wroga, a w końcu moje ulubione ćwiczenie: scenariusz spartański.

Ja wezmę na siebie rolę agresora. Nightingale, pani poprowadzi kompanię; musi pani poczuć, o co chodzi. Arnold, wprowadzicie panią porucznik w szczegóły.

— Zaznajomię panią porucznik z instrukcją gry.

— Tak jest. — Mike spojrzał na nowoprzybyłych oficerów. — Walka z Posleenami wymaga elastyczności i całkowitego skupienia.

Bierzemy więc przykład z futbolistów i stosujemy coś w rodzaju kodu poleceń. Służy to dwóm celom. Po pierwsze, skraca czas potrzebny na wydanie rozkazu. Większość poleceń potrzebnych w walce da się ułożyć w zestaw prostych, dwuczłonowych komend. Po drugie, pomaga przezwyciężyć tak zwane „zahamowania bojowe”.

Chcę tak uwarunkować żołnierzy, żeby kiedy przyjdzie pora każdy z nich bez wahania otwierał ogień. Zatrzymać natarcie Posleenów to jak zatrzymać lawinę wodą z węży strażackich. Można to zrobić, ale trzeba by użyć całej wody świata. Każdy bez wyjątku sukinsyn ma strzelać. Zajmą się tym głównie podoficerowie. Chcę, żeby w miarę możliwości oficerowie nie mieszali się do niczego, chyba że zaczniemy aktywny trening na poziomie kompanii lub plutonu.

W sprawach dotyczących waszych plutonów proszę się zgłaszać do starszego sierżanta Pappasa lub do mnie.

Uporządkujcie dziś wszystkie swoje sprawy, bo jutro nie będzie już na to czasu. Według harmonogramu, ćwiczenia taktyczne zaczną się jutro. Od dziś aż do dnia przeprowadzenia Testów Gotowości Bojowej Sił Uderzeniowych Floty czeka nas szesnaście godzin szkolenia dziennie.

Rozejść się.

5

Hrabstwo Rabun, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
17:23 standardowego czasu wschodniego USA
3 lutego 2004

Kiedy samochód zjeżdżał do malej doliny wśród wzgórz Georgii, Sharon O’Neal omal nie zawróciła.

Nigdy nie potrafiła zrozumieć swoich uczuć do ojca Mike’a.

Ten gburowaty, ale porządny człowiek czasem zwracał się do niej per „poruczniku” i traktował ją tak, jak dowódca traktuje swoich młodszych oficerów — uprzejmie, chociaż czasami ostro. Na jej żądanie ograniczał się z opowiadaniem dzieciom wojennych opowieści i rzadko robił to, gdy była w pobliżu. Przez lata dowiedziała się o nim jednak wystarczająco wiele, żeby zacząć go w pewien sposób rozumieć.

Być może miało to związek z jej doświadczeniami ze służby we Flocie, gdzie tak dotkliwie odczuwała odrzucenie przez klikę starych wiarusów. Mike Senior wtopiłby się bez trudu w grupę podoficerów czy nawet oficerów Floty, zwłaszcza tych, których powołaniem była walka na morzu. Byłby zupełnie nie do odróżnienia wśród żołnierzy Komanda Foki. Sharon nie wiedziała, czy to nie efekt jej uprzedzeń, ale zawsze czuła emanującą z niego pogardę, czy może poczucie wyższości.

Po wielu latach doświadczeń związanych z krótkością życia ludzkiego i sposobami skrócenia go jeszcze bardziej Michael O’Neal Senior wrócił na rodzinną farmę, żeby uprawiać zboże i dbać o rodzinę. Jego kolekcja broni, częściowo nielegalna, oraz kilku przyjaciół z podobnym zacięciem — to były jedyne pamiątki po poprzednim etapie życia. Sharon wiedziała, że odszedł z wojska w tajemniczych okolicznościach — co potwierdzał fakt, że nie objęto go razem z kumplami mobilizacją — i że spędził jakiś czas za granicą, wykonując tam jakieś wojskowe zadania, najbardziej jednak przeszkadzało jej jego poczucie wyższości. Teraz właśnie tego potrzebowała, ale wiedziała, że niełatwo przyjdzie jej powiedzieć mu to prosto w oczy.

Spojrzała na siedzącą obok Cally. Gdyby ktoś ją zapytał, które z jej dzieci ma szansę przeżyć w świecie ogarniętym wojną, wybrałaby Cally. Zazwyczaj starsze dziecko jest bardziej samolubne i afektowane, ale w przypadku jej córek było na odwrót.

Kiedy Michelle skaleczyła się w palec, dostawała spazmów; kiedy Cally wpadła na ścianę, wstawała, ocierała krew z nosa i biegła dalej. Mimo to jednak miała zaledwie siedem lat. W dniu lądowania Posleenów miała mieć dziewięć, a jej tata i mama będą wtedy bardzo daleko.

Michelle wraz z członkami innych rodzin żołnierzy odleciała już statkiem kolonizacyjnym, który wiózł ją w bezpieczne miejsce. Program ten ostro krytykowano zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za granicą. Okrzyknięto go produktem rasizmu, nacjonalizmu i każdego innego — izmu, jaki tylko przyszedł ludziom do głowy, ale mimo to nie przerwano go. Jeśli pulę ludzkich genów miano przenieść poza planetę (a w obecnych okolicznościach stworzenie takiej kopii zapasowej wydawało się rozsądnym rozwiązaniem), logika nakazywała wybrać geny reprezentujące najbardziej pożądane w przyszłości cechy. Federacja nie potrzebowała naukowców, polityków ani inżynierów — potrzebowała żołnierzy. Może było to okrutne, może niezbyt poprawne politycznie, ale za to sensowne, a Federacji chodziło tylko o to.

* * *

Dom był kamienny, co było rzadkością w tej części gór, a zbudowano go na długo przed wojną secesyjną. O’Nealowie przybyli na ten teren wraz z pierwszymi osadnikami, kiedy przymusowo przesiedlono stąd Czirokezów, dlatego dom zaprojektowano tak, aby był schronieniem przed zrozumiałym gniewem indiańskich wojowników. Pierwszy O’Neal był irlandzkim imigrantem, który przez kilka lat wydobywał złoto, a potem doszedł do wniosku, że można zarobić dużo więcej sprzedając żywność górnikom, niż kopiąc samemu. Wyznaczył więc działkę, na której z pomocą swoich kolegów — górników zbudował farmę.

Dom królował dumnie nad małą doliną, obfitującą we wszelkie bogactwa natury. Na południowym zboczu rozciągał się sad owocowy, poniżej szumiały leszczyny. Pola dzieliły się na grunty orne i pastwiska. Sześćset akrów żyznej ziemi nawet w tych trudnych czasach całkowicie zaspokajało potrzeby rodziny O’Nealów.

Rząd gromadził wszystkie artykuły spożywcze w zabezpieczonych magazynach w Górach Skalistych i Appalachach. Po inwazji z Amerykanów mogły zostać jedynie niedobitki, ale rząd Stanów Zjednoczonych zdecydował, że będą to dobrze wyżywione niedobitki. Niestety, nawet mimo przeznaczenia pod uprawy coraz to nowych obszarów, wprowadzenia na szeroką skalę zmodyfikowanych genetyczne roślin i rozkręcenia amerykańskiego rolnictwa po raz pierwszy w historii na pełną skalę, oznaczało to niedobory żywności. A niedobory były rzeczą, która przydarzała się innym narodom.

Nigdy Amerykanom.

Gdy Amerykanie wchodzili do sklepów spożywczych, oczekiwali uśmiechniętych sprzedawców i świeżych produktów na półkach. Teraz większość sprzedawców chodziła w mundurach, a produkty zamiast na półki wędrowały do jaskiń w górach. Zbiory pszenicy były o dwadzieścia pięć procent wyższe niż kiedykolwiek w historii, ale brakowało chleba.

Nawet właściciele małych gospodarstw rolnych, tacy jak Dziadek O’Neal, musieli zgłaszać wielkość swoich zbiorów, ale rząd nie próbował ani nie chciał kontrolować każdego akra ziemi.

Ogród O’Nealów zaopatrywał więc rodzinę w świeże warzywa przez całe długie lato, kiedy Sharon oczekiwała powołania do wojska, a Mike przesiadywał na nie kończących się wystąpieniach i paradach.

Wszystko wskazywało na to, że jedno z nich może nie wrócić z wojny i że prawdopodobnie będzie to Mike, a szansę na przeżycie Cally były niewielkie. Jako inżynier wyspecjalizowany w dziedzinie konserwacji maszyn, Sharon spodziewała się urzędniczego przydziału do Bazy na Tytanie. Byłaby tam stosunkowo bezpieczna. Niestety nie mogła zabrać ze sobą ani męża, ani starszej córki.