— Jak tam żołnierze? — spytał porucznik i ponownie pogrążył się w rozmyślaniach.
— W porządku, sir. Dostaliśmy żywność i amunicję. Cholera, udało się nawet zorganizować cztery kółka. — Czuł, że oficer nagle przestał go słuchać. Spojrzał w tym samym kierunku co porucznik, ale dostrzegł tylko pomnik odbijający się w zwierciadle wody.
Porucznik na chwilę zamknął oczy, po czym gwałtownie je otworzył.
— Sprowadź ich tu! — rzucił. — Niech przyniosą ładunki. I to już!
— Tak jest, sir! — Sierżant puścił się biegiem po schodach, zanim jeszcze zdążył się zastanowić, o co chodzi. W końcu nie należy się sprzeciwiać dowódcy.
Po chwili porucznik szedł przez rozbrzmiewające echem pomieszczenie poświęcone największemu humaniście albo — jak kto woli — największemu tyranowi w dziejach Ameryki. Zatrzymał się przed małymi drzwiami. Kiedy przychodził tu jako dziecko, zawsze zastanawiał się, dokąd prowadzą. Ktoś odstrzelił już zamek, więc porucznik wszedł do następnego pomieszczenia. Prowadziły stąd w dół schody. Porucznik uśmiechnął się. Zachciało im się, kurwa, walczyć z jego krajem? Śmieli, kurwa, podskoczyć saperom?
Kiedy ostatni żołnierz plutonu ruszył w dół po schodach, w pomnik uderzył pierwszy ładunek plazmy.
Dotknięcie strumienia zjonizowanego deuteru zmieniło twarz pomnika w parę. Początkowo nikt nie zauważył nadlatujących Wszechwładców, ale już po chwili całe Maił wypełniło się szybko zbliżającymi się spodkami, których działa zmiatały wszystko, co znalazło się na drodze między pomnikiem a mostem.
Kenallurial wydał okrzyk radości, gnając naprzód w swoim tenarze. A więc tak wygląda szał bitewny te’naal, o którym tyle mówiono! Czuł, że wreszcie odzyskał siły, i skupił się tylko na swoim zadaniu. Thresh płonęli w ogniu jego wystrzałów, a on się z tego cieszył. Zajęli drugi koniec mostu i znienawidzeni technicy wojskowi zostali pokonani. Wysłał Arnata’drę, żeby usunął ładunki wybuchowe, a sam ruszył na wielki budynek.
Podleciał tenarem do miejsca, gdzie wcześniej znajdowały się pozycje techników i wylądował. Nie było śladu ich urządzeń, pozostały tylko kable, miejscami wtopione w skałę albo wijące się po ziemi. Ponieważ nie znał ich przeznaczenia, wolał ich nie dotykać; to zajęcie dla Arnata’dry.
Triumfalnie uniósł szpony. Niech no tylko Ardan’aath spróbuje pomniejszyć znaczenie tego zwycięstwa. Most nad rzeką jest w rękach jego armii. Niech piekło pochłonie tych thresh.
69
Jack Horner czytał wiadomości w świetle padającym z włazu bradleya, rzucającego niemiłosiernie na wszystkie strony. Batalion pancerzy wspomaganych znajdował się na skrzyżowaniu drogi krajowej numer 1 i Capitol Avenue, zaledwie dziesięć przecznic od miejsca, w którym atakowano prezydenta.
Chcieli opuścić pojazdy tuż przed samym Mall, ale nadlatujący lądownik zmusił ich do pozostania na swoich miejscach. Horner zastanawiał się, co teraz zrobić. Jeśli wyśle żołnierzy na pomoc do obozu dla uchodźców, który wciąż atakowano, i tak nie uda im się ocalić prezydenta, który może nawet już nie żyje. Mogliby wprawdzie uratować trochę cywilów, ale Gwardia Prezydencka pewnie doskonale sobie z tym poradzi.
A więc pozostawało południe. Ale zanim tam dotrą, batalion może zostać pokonany, tak jak ci biedacy przy Lake Jackson. Było to jedno z miejsc, w których kazał walczyć regularnym oddziałom wojska, a nie jednostkom pancerzy wspomaganych. Liczba pancerzy była ograniczona, dlatego wykorzystanie ich tutaj do powstrzymania fali ataku byłoby błędem strategicznym.
Ale nawet sto piąta dywizja nie mogła zapobiec zdobyciu mostu.
Jednostka była słaba jak młode źdźbło trawy, nawet z tą „kompanią bohaterów”, których mógł im wysłać jako wsparcie. Przegraliby tak samo, jak wszystkie inne jednostki. A przejście Posleenów przez Potomac oznacza konieczność odwrotu do Susquehanna i pozostawienie wrogom Marylandu i Delaware. I Washington Mall. Jeśli chodzi o to ostatnie, musieli stracić albo batalion, albo pomnik. A on nie potrafił dokonać takiego wyboru.
Pokręcił głową i stuknął w przekaźnik.
— Jędzo, daj mi majora Givensa z pancerzy wspomaganych.
O’Neal miał na swoim ekranie sześć różnych map taktycznych.
Lądownik na północy nie był dla niego żadnym problemem, a stanie w miejscu i dyskutowanie tylko pogarszało sytuację. Zdjął hełm i głęboko wciągnął powietrze. Z Mall dolatywał lekki zapach palonego drewna. Czuł też trochę mniej przyjemny zapach — smród przepoconych ludzkich ciał. Wkrótce poczuje także zapach wyrzynanych Posleenów. Albo nie nazywa się Michael Leonidas O’Neal.
Wciągnął w płuca ostatni haust świeżego powietrza, którego przez dłuższy czas miał nie zakosztować, i poczuł, że jego nerwy wreszcie się rozluźniają. Żadnych wątpliwości. Żadnego strachu. Żadnych błędów. Przysiągł to na grobach swoich zmarłych towarzyszy.
— Kapitanie O’Neal — wyrwał go z zadumy major Givens — mamy dwa problemy…
— Piechota morska może się zająć uchodźcami — przerwał mu gwałtownie Mike. — My musimy się dostać na Mall. I to już.
Otworzył kieszeń przy pasku i wyjął puszkę napoju.
— Mike — powiedział generał Horner — Posleeni zajmują wielki obszar…
— To żaden problem — rzucił krótko.
— Mike…
— Jack, nie ucz ojca dzieci robić. Nie ma na to czasu.
Odwrócił głowę w bok i zaczął nadsłuchiwać. Strzelanina na północy najpierw się wzmogła, a potem ucichła, kiedy duża liczba karabinów grawitacyjnych otworzyła ogień. Sądząc po odgłosach ich właściciele likwidowali ostatnie przeszkody. A do tego byli źli, naprawdę źli.
— Kapitanie… — zaczął major Givens.
— Majorze, kapitan jest ekspertem — przerwał mu generał Horner. — Jeśli mówi, że mamy iść, to lepiej chodźmy.
— Mamy jeszcze… czternaście sekund do zakończenia rozmowy — powiedział ze stoickim spokojem Mike, kiedy zerknął na wyświetlany hologram. Batalion był gotowy. Wystarczyło tylko wydać rozkaz wymarszu.
Żadnych wątpliwości, pomyślał. Rozgrywałem to już tysiące razy.
Uda się.
— Generale Horner — powiedział oficjalnie — Siły Uderzeniowe Floty nie oddadzą Waszyngtonu Posleenom.
Żadnego strachu. Są niepokonani. Może Posleeni zabiją niektórych z nich, ale jako jednostka przegrają tylko wtedy, jeśli nie spróbują. To jest prosta akcja. Przygotowali czterdzieści scenariuszy.
I każdy z nich się powiedzie.
— Generale? — spytał major.
Był przyzwyczajony do uzgadniania ułożonych wcześniej planów. Chociaż mógł je do pewnego stopnia zmieniać podczas akcji, nie lubił improwizacji na wojnie. Miał wtedy wrażenie, że traci kontrolę i wszystko wymyka mu się z rąk.