Выбрать главу
* * *

— Gunny?

— Tak, sir?

Kiedy minęli budynek MCI, podoficer przyspieszył, zwiększając moc napędu i wydłużając krok. Na prawie pustej ulicy osiągnął prędkość blisko osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Sierżant musiał dostać się na Mall przed batalionem. Chciał porozmawiać na osobności z kilkoma jednostkami. Niektóre z nich chciały stanąć do walki, ale wiele jednostek uciekło. Podoficer skierował się w stronę tych kilku, od których zależało powodzenie misji. Jeśli nie zmusi ich do stawienia się na froncie, plan dowódcy może spalić na panewce.

— Status — znowu odezwał się kapitan.

— Podchodzimy. Nie chcą wejść w kontakt z nieprzyjacielem.

— Napierajcie. Ktoś musi obsadzić Watergate. Ktokolwiek. Natychmiast.

Pappas stłumił westchnienie.

— Tak jest, sir.

Nie było sensu się kłócić. Postawił stopę na masce zaparkowanego mercedesa i odbił się od niej, jeszcze bardziej przyspieszając.

Na pieprzonym Mall panował rozgardiasz. Posleeni uformowali już szyk i byli gotowi do ataku. Zapowiadała się rzeź.

* * *

Ardan’aath prychnął.

— Ten nędzny most całkiem krzyżuje nam szyki. Wojsko prze naprzód bez żadnej kontroli. Miną wieki, zanim znowu się pogrupujemy.

Przesunął tenor w bok i patrzył, jak młodszy Kessentai próbuje na nowo sformować oolt’ondar. Jego oolfos też błądzili gdzieś w tym bezhołowiu, ale pocieszał się, że później go znajdą. Większość przeszła z nim przez wiele światów, znaleźliby go nawet w piekle.

— Cóż, ale przynajmniej go zdobyliśmy — prychnął Kenallurial.

Kenallai uniósł grzebień, żeby zapobiec kłótni.

— Jesteśmy tu na otwartej pozycji… — zaczął, ale przerwała mu fala wybuchów, która przeszła przez oolt na południu.

Wybuchy były słabe, ale mimo to zabiły kilku oolfos.

— Strzelano od strony tamtej budowli — powiedział gorliwy młody dowódca i wskazał na obelisk. — Na szczęście niecelnie. Thresh nie mogą tra… — To były jego ostatnie słowa. Jego klatka piersiowa eksplodowała żółcią, rozsadzona pociskiem kaliber. 50.

Młody Kessentai runął na pulpit sterowniczy tenoru, a jego szpony zaczęły konwulsyjnie drapać po przyciskach. Próbował wypowiedzieć imię swego władcy, ojca i pana. Potem ześlizgnął się z pulpitu i padł na zrytą koleinami ziemię, a jego jeszcze niedawno rozognione oczy stały się teraz zimne i szkliste.

Czujniki sześciu tenarów oszalały, a ich broń zwróciła się w stronę źródła ognia. Działa rzygnęły mieszaniną skupionego światła, pocisków relatywistycznych i zagęszczonej plazmy. Nie kończący się ostrzał był skierowany w miejsce, skąd ktoś miał czelność strzelać do ich Wszechwładcy. Po chwili do dział dołączyły pociski dziesiątków, a potem setek posleeńskich wojowników.

Nie strzelał tylko Kenallai. Siedział nieruchomo na tenarze i spoglądał na ciało swojego eson’antai. Kiedy ostrzał zelżał, oolfos rzucili się w kierunku ciała, ale Kenallai uniósł rękę.

Miał wątpliwości, czy powinien pozwolić na przetworzenie kogoś takiego na wieczerzę. Nawet nie uroczystą wieczerzę, ale po prostu zwykły kawałek jedzenia dodany do reszty żywności. Czyż nie było czegoś szczególnego w tym wspaniałym Kessentaiu? Czegoś, co trwało jeszcze, mimo że ci po trzykroć przeklęci threshkreen przeszyli go kawałkiem metalu? Czy to coś nie żyło dalej?

Sięgnął do stopy i odczepił swoją buławę Kessentaia. Zgodnie z tradycją, każdy Kessentai miał tylko jedną. Wcześniej czy później robiła to większość. Podczas długiej jazdy do tego piekielnego miejsca porzucono aż trzy buławy. Ale on sam nigdy nie czuł takiej potrzeby. Nigdy nie czuł takiej potrzeby. Aż do tej chwili. Teraz.

Nareszcie zrozumiał swojego syna, który rzucił swoją w piekielnym ogniu pierwszej bitwy na tej paskudnej planecie. Na tym po trzykroć przeklętym, niegodnym wspominania, strasznym, strasznym małym świecie.

Wreszcie zrozumiał także thresh. I przestraszył się. Bo oni czuli to samo po śmierci każdego z nich. Dla threshkreen wszyscy, nawet pokonani i martwi, byli Kessanalt. Każdy z nich. I każdy thresh czuł taki sam gniew, jaki targał nim w tej chwili. Przeraziła go nagła myśl, jak wielki popełnili błąd, lądując na tym błękitno-białym globie.

— Jesteśmy skończeni — szepnął i rzucił buławę na martwe ciało.

Spojrzał na oolfos. Wszyscy należeli do jego osobistego oolt i byli dość inteligentni. Powinni to zrozumieć.

— Zanieście go na wzgórze i połóżcie na stosie threshkreen, który jest na szczycie. I weźcie tę buławę.

Tymczasem Ardan’aath uniósł się w górę swoim tenorem.

— Musimy ruszać — wskazał na odległy obelisk — bo przybędzie ich więcej.

Kenallai odwrócił się do starszego Kessentaia. Nie mógł od niego oczekiwać, że zmieni się tak nagle jak on.

— Zdajesz sobie sprawę, jak wielki popełniliśmy błąd?

Drżenie grzebienia Ardan’aatha zdradzało jego niepokój.

— Nigdy bym się nie spodziewał, że i ty rzucisz buławę — powiedział.

Kenallai rozszerzył nozdrza.

— Cóż, rzuciłem. I powiem ci jedno. Wpadliśmy w gniazdo grat i nie ma stąd ucieczki.

Ardan’aath głęboko odetchnął.

— Dam ci chwilę na zastanowienie. Potem możesz przejąć dowodzenie albo wycofać się na tyły.

Kenallai nastroszył grzebień.

— Ty idioto. Nie ma żadnych tyłów. I niech piekło pochłonie twoje groźby. Nie ma odwrotu! To koniec! W tym przeklętym budynku thresh roją się jak abat — ciągnął, wskazując na budynek za sobą. — Siły na południu zniszczyły naszą armię. Jesteśmy zgubieni!

Ardan’aath wykonał gest przeczenia.

— Zmiękłeś od nauk tego młodego głupca. — Wskazał na pagórek z obeliskiem na szczycie. — Ich jest mało i już uciekają.

Czujniki znowu oszalały, kiedy kolejny Wszechwładca zwalił się z tenara. Mimo odpowiedzi Posleenów na Aneksie pojawił się kolejny cel. I jeszcze jeden na Budynku Rolnictwa. Grupa oolfos wyleciała w powietrze od wybuchu pocisku moździerzowego kaliber 120 mm.

Karabiny kaliber. 50 miały olbrzymi zasięg. Snajperzy trafiali w cel z odległości półtora kilometra. Czasem ich strzały godziły w przywódców, i wtedy wywoływały zmasowaną odpowiedź. Ale w miarę jak coraz więcej broni włączało się do walki, odpowiedź Wszechwładców była coraz bardziej chaotyczna.

Kenallurial nastroszył grzebień.

— Wiele razem przeszliśmy. Ale teraz nadszedł czas, by nasze drogi się rozeszły. Ruszam do boju. I już nie wrócę.

Zawrócił tenar i skierował go w kierunku oczekujących oolt.

Uzbrojona po zęby kompania była gotowa wybić wszystkich ziemskich obrońców. Ale Kenallurial wiedział już, że na nic się to nie zda.

Nagle na szczycie obelisku pojawiła się kropka celownika i po chwili tenar Ardan’aatha wyparował w aktynicznym ogniu, kiedy kula przeszła przez jego kryształową matrycę.

Niewielki wybuch jądrowy zmiótł Posleenów ze schodów pomnika. Kenallai oddalił się już na tyle od byłego towarzysza, że nie stracił panowania nad tenarem, kiedy dopadła go fala uderzeniowa.

Nawet nie zaklął. Skrzywił się tylko, kiedy odłamek szrapnela wyżłobił mu rysę na plecach, i spojrzał na obelisk w oddali.

— Tego już za wiele — szepnął. — Do Alld’nt z tym! Wysiadać z tenarówl — krzyknął do swojego oolfondar.

Sam wyskoczył ze spodka i zdjął z czopa działo plazmowe. Ciężki zasilacz przyjemnie osiadł na jego grzbiecie. Inni Wszechwładcy także zeskoczyli na ziemię i zaczęli zbierać szczątki oolt’os zabitego Ardan’aatha.