Выбрать главу

— Dopóki jesteśmy wśród oolfos, ci przeklęci thresh nie mogą nas namierzyć!

Skręcił na wschód w stronę pomnika, kiedy nowa salwa wybuchów przeorała zebranych przed basenem oolfos.

— Ruszajmy w bój! — krzyknął. — To dobry dzień na śmierć!

* * *

Kaszel boleśnie wstrząsnął jej ciałem i na biały pył znowu pociekła krew. Wprawdzie spadające ze stropu odłamki kredowej skały mocno poobijały jej żebra i zraniły lewą rękę, ale najważniejsze, że strzał był celny. Została na miejscu wystarczająco długo, żeby zobaczyć, jak spodek Wszechwładcy staje w płomieniach. W oczach nadal miała powidoki od wybuchu.

Wiedziała, że musi zapłacić za swój sukces. Już podczas przeklętego biegu po schodach czuła, że to głupi pomysł. Ale myśl o oddaniu strzału po prostu nie dawała jej spokoju. Strzał ze szczytu pomnika Waszyngtona — to marzenie każdego snajpera. Wiedziała już, że to był dobry strzał, kiedy kolba uderzyła ją w ramię. W sam pieprzony środek ramienia.

Jej serce jeszcze nie mogło się uspokoić. Chociaż teraz pompowało krew na marmurową posadzkę. Ale warto było. To była wspaniała chwila. A w jej życiu było cholernie mało wspaniałych chwil.

To był dobry strzał…

71

Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
11:16 letniego czasu wschodniego USA
11 października 2004

Może i nie było im pisane zwycięstwo, ale przynajmniej świetnie strzelali. Moździerze wysyłały strumienie pocisków na całą szerokość frontu atakujących Posleenów. Dołączyły do nich jeszcze dwa transportery i cztery inne moździerze.

Załoga Wozu Trzy wydawała się teraz mniej nerwowa; wreszcie dotarła amunicja i wsparcie. Keren wolałby, żeby pomocnik kierowcy ciężarówki z amunicją odprężyła się nieco albo chociaż odłożyła karabin. Jednak widział, co miała w oczach i wolał nie być pierwszym, który jej to zaproponuje. Zresztą nie potrzebowali aż tak bardzo dodatkowych rąk do pracy.

Żołnierze, którzy pomagali nosić amunicję, nosili odznaki chyba każdego rodzaju sił zbrojnych. Kawaleria, piechota, oddziały wsparcia najróżniejszego typu. Wykonywali swoją pracę tak sprawnie, że pocisków moździerzowych przybywało szybciej, niż lufy były w stanieje wystrzelić. Dowodził nimi pułkownik kawalerii, o wyglądzie siedemnastolatka, co oznaczało, że poddano go odmłodzeniu. Krqcił się wokół, wydawał rozkazy i dysponował tak niewiarygodnym zasobem przekleństw, że wielu z nich Keren nigdy do tej pory nie słyszał.

Do oddziału kawalerii przy pomniku przyłączyła się także duża liczba ochotników. Niektórzy mieli po prostu dość uciekania. Mogli umrzeć równie dobrze tutaj. Wielu z nich wyglądało na wściekłych, że walki toczą się właśnie tutaj, w pobliżu pomnika. Niech Posleeni wezmą Wirginią. To żaden problem. Niech wezmą cmentarz Arlington. Trudno, odzyskamy go. Ale pomnik? Nigdy w życiu! Była też spora garstka odmłodzonych żołnierzy. Przyjechali razem i najwyraźniej się znali. Teraz wyciągano z ukrycia każdego żołnierza, który wykazywał choć odrobinę woli walki.

Keren widział, jak wielu żołnierzy ucieka z Mall. Miasto namiotów prawie zupełnie opustoszało. Większości starych mieszkańców także już nie było.

Ale ci, co pozostali, pomagali żołnierzom. Kiedy przyjechała ciężarówka z amunicją, zaroili się wokół niej ochotnicy; zrzucali skrzynie pocisków kaliber. 50 do karabinów maszynowych na transporterach i drobniejszą amunicję, którą zanosili na pozycje piechoty.

Piechota tymczasem szykowała kurtynę ognia. Co najmniej sześciuset żołnierzy wczołgało się na nasyp i strzelało do nadchodzących Posleenów. Czasem pocisk hiperszybki albo rykoszet tworzyły wyrwę w ich szeregach, ale natychmiast podczołgiwali się nowi ochotnicy i zajmowali opuszczone stanowiska.

To nic, że większość uciekła. Ale wielu pozostało. I koniki będą musiały przejść po ich trupach.

* * *

— Sierżancie, nie obchodzi mnie, że jesteście z Floty. Dla mnie możecie mieć rozkazy nawet od samego Boga. Prędzej zginę niż tam wrócę. Nie mamy szans zwyciężyć, a ja nie będę zgrywał się na bohatera.

Zmęczony i brudny porucznik był ostatnim ocalałym oficerem w kompanii kawalerii. Dowodził już tylko niecałym plutonem abramsów.

Pappas zastanowił się przez chwilę.

— Poruczniku, potrzebne mi pańskie czołgi przy Watergate. Kieruję tam część batalionu piechoty i naprawdę bardzo potrzebuję pańskiego wsparcia.

— Nie, kurwa, nie — warknął porucznik, zmęczony kłótnią z nieustępliwym podoficerem.

Ten bezczelny drań z Floty naciskał na niego już od blisko godziny, zanim jeszcze kucyki przeszły przez rzekę. Gdyby tak się nie stało, może mógłby tu zostać, ale w obecnej sytuacji nie było ku temu powodu. Najmniejszego powodu. Żadna siła na Ziemi nie może zatrzymać fali Posleenów, kiedy przeszli już Potomac.

Oficer kopnął w krawędź włazu.

— Wynocha z mojego pojazdu — warknął i przełączył się na interkom. — Pauls, ruszamy.

Abrams ruszył wzdłuż Mall na wschód, w stronę Kapitelu, a pozostałe trzy czołgi także zaczęły oddalać się od rejonu walk wokół mostu Arlington.

Pappas westchnął i pochylił się do przodu. Swoimi stalowymi palcami ściągnął hełm z głowy broniącego się porucznika i przyciągnął go do siebie. Szarpiący się żołnierz zrozumiał, że walka z nim nie ma żadnego sensu.

— Przekaźnik, tryb szeptania — powiedział spokojnie Pappas i zwrócił się do porucznika. — Zawróć pluton albo wycisnę ci mózg z tej durnej pały. Dosłownie. — Położył dłoń na głowie oficera i nacisnął z odpowiednią siłą.

Oficer aż jęknął z bólu. Czuł się tak, jakby za chwilę miały mu wypłynąć oczy.

— Nie możesz tego zrobić! — krzyknął.

Uderzył piszczelem we wskaźnik termiczny, ale ze strachu nawet nie poczuł najmniejszego bólu.

Pappas zmarszczył brwi i wywlókł oficera z czołgu.

— Przekaźnik, prześlij do wszystkich jednostek czołgowych. Do wszystkich jednostek. Zatrzymajcie się. Musimy pogadać. — Czołgi nadal jednak jechały na wschód, coraz bardziej przyspieszając. — Przekaźnik, czy wiadomość dotarła do wszystkich?

— Wszystkie czołgi mają włączone radiostacje i są przełączone na interkom.

— Racja — rzucił Pappas.

Wyciągnął rolkę taśmy izolacyjnej i przywiązał daremnie protestującego oficera do wieży. Potem przeszedł po czołgu do włazu kierowcy i walnął w niego pięścią.

— Otwierać!

Nie było żadnej odpowiedzi, ale Pappas mógłby przysiąc, że słyszy w środku cichą rozmowę.

Nacisnął jakiś przycisk na przedramieniu i spod pachy pancerza wyskoczyło sześćdziesięciocentymetrowe ostrze. Umieszczenie go w tym miejscu było pomysłem Duncana, a rzemieślnicy Indowy z największą przyjemnością podjęli się zainstalowania ostrzy w pancerzach całej kompanii. Teraz monomolekularne, wibrujące ostrze bardzo się przydało. Cięło pancerz czołgu jak masło.

Po chwili Pappas wyciągnął z wnętrza pozostałych żołnierzy plutonu i kazał im stanąć w szeregu na baczność. Dwóch było posiniaczonych, a jeden miał złamaną rękę. Działonowy wymagał poważnej opieki lekarskiej. Ale większość wciąż była na chodzie.

— Próbowałem to zrobić inaczej, po dobroci — powiedział grobowym głosem. — Zgodnie z Jednolitym Wojskowym Kodeksem Karnym oraz Federacyjnymi Procedurami Postępowania Wojennego, wasza jednostka jest winna dezercji w obliczu wroga i życie każdego z was jest teraz w moich rękach.