Выбрать главу

Urwał i spojrzał na żołnierzy. Nie wierzyli mu.

— Otrzymaliście rozkaz od podoficera Sił Uderzeniowych Floty.

Wasze przewinienie podpada więc pod prawo Federacji. — Znowu urwał i zniżył głos. — A to oznacza, że trafiliście do piekła.

Podszedł do związanego porucznika i złapał go za tył głowy.

— Ten oficer zignorował mój bezpośredni rozkaz. Ponosi najcięższą odpowiedzialność.

Pappas zacisnął pięść i czaszka oficera eksplodowała. Ciało porucznika wylądowało u stóp stojących w szeregu żołnierzy, a jego krew ochlapała ich ubrania. Większość z nich wyglądała na oszołomionych, kilku najwyraźniej się ucieszyło. Po chwili niektórzy zaczęli wymiotować.

— Chcę, żebyście dobrze mnie zrozumieli — warknął Pappas. — Posleeni być może was zabiją. Ale jeśli jeszcze raz spróbujecie uciec, ja zabiję was na pewno.

Pappas uniósł swoje M-300 i strzelił ponad głowami plutonu.

Impet relatywistycznych pocisków w kształcie kropli zerwał fragment budynku Longworth i sypnął gruzem po całej ulicy.

— Ta broń jest w stanie przestrzelić wasze pieprzone puszki nawet z dużej odległości. Więc powinniście bardziej bać się mnie, niż wroga.

* * *

— Moździerze, są na Siedemnastej Ulicy i rozdzielają się — powiedział spokojny głos przez radio.

Keren widział gościa co jakiś czas: wyciągał rannych lub zabitych, dowodził ochotnikami, a nawet udzielał im lekcji strzelania.

I nawet teraz nie wydawał się ani trochę zdenerwowany.

— Czy możecie nam dać więcej wsparcia ogniowego, odbiór? — Głos był młody, ale brzmiała w nim pewność siebie doświadczonego żołnierza. Znowu ktoś odmłodzony.

— Nie możemy — odpowiedział Keren przez radiostację w Wozie Trzy.

Krew sączyła się z bąbli na jego dłoni. Załoga Wozu Trzy wreszcie prysnęła, ale nie miało to znaczenia. Amunicję podawał teraz tłum ochotników. Keren miał do pomocy gamoniowatego działonowego, który co chwila upuszczał pociski. I dwie laski z łączności, które ładowały do lufy granaty, oraz kilkunastu mężczyzn i parę kobiet.

— Sprawdziłem wszystkie częstotliwości artylerii. Nikogo nie ma.

Nawet centrum kontroli ognia pięćdziesiątej dywizji. Pewnie dranie pouciekali.

— No cóż — powiedział rozmówca nieco zrezygnowanym tonem — kiedyś przecież trzeba umrzeć.

Keren zmienił ustawienie lufy i skrócił korbą jego zasięg.

— Chyba nadszedł czas.

— Tak — odpowiedział rozmówca po drugiej stronie. — Cóż, zawsze sobie mówiłem, że każdy dzień po Chosin jest jednym z tych, których miałem nie dożyć. Dzięki za wsparcie, Moździerze, bez odbioru.

* * *

Mike musiał podjąć kilka ważnych decyzji. Kiedy batalion wszedł na Dwunastą Ulicę, nadal jeszcze się wahał. Wreszcie dokonał wyboru.

— Duncan!

— Jesteśmy gotowi!

— Mam pytanie: jaką chcecie melodię?

Strzały z odległego pomnika ustały. Może żołnierze myślą, że są już zgubieni.

— Co?!

— Pomyślałem o „Jeździe Walkirii”.

— Co?!

— Czy raczej zgodnie z tradycją?

— Jaką tradycją?… Aha.

— No tak, rozumiem. Tradycja wygrywa. Szkoda. To taka wagnerowska chwila.

* * *

Keren podniósł wzrok, rozgniewany, że żołnierz podający mu pociski zamarł w bezruchu. Kiedy zobaczył jego rozdziawioną gębę, sam także obejrzał się do tyłu. Dolatująca z oddali melodia była mu znana. Najpierw za żadne skarby świata nie mógł sobie przypomnieć, gdzie ją słyszał. Ale po chwili, kiedy zbliżająca się jednostka zaczęła śpiewać, przypomniał sobie i zaczął się śmiać do rozpuku.

* * *

Pułkownik Cutprice także się roześmiał. Czasem, kiedy człowiek myśli, że już przegrał, życie podaje mu asa. Jego radość udzieliła się wszystkim weteranom. Młodzi strzelcy obserwowali ich, nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi. Znali tę melodię ze szkolenia podstawowego, ale jej znaczenie pozostawało dla nich zagadką. Za to weterani najwyraźniej pojęli, w czym rzecz.

* * *

Przy wtórze „Yellow Ribbon”, hymnu kawalerii Stanów Zjednoczonych, mężczyźni i kobiety z pierwszego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty mobilnej „Triple-Nickles” zaczęli zajmować pozycje.

72

Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
11:16 letniego czasu wschodniego USA
11 października 2004

Teri Nightingale nie była zadowolona z planu kapitana O’Neala.

Wiązał się z niepotrzebnym ryzykiem. Pozostawiał kompanię Bravo z odsłoniętym skrzydłem. Ryzyko było widoczne nawet dla ślepca, ale nie dla największego na świecie eksperta od taktyki pancerzy wspomaganych, pomyślała z sarkazmem.

Wysyłał też Erniego na pewną śmierć. Powstrzymanie wojsk przekraczających most kilkoma żołnierzami piechoty i tchórzliwymi załogami paru czołgów nie może się udać. To miała być rzeź. A to oznaczało śmierć Erniego Pappasa.

Nie była zadowolona z ich związku. Właściwie nie zamierzała iść z Ernie’m do łóżka. Ale potem, kiedy kapitan powierzył ją pappasowi, naszła ją ochota z nim poflirtować. Dobra ocena podoficera poprawiłaby jej notowania u kapitana.

Ale flirt szybko przerodził się w coś więcej. Teraz nie była pewna, czy może zakończyć ten związek, nie wywołując skutku dokładnie odwrotnego od zamierzonego. I chociaż nie przyznawała się sama przed samą sobą, to jednak uznała, że tylko śmierć sierżanta Pappasa pozwoliłaby jej się uwolnić.

Równie dobrze może sama zginąć. Po raz pierwszy poważnie żałowała przejścia z wywiadu do piechoty. Siedzenie w wywiadzie oznaczało wprawdzie wolniejszy awans, ale za to w siłach zbrojnych było za duże ryzyko śmierci. Aż do dzisiaj nie zdawała sobie z tego sprawy.

Kompania szła w standardowym tempie przez New York Avenue. Ufny w siły swojej kompanii i zapewniony przez sierżanta, że drugi oficer doskonale sobie poradzi, kapitan O’Neal przydzielił Bravo najtrudniejszą misję. Plan zakładał przejście przez cały Waszyngton i zaatakowanie wojsk Posleenów z boku. Pozostawiał ich też na otwartej pozycji, bez wsparcia reszty kompanii batalionu.

Naprawdę mogły ich czekać kłopoty.

Podeszli na tyły Białego Domu. Porucznik Fallon wysłał swojego zwiadowcę daleko do przodu, ponieważ biegli bez osłony bocznych skrzydeł i łatwo mogli wpaść w zasadzkę.

— Poruczniku Fallon — powiedziała drugi oficer, starając się panować nad głosem — proszę zatrzymać się na skrzyżowaniu New York i Piętnastej Ulicy. Nie podoba mi się ten bieg w kierunku wroga. Musimy wysłać zwiadowców.

— Ma’am, nie możemy się zatrzymywać, mamy opóźnienie. Musimy zająć pozycje, żeby wesprzeć atak batalionu.

— Jestem świadoma wymogów planu, poruczniku! Ale jeśli wpadniemy w zasadzkę, to też nie pomożemy batalionowi!

— Tak jest, ma’am — mruknął oficer.

Kompania zatrzymała się w otwartym terenie na wschód od Skarbca. Jednostka utworzyła formację taktyczną: pancerze w odległości dwudziestu metrów od siebie, broń wycelowana we wszystkie strony. Gdyby jakakolwiek posleeńska jednostka ich zaatakowała, skończyłaby jako tosty.