Kiedy w zapadającym zmroku podjechała pod dom, w drzwiach wejściowych pojawiła się małpia sylwetka jej teścia — człowieka, po którym Mike odziedziczył wrodzoną siłę, ale i mizerny wzrost.
— Tato?
— Tak?
Siedzieli w pokoju gościnnym. Czuło się, że w tym domu od dawna nie przebywała żadna kobieta, mimo że panował tu idealny porządek. Płonący na kominku ogień wyganiał z domu chłód zimowego wieczoru. Sharon trzymała w ręku szklankę białego wina, które powoli robiło się ciepłe. Zastanawiała się, czy odważy się poprosić o lód. Mike Senior ściskał w dłoni kufel równie ciepłego już piwa. Oboje siedzieli tak odkąd położyli Cally spać, a w ich głowach kłębiło się coraz więcej nie wypowiedzianych myśli.
— Muszę cię o coś zapytać. To nie ma nic wspólnego z tym wszystkim, z Cally, ale to dla mnie bardzo ważne. — Przerwała, zastanawiając się, co powiedzieć Zastanawiając się, czy w ogóle powinna pytać. Czy rzeczywiście chciała znać odpowiedzi?
— Dlaczego odszedłeś z wojska?
— Cholera — powiedział O’Neal, wstał i poszedł do kuchni. Wylał do zlewu ciepłe piwo, wyciągnął z lodówki wiaderko lodu i wrzucił dwie kostki do szklanki Sharon. Potem wyjął pękatą butelkę bimbru. Nalał do szklanki na dwa palce, wypił zawartość jednym haustem i skrzywił się. Potem nalał sobie jeszcze raz i wrócił z butelką w ręku na fotel.
Fotel przykryty był włochatą, krowią skórą. Wyglądał jak cały dom: był surowy, solidny, mało wygodny i kompletnie nieestetyczny. O’Neal Senior usiadł na nim z westchnieniem.
— Wiedziałem, że kiedyś do tego dojrzejesz.
— Skąd? — Sharon zamieszała palcem wino z lodem i wypiła łyk, kiedy się trochę ochłodziło.
— Nigdy o to nie pytałaś. I wiem, że nigdy nie pytałaś Mike’a.
— Pytałam. Powiedział, żebym sama cię zapytała.
— Kiedy? — Nalał sobie kolejną porcję bimbru.
— Niedługo po tym, jak cię poznałam. Zapytałam go, co się z tobą dzieje, wiesz, dlaczego jesteś taki…
— Pomylony? — spytał.
— Nie, tylko… no…
— Niech będzie ekscentryczny — podpowiedział i wzruszył ramionami.
— Może być, ekscentryczny. I Mike powiedział mi, że masz za sobą ciekawą karierę. A ty opowiadałeś o różnych rzeczach, ale nigdy o tym. A o Wietnamie prawie wcale.
Przekrzywiła głowę na bok.
— W którym roku się urodziłaś? Siedemdziesiątym drugim? — zapytał szorstko.
— Trzecim.
— Zastanówmy się… — Mike Senior podrapał się w podbródek.
Tak bardzo przypominał w tej chwili Mike’a Juniora, że Sharon aż wstrzymała oddech.
— W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim — ciągnął — byłem w Bragg, ale w siedemdziesiątym czwartym wróciłem do Wietnamu.
— Myślałam, że wycofaliśmy wojska w siedemdziesiątym drugim i trzecim — zdziwiła się Sharon.
— Tak było, jasne… — Uśmiechnął się chytrze. — Wycofaliśmy wszystko, oprócz Grupy Badawczo-Obserwacyjnej.
— Czego?
— GBO. Co to było GBO? — spytał retorycznie. — Cóż, byliśmy chłopakami, których absolutnie nie mogłabyś przedstawić swoim rodzicom ani Kongresowi, co zresztą na jedno wychodziło. Bandą ciężkich przypadków, dla których wojna po prostu nie mogła się skończyć. Nie mogliśmy przegrać, dlatego wymyślono, jak wysłać nas z powrotem do dżungli.
Komando Foki, LRPS, Rangersi, Phoenix, Siły Specjalne, zwiadowcy piechoty morskiej. Wszyscy tam byli. Generalnie chodziło o zemstę. Dowództwo wiedziało, że wojna jest już przegrana. Cholera, oficjalnie się wycofaliśmy, ale pozostało kilka celów, które nie powinny były przeżyć i kilka sytuacji, które trzeba było raz na zawsze wyjaśnić.
Wypił łyk czterdziestoprocentowego alkoholu i spojrzał na strzelający ogień, a jego myśli wybiegły daleko w czasie i przestrzeni.
— Naprawdę nie rozumiałem wtedy tych jebanych Wietnamczyków. Vietcong to były takie zimne skurwysyny. Robili rzeczy, na wspomnienie których jeszcze dziś budzę się zlany zimnym potem.
Ale niektórzy z nich, cholera, może nawet większość z nich, robili to dlatego, że byli patriotami. Może niektórzy mieli z tego pieprzoną przyjemność, ale większość brzydziła się tym tak samo, jak ja.
Robili to, bo ich zadaniem było zjednoczenie Wietnamu pod rządami komunistów, i wierzyli w to tak samo głęboko, jak ja wierzyłem, że komunizm to wcielone zło. Minęło piętnaście cholernych lat, zanim doszedłem do tego wniosku. — Pokręcił głową na myśl o starych, głębokich aż do kości ranach.
— W każdym razie mieliśmy rozwiązać ostatecznie kwestię kilku co bardziej nieprzyjemnych przykładów materializmu dialektycznego.
W pamięć zapadły mi dwa cele. To była jedna z niewielu sytuacji, kiedy linia dzieląca czerń od bieli była wyjątkowo cienka.
Często jest wyraźna, ale w większości przypadków chodzi tylko o różne odcienie szarości. W tym przypadku było dwóch ludzi, którzy nie mogli się dogadać, jak bardzo szary jest ich cel. Obaj byli skończonymi skurwielami, bez dwóch zdań, ale jeden z nich był oficjalnie po naszej stronie, a drugi oficjalnie po stronie przeciwnej. W końcu uznałem, że mam dość takich oficjalnych różnic, więc zabiłem ich obu.
Sharon spojrzała na masywną, kryształową szklankę, którą Mike Senior ściskał w dłoni. Widniał na niej napis, tak starty, że z trudem można go było odczytać: De Oppresso Liber, „Uwolnić Uciśnionych”. Jakże to wzniosłe motto nie pasowało do diabelskiego kotła południowo-wschodniej Azji, gdzie uciśnieni często przedkładali ucisk nad wolność, gdzie wrogowie okazywali się przyjaciółmi, a przyjaciele wrogami. Dla zwykłych żołnierzy było to miejsce nieustannego strachu przed pułapką, miną i snajperem. Dla tych, którzy rządzili dżunglą, pozostawała ciągła obawa przed zdradą, przed nożem wbitym w plecy. Nawet teraz, po trzydziestu latach, dżungla ze wspomnień zdawała się chwytać siedzącego naprzeciw Sharon człowieka za gardło.
— Oczywiście wkurwiło to trepów z góry, chociaż trudno było znaleźć jakiś racjonalny powód, dlaczego. Ale wtedy każdy był w coś zamieszany. Niektórzy przemycali narkotyki na cały świat, inni przerzucali racje żywnościowe na front. A ja? Także wywiozłem z Wietnamu trochę rzeczy, co oczywiście nie spodobało się Federalnemu Biuru ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni. W każdym razie wyciągnęli tę sprawę razem z kilkoma innymi i postawili mnie przed sądem wojskowym za przemyt i czarnorynkowy handel. Dostałem dwadzieścia lat w Leavenworth. Zamknięto mnie mniej więcej w tym czasie, kiedy urodził się Mike. Po trzech latach złożyłem apelację i byłem wolny. — Zaśmiał się cicho na to wspomnienie, a Sharon zdała sobie sprawę, że to zaczyna działać bimber.
— Mogłem wtedy, właściwie powinienem był wrócić do domu.
Ale nie chciałem być synem marnotrawnym; nawet gdybym miał przerzucać świński gnój, chciałem wrócić dopiero wtedy, kiedy zostanę szefem gnojowników. Kumpel powiedział mi, gdzie potrzebują kogoś z moimi umiejętnościami i gdzie mogę spotkać kogoś ze starych znajomych. Federalnym by się to nie spodobało, ale, do diabła, im się nie podoba wszystko, nad czym nie mają bezpośredniej kontroli, a pozwalają na każde zło, które sami mogą kontrolować. I tak znowu zostałem żołnierzem. Tym razem po swojej własnej stronie. Wiesz, ja i moi kumple wygrywaliśmy cholerne bitwy, ale nigdy nie mogliśmy wygrać żadnej przeklętej wojny! Za każdym razem to znowu był Wietnam.