— Dobra jest, Gunny — powiedział miły kobiecy głos. Przez krótką chwilę było cicho. — Czy to znaczy, że teraz będę pana częściej widywać?
Mike przysunął się do szeregowca z kompanii Charlie i wskazał na prawo.
— Skacząca piłeczka jest tam, szeregowy Vargas. Proszę iść za nią.
Pancerz zastosował się do polecenia i odbił w prawo dokładnie w chwili, gdy ostrzał z karabinów przeleciał nad miejscem, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiali.
— Zyg, zyg! Zyg, zyg! — zakpił z wroga Mike i przesłał to do zewnętrznych głośników i na otwarty kanał batalionu.
Potem zaprogramował, aby holograficzna głowa smoka pokazała język szarżującej masie Posleenów.
— A kuku! Jestem tutaj! Łapcie mnie! — zakpił znowu i tym razem polecił systemowi przetłumaczyć to na posleeński.
Kiedy ostrzał całej bez mała dywizji centaurów skierował się w jego stronę, rzucił parę granatów i usunął się na bok.
— Zyg, zyg! — zaśmiał się, kiedy burza ognia przeszła bokiem.
Zniknęły strach i niepewność, zastrzeżenia i wątpliwości. Owładnęła nim euforia walki. Znów był w swoim żywiole, a co najważniejsze, wybrał wariant zwycięstwa z klasą. Nawet teraz, kiedy atakowała ich rosnąca masa posleeńskiej armii i straty były coraz większe, toczyli walkę w wielkim stylu.
Posleeni podeszli już wystarczająco blisko, żeby pokazać im, że są na świecie rzeczy gorsze niż artyleria.
W przypadku ziemskiego wojska najlepiej było wstrzymać się z pełnym otwarciem ognia, dopóki nie podejdzie na odległość dwustu metrów. Oddziały wroga miały wtedy wrażenie, że mają szansę zająć pozycję przeciwników, i szarżowały mimo najgorszej nawet burzy pocisków.
W przypadku Posleenów tego magicznego dystansu nie można było tak łatwo określić.
Postanowił więc zdać się na muzykę. Rozpoczęli bitwę przy dźwiękach „Immigrant Song” Led Zeppelin w tle. Słuchanie tej właśnie melodii stało się od czasu Diess tradycją jednostek pancerzy wspomaganych. Melodia przeszła następnie w dźwięki „Paint it Black” Rolling Stonesów. Ale to niezupełnie było to, na co czekał.
Kiedy rozległa się kolejna piosenka, uśmiechnął się złowrogo.
— Poruczniku Rogers — szepnął przez sieć komunikacyjną i przesunął się w kierunku wybranej wcześniej pozycji.
— Tak, sir — zgłosił się dowódca kompanii.
— Proszę się przygotować na ostrzał ze skrzydła na mój znak.
— Tak jest, sir.
Mike nacisnął wirtualne ikony, które unosiły się w powietrzu na wysokości jego twarzy. Przekaźniki przyjęły polecenie, przeanalizowały aktualną sytuację i przygotowały rozkaz natarcia dla wszystkich żołnierzy w batalionie.
— Wykonać — szepnął, kiedy w głośnikach rozległy się pierwsze takty „Mob Rules” Black Sabbath.
Masa posleeńskich wojowników zbliżała się do bestii. Mimo potężnego ostrzału i straszliwych strat, oddziały przeszły przez najgorszy ogień. Za chwilę miały położyć bestię trupem i ruszyć po łupy. Byli już tak blisko, że nic nie mogło ich powstrzymać. Niektóre głowy smoka już padły, a ich ogień wygasł. Reszta padnie już wkrótce. Kiedy jednak armia zbliżyła się nieco bardziej, wszystko się zmieniło.
Na oczach Posleenów potwór zmienił się w oolfondar thresh w metalowych szatach. Thresh byli widoczni tylko przez chwilę, gdyż zniknęli w wykopanych wcześniej dołach tak szybko, jak się pojawili. Po chwili z dołów wysunęły się działa.
Ale ten straszny widok był niczym w porównaniu z tym, co ich jeszcze czekało.
— Kompania Bravo, ognia — powiedział cicho oficer.
Trzy kompanie batalionu utrzymywały pozycje na trzech bokach kwadratu. Każdy pancerz był w stanie utrzymywać ciągły strumień ognia przez trzydzieści minut, zasilany wyłącznie własnym zapasem amunicji. Kiedy oddział pancerzy napotykał oddział Posleenów twarzą w twarz, klasyczną metodą postępowania był ostrzał frontalny. Przesuwające się strumienie ostrzału zmywały tysiące Posleenów z powierzchni ziemi jak woda z węży strażackich.
Jednak w obecnej sytuacji aż prosiło się o użycie ostrzału ze skrzydła. Strzelając z karabinów grawitacyjnych na wprost, na wysokości kolan, każdy żołnierz tworzył „promień” śmierci. Posleen, który dotknął takiego promienia, ginął. A ogień trzech kompanii był przepleciony.
Kiedy promienie kompanii Bravo wystrzeliły naprzód, zaczęły masakrować Posleenów tysiącami, przebijając się aż do samego wnętrza hordy. Teren był zupełnie płaski i centaury nie miały gdzie się ukryć. Ucieczka w kierunku pomnika oznaczała przecięcie strumieni ognia kompanii Bravo, a zawrócenie w jej kierunku groziło dostaniem się pod śmiercionośną kurtynę wciąż padającego stalowego deszczu,.
I wtedy kompanie zaczęły poszerzać swoje promienie ognia.
To nie strzał ze straszliwej broni threshkreen powalił Kenallaia na ziemią. Gdyby tak było, umarłby na miejscu. Potworna broń threshkreen rozrywała bowiem oolfos i kessentaiów nawet pojedynczym trafieniem. Ciała wybuchały przy najlżejszym dotyku strumieni ognia.
Położyła go kula z jego własnych oddziałów, kiedy to jedna z tych potwornych wiązek ugodziła w karabin jego strażnika i spowodowała wybuch, który złamał mu kark i pogrzebał pod rozdartym na strzępy Po’oslena’ar.
Jego osobiste oolt i Kessentai jego oolfondar walczyli na śmierć i życie. Padł waleczny, zwinny i zawzięty Alltandai. Zginęli Kenallurial i Ardan’aath.
Mistrz bitewny obracał głowę z boku na bok i patrzył na stosy poległych. Nie mógł się podnieść. Stało się tak, jak przewidywał.
Armia jest zgubiona. Thresh ją zniszczą. Dobrze, że nie będzie musiał tego oglądać. Dziwne, robiło się ciemno.
Słyszał w mroku przytłumione głosy starszych i piskląt, i radosne dźwięki biesiady. Ale on, leżąc pod stosem ciał, był bezpieczny.
Dziś w nocy pożywią się kimś innym.
Piętrzące się ciała centaurów zaczęły wreszcie przesłaniać batalionowi widok.
— Na nich! — krzyknął Mike i sam wyskoczył ze swojej dziury w ziemi. Zaznaczył na mapie taktycznej kolejny punkt, do którego miał się przemieścić batalion.
— Ruszamy na Siedemnastą Ulicę w szyku bojowym i z ciągłym ostrzałem pozycji wroga. Duncan, potrzebujemy ruchomej zapory.
Posleeńskie wojska nie stanowiły już zagrożenia. Niedobitki uciekły do śmiertelnej pułapki i batalion bardzo rzadko musiał strzelać podczas marszu.
Wartość bojowa pancerzy została wreszcie udowodniona. Ich ostrzał mógł zlikwidować batalion konwencjonalnej piechoty, a nawet czołgów. Natomiast sam pancerz przebijały tylko trzymilimetrowe pociski karabinów, i to jeśli trafiły idealnie w cel; pociski ze strzelb i jednomilimetrowych karabinów nie stanowiły dla nich żadnego zagrożenia. Czasem tylko hiperszybka rakieta albo ładunek plazmy z działa Wszechwładcy zdejmowały jakiegoś pechowego żołnierza. Ale posleeńskiego dowódcę natychmiast uciszał zmasowany ostrzał pancerzy. Batalion nadal mógł nacierać ponosząc „akceptowalne” straty.
Mike skierował teraz batalion na pozycje bojowe na końcu sadzawki i ostatni raz rozkazał się okopać. Można było rozpocząć końcową fazę bitwy artyleryjskiej.