To pozostawiono pancerzom wspomaganym. Jak zwykle. Jednostki PW uważnie przeczesywały pola bitwy dziewiątego i dziesiątego korpusu, wbrew zdrowemu rozsądkowi mając nadzieję odszukać kogoś, kto przeżył. Znajdowali jednak tylko buławy wojowników i leżące obok zwłoki. Zazwyczaj nie dało się dociec, jak wyglądało ostatnie starcie zabitego. Największą niespodziankę napotkali w ciągu kilku pierwszych dni poszukiwań. Znaleźli ciała prawie całej kompanii trzeciego pułku i samotnego Wszechwładcy, ułożone w żałobny stos. I aż dwie buławy. Musiało się tu wydarzyć coś niezwykłego, ale nie pozostał przy życiu nikt, kto mógłby tę historię opowiedzieć.
Teraz doszli do centrum. Detektor wykryłby każdego żyjącego człowieka, nieważne, jak okaleczonego, nieważne, jak głęboko pogrzebanego. Ale jak dotąd zawsze wracali z pustymi rękami.
— Hej, panie plutonowy! — zawołał Stewarta Wilson.
Drobny podoficer zbliżył się kilkoma susami. Spojrzał na mapę i pokręcił głową. Powinni teraz stać wewnątrz najstarszego w Ameryce Kościoła Prezbiterian. Zamiast tego wokół roztaczało się pustkowie. Zobaczyli wystającą z gruzu buławę, na której powiewał jakiś strzęp materiału.
— Co to była za jednostka? — spytał Wilson.
Pytanie było prawdopodobnie retoryczne. Mówili przecież o tym na odprawie. Ale Stewart i tak odpowiedział.
— Saperzy. Batalion lekkiej piechoty.
Wilson zdjął strzęp z buławy.
— No, musieli się porządnie odgryzać — powiedział ponuro i wręczył kawałek materiału Stewartowi.
Plutonowy otworzył hełm i nadstawił twarz na krople ulewy. Zimny deszcz do rana miał się przypuszczalnie zamienić w gołoledź.
Ale teraz zadziwiająco dobrze zmywał łzy. Zakrwawiony strzęp materiału był naszywką z munduru oficera saperów.
— Żebyś kurwa wiedział, stary — odparł Stewart zdławionym głosem. Otarł oczy i znowu zapiął hełm. Nanity pospiesznie zabrały się za usuwanie nadmiaru wody. Gdyby były ludźmi, kiwałyby z aprobatą głowami.
— Kontakt! — krzyknął Minnet, obracając się na pięcie. Wyskoczył w powietrze i spadł siedem metrów dalej, na poszarpanym odcinku drogi; cholernie blisko centrum wybuchu bomby paliwowo-powietrznej. Jak cokolwiek mogło tu przeżyć, pozostawało tajemnicą.
Stewart zobaczył kątem oka jakieś poruszenie i zaczął je namierzać, zanim zorientował się, że to kapitan. Oficer wykorzystywał niemal nieograniczoną energię wytwarzaną za przez generator antymaterii w jego pancerzu. Według lidaru Stewarta leciał teraz w kierunku zgłoszonego kontaktu z prędkością ponad czterystu kilometrów na godzinę. Gdyby wszyscy mieli taki sprzęt, wojna byłaby o wiele łatwiejsza.
— Gdzie? — O’Neal wylądował tuż przy taszczącym czujnik szeregowcu.
— Dokładnie pod panem, sir. Dwie osoby. Zahibernowane, jak wskazuje mój czujnik.
Szeregowiec opadł na kolana i zaczął odgarniać beton, asfalt i szkło, która przykrywały znalezisko.
O’Neal położył mu rękę na ramieniu.
— Czekaj.
Wysunął swój monomolekularny nóż bojowy i wbił go w rumowisko. Kilka cięć i po chwili odwalił na bok ogromną bryłę gruzu.
Cała drużyna zanurkowała do środka. Wkrótce dotarli do ceglanego sufitu.
— Co to jest, sir? — spytał Stewart. Kapitan znów zaczął kontaktować. Pierwszego dnia wyglądało to nieciekawie. Ale wydawał się dochodzić do siebie. A nawet, jeśli nie, niewiele mogli na to poradzić.
— Nie wiem — odparł O’Neal, przeglądając bazę danych o Fredericksburgu. — Nie ma tu wzmianki o takich konstrukcjach.
Szybki skan echosondą pozwolił ustalić, że mają pod sobą pojedynczą warstwą cegieł. Mike uniósł się na napędzie antygrawitacyjnym i wyciął otwór w suficie.
Szare światło i zimny deszcz padły na dwie pokryte pyłem postacie, mężczyznę, i kobietę. Dwoje młodych cywilów leżało objętych ramionami na materacu z pancerza osobistego. Obok nich, po obu stronach, leżała broń automatyczna. Czujniki potwierdzały, że z niej strzelano.
Mike wzbił się nad otwór, a drużyna zanurkowała do środka, by wyciągnąć ocalałych. Kapitan parsknął kilka razy, w końcu ryknął śmiechem. Shelly miała dość doświadczenia, by wiedzieć, kiedy mówi do siebie, więc nikt nie usłyszał jego rechotu ani słów, które padły zaraz potem.
— Biedne posleeńskie bydlaki.
— Kontakt! — krzyknął inny operator czujnika, bliżej rzeki. — Duży!
Tym razem był to betonowy bunkier. Mike zastanawiał się, w jaki sposób saperom udało się go zbudować podczas bitwy, ale szybkie oględziny wykazały, że była to znacznie starsza konstrukcja.
Chociaż trudno było stwierdzić, jaka konkretnie.
— Co my tu mamy? — spytał Pappas i kopnął ścianę betonowego szkaradzieństwa.
— Dużo sygnałów — odpowiedział poszukiwacz. — Wszyscy zahibernowani, jak sądzę. Jeśli ktoś jest przytomny, to sygnał i tak gubi się w masie pozostałych.
— Ilu ich jest? — warknął Mike.
— Nie wiem, sir. Dużo.
Ampele wyjął przecinak i złapał za wystający róg budowli. Stał po kolana w podnoszącej się wodzie rzeki, ale wydawał się tego nie zauważać. Po trzech cięciach w grubej betonowej ścianie powstał spory otwór. Ampele podniósł głowę, żeby zajrzeć do środka, i dostał w twarz ładunek śrutu ze strzelby.
Wystrzał, dla pancerza równie groźny, co komar, nawet nie przestraszył flegmatycznego Hawajczyka, ale żołnierz na wszelki wypadek przywarł do ziemi. Lepiej było pozwolić ludziom w środku zdać sobie sprawę, do kogo strzelili.
Mike uniósł się na kompensatorach grawitacji i podleciał do otworu.
— Jestem kapitan Michael O’Neal z piechoty mobilnej. Jesteśmy przyjaciółmi.
Uniósł się wyżej, aż znalazł się dokładnie na wprost dziury.
W środku stała kobieta ubrana w coś, co najwyraźniej było brudnym fartuchem kelnerki. Miała tłuste, pozlepiane jasne włosy i oszalałe spojrzenie. Mike sam był kiedyś uwięziony pod budynkiem, więc doskonale mógł wczuć się w stan jej umysłu; jeszcze do tej pory bał się ciemności. Nigdy potem nie mógł się zdecydować, czy zdjęcie hełmu było więc gestem genialnym, czy idiotycznym.
Kobieta zobaczyła ludzką twarz i wybuchnęła płaczem. Mike zajrzał do środka i niemal odskoczył z przerażenia. Pomieszczenie było pełne ciał, na pierwszy rzut oka trupów czy nawet wampirów.
Ich skóra była woskowata, wargi napęczniałe i wydęte, a oczy otwarte i szkliste. Ale taki sam efekt wywoływała hiberzyna. Mike po prostu nigdy jeszcze nie widział tylu zahibernowanych ludzi, ułożonych jeden obok drugiego i zamkniętych w takim grobowcu.
— Jest pani sama? — spytał z troską.
Odpowiedzią był kolejny wybuch płaczu, kobieta jednak wzięła go za rękę i przeszła przez otwór.
— Ja ja… — zaczęła się jąkać. W końcu się opanowała. — Była ze mną… strażak. Ale nie mogła znieść zamknięcia… Musiałam… ją…
— Uśpić — powiedział Mike.
Pokręcił zdumiony głową. Siła to dziwaczna cecha. Tak jak nadzieja, kiełkuje w najdziwniejszych miejscach.
Keren oglądał nagranie po raz n-ty. Stacje telewizyjne, zasypane niewiarygodną ilością obrazów heroizmu i tchórzostwa, kompetencji i idiotyzmu, zdecydowały się właśnie na ten jeden, podsumowujący całość materiał.