I opowiedział przyjaciółce tę historię. Potem opowiedział jej jeszcze parę innych. O tym, jak generałowie Simosin i Ford załatwili w końcu porachunki między sobą. Ford przed kamerami oskarżył Simosina o niekompetencję, a Simosin opowiedział o tym, jak Ford był przeciwny włączeniu odmłodzonych żołnierzy do oddziałów, i przez to spieprzył wszystko tak, że już bardziej się nie dało. Ford był teraz na wylocie, Simosin wrócił do dziesiątego korpusu, a generał Keeton do pierwszej armii.
Opowiedział też o spotkaniu nowego prezydenta z Darhelami.
Jak to prezydent zagroził wycofaniem wszystkich wojsk ekspedycyjnych, jeśli Darhelowie nie dostarczą broni grawitacyjnej. I jak Tirianin zgodził się wreszcie, że cały sprzęt będzie za darmo, gdyż dla wszechświata najważniejszą sprawą jest w tej chwili dbanie o ludzi. Ale zaopatrzenie ciągle miało zaparcie, Flocie wszystko zajmowało wieki, a z większości centrów obrony planetarnej zostały jedynie dymiące dziury…
Opowiedział jej o tym, że jakiś szmatogłowy stoczył bitwę taką samą, jak oni, zbierając niedobitki różnych oddziałów i w jakiś sposób scalając je tak, że utrzymały bardzo ważną przełęcz i odepchnęły Posleenów. Przynajmniej takie chodziły słuchy.
Ale w Indie zamieniły się w dom wariatów i nikt nie wiedział, co się dzieje w Afryce. A horda w Kazachstanie błąkała się bezradnie, próbując wydostać się z równin…
W końcu butelka zrobiła się pusta i trzeba było iść.
— No, Elgars. Mówią, że może mnie słyszysz. I że może kiedyś z tego wyjdziesz. Zostawiłem im e-mail mojej… naszej jednostki.
Wszyscy, którzy przeżyli bitwę o pomnik, trafią do specjalnej jednostki. Jesteś jedną z nas. Ty i wszyscy inni… ranni. I zabici. Więc możesz, wiesz…
Urwał i otarł łzę.
— Widziałem, jak wieszają Pittetsa. Ucieszyłaby cię ta wiadomość. Nie zawiązali sznura tak, jak prosiłem, chciałem, żeby chwilę się porzucał. — Chciał jeszcze coś dodać, ale nic już nie przychodziło mu do głowy. — Muszę lecieć — powiedział i zerknął na zegarek, starając się nie patrzeć na śliczną twarz pod maską tlenową.
— Teraz Galaksjanie za wszystko płacą, więc nie ma powodu, żeby cię… no, wiesz… odłączyć. Zabiorą cię do Podmieścia. Mają tam mnóstwo miejsca i świetny sprzęt. Zostaniesz podłączona na wypadek, gdybyś…
Zaczął żałować, że wszystko wypił. Przydałby mu się teraz łyk.
Po raz ostatni wziął ją za rękę.
— Dzięki za ten strzał na Szóstej Ulicy. — Skinął jej głową, jak żołnierz żołnierzowi. — Wiem, że uratował też ciebie. Ale i moją dupę. — Znowu skinął głową, mając nadzieję, że Elgars, jak na filmie, ściśnie jego dłoń, ale nie doczekał się żadnej reakcji.
— No, na razie, Elgars. Trzymaj się.
Odwrócił się i wyszedł, pozostawiając za sobą tylko ciszę i sapanie maszyn.
Posłowie
10 września 1998 roku mój ojciec, oglądając powtórkę Seinfelda, zmarł na atak serca.
Był to pierwszy chłodny dzień jesieni po okropnym, upalnym i parnym lecie, które upłynęło pod znakiem powtarzających się zawałów i niewydolności nerek. Był to też jego pierwszy dobry dzień od sześciu miesięcy, a ze wszystkich pór roku mój ojciec najbardziej lubił właśnie jesień. Wszystko więc zapowiadało się wyjątkowo pomyślnie.
Nie ma czegoś takiego jak „dobry dzień, żeby umrzeć”. Ale są lepsze i gorsze. W porównaniu ze śmiercią tak wielu jego rówieśników podczas lądowania w Normandii, bitwy o Ardeny, w lesie Hurtgen albo na Iwo Jimie, śmierć podczas ataku śmiechu wywołanego wygłupami Jerry’ego wydaje się nienajgorsza.
Wspominam o moim ojcu z dwóch względów. Po pierwsze, pisząc swoje książki, zachowuję w pamięci jego pokolenie. Warunki, które ukształtowały żołnierzy amerykańskiej armii podczas drugiej wojny światowej nie miały w historii precedensu.
Najbardziej zaawansowane technologicznie społeczeństwo na świecie zaistniało w ciężkich czasach, wymagających ogromnego poświęcenia. Wszystkie te trudne chwile usunęły z metalu część zanieczyszczeń — pozostało solidne żelazo, które rok 1944 przekuł w stal.
Nie stałoby się tak, gdyby teraz pojawiła się taka konieczność.
Osobiście lubię współczesność. Obecne czasy można nazwać złotym wiekiem. Ze wszystkimi towarzyszącymi mu przypadłościami złotego wieku (przeczytajcie Dekameron i spróbujcie mi powiedzieć, że na świecie pojawiła się jakaś nowa przypadłość). Mając jednak wybór między dekadenckim złotym wiekiem i stoicyzmem niedostatku i wojny… wybieram złoty wiek.
Ale… Zawsze jest jakieś „ale”, prawda? Gdyby dziś sytuacja wymagała od naszego narodu zmobilizowania wszystkich sił w walce o przetrwanie, trudno byłoby nam dorównać „Najwspanialszej Generacji”. Po pierwsze, musielibyśmy przejść coś na kształ Wielkiego Kryzysu, żeby wyplenić „drobniejsze” skazy. Dopiero wtedy jako naród bylibyśmy przygotowani do kolejnych prób.
Osobiście uważam jednak, że nie starczyłoby nam na to czasu.