Выбрать главу

W Rodezji jeden zespół mojej jednostki, RSAS, zabił najwięcej w historii wrogów. Pięciu gości zmiotło cały pułk partyzantów!

Łup i nie ma! A i tak przegraliśmy tę przeklętą wojnę. Właśnie wtedy, po Rodezji, poczułem, że mam już dość. Zarabiałem wprawdzie na życie, ale nic z tego nie wynikało — za każdym razem przegrywaliśmy. Więc wróciłem do domu i zostałem farmerem, tak jak mój ojciec, jego ojciec i ojciec jego ojca. I pewnego dnia, jeśli Bóg zechce, Mike też tutaj powróci i opuści to miejsce dopiero nogami do przodu.

Spojrzał na synową rozognionym wzrokiem, a ona zdała sobie sprawę, że wreszcie mówi do niej jak żołnierz do żołnierza, a nie jak do cywila w mundurze.

— Wiedz jedno, Sharon — a być może to ostatni raz, kiedy mam okazję doradzić coś młodemu oficerowi — trzeba bardziej uważać na przyjaciół niż na wrogów. Możesz stawiać opór wrogom, ale cholernie ciężko jest bronić się przed sojusznikami. — Potrząsnął głową, dolał sobie whisky, a ogień w jego duszy nagle przygasł.

— Tato?

— Tak, poruczniku? — O’Neal nie podniósł wzroku znad kubka z bimbrem.

— Cieszę się, że go zastrzeliłeś. Gdybyś tego nie zrobił, nie byłoby cię tu teraz z nami. — Uśmiechnęła się lekko. — Niezbadane są wyroki boskie.

— Hmmm. Cóż, właściwie go nie zastrzeliłem. Użyłem noża.

Chciałem widzieć jego oczy. — Pokręcił głową i chlusnął resztką whisky do ognia, który rozbłysnął jak latarnia morska pośród nocy.

6

Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
17:23 letniego czasu wschodniego USA
23 maja 2004

Prezydent nachylił się w fotelu, oglądając nagranie z Barwhon.

Obraz przedstawiał rozległy teren otoczony niebotycznymi drzewami i bagnami, na którym walał się gruz, strzępy ubrań i podarte namioty. Na pierwszym planie wyraźnie widać było rozerwane poliestrowe opakowania po racjach żywnościowych, w których odbijała się wszechobecna purpura barwhońskiego nieba.

Komentarz reportera nie był potrzebny. Wcześniej pokazano zdjęcia sprzed tygodnia, zrobione podczas wizyty w centrum dowodzenia pierwszej dywizji piechoty. Tam, gdzie przedtem krzątali się żołnierze kwatermistrzostwa i urzędnicy brygady, teraz walał się tylko potrzaskany sprzęt i strzępy mundurów kamuflujących. Nigdzie nie było widać ani jednego ciała.

Błąd był całkiem banalny. Wycofanie batalionu z linii frontu, drobne spóźnienie zmienników, nieoczekiwany atak Posleenów. Na tyłach znalazła się nagle horda obcych odpowiadająca liczebnością dywizji. Podczas gdy oskrzydlone flankowe brygady dywizji walczyły o przetrwanie, Posleeni przeszli przez lekko uzbrojone i niedoszkolone oddziały zaplecza jak piła tarczowa przez balsę.

Nadal szacowano ostateczną liczbę poległych. Jak zawsze w przypadku walki z Posleenami, najdłuższa była lista zaginionych w akcji. W praktyce wszystkich można było uznać za zabitych. Wielu z nich stało się pożywieniem dla Posleenów, inni zginęli w bezkształtnej masie, jaką zrobiły z obcych przybyłe z odsieczą jednostki pancerzy wspomaganych.

Pancerze, tym razem batalion brytyjski, szły na czele idących z odsieczą dywizji. Nacierając z silnym wsparciem ogniowym, przebiły się przez centaurów i ocaliły niedobitków amerykańskiej dywizji piechoty. Potem przy pomocy oddziałów francuskich wycięły resztę Posleenów w pień.

Mimo to straty były ogromne. Większość żołnierzy dywizji zaginęła, co oznaczało, że byli martwi. A przed zbliżającymi się wyborami prezydent nie mógł sobie pozwolić na krytykę spowodowaną taką porażką.

Wyłączył telewizor i odwrócił się do Sekretarza Obrony Narodowej.

— I co ty na to? — zapytał.

— To w sumie nie pierwszy raz… — zaczął Sekretarz, ale nie zdążył dokończyć zdania.

— Nie w tym roku. W pierwszym roku walk ponieśliśmy duże straty, ale to pierwsza poważna klęska w tym.

— Chińczycy właśnie dostali wycisk na planecie Irmansul, panie prezydencie — wtrącił się jego Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego. Były dowódca piechoty potarł nos. Przez pierwszy tydzień działalności w administracji powiedział, co miał do powiedzenia. Teraz czekał na efekty.

— Ale nie siły NATO! — warknął prezydent. Pakt w zasadzie rozwiązano, ale tego terminu nadal używano na określenie jednostek pochodzących z krajów „Pierwszego Świata”. Siły NATO otrzymywały od Galaksjan o wiele większe fundusze niż armie innych części świata: dywizja NATO kosztowała Galaksjan dwanaście razy więcej niż dywizja Chińczyków. — Irmansul dostało tyle, za ile zapłaciło! Ale nas nie stać na takie straty. To się musi skończyć!

— To jest wojna, panie prezydencie — powiedział Sekretarz i spojrzał ukradkiem na Doradcę do spraw Bezpieczeństwa. — Czasem się wygrywa, a czasem przegrywa.

— Ja nigdy nie przegrywam, Robby — rzucił gniewnie prezydent. — I zaczynam się zastanawiać, czy tak samo jest z naszymi dowódcami.

— Nie odpowiada panu obsada stanowisk dowódczych, panie prezydencie? — zapytał Sekretarz.

— Nie wiem — odparł z przekąsem prezydent. — A jak wam się wydaje? Oglądam w wiadomościach te wszystkie reportaże o problemach ze szkoleniem i dyscypliną, a potem aż mi dudni w uszach od sporów, czy bronić równin nadbrzeżnych. A teraz to. Nic dziwnego, że się zastanawiam, czy na odpowiednich miejscach są odpowiedni ludzie!

— Jest kilka problemów, które obecnie… — zaczął Sekretarz i znów nie skończył, — Nie chcę słyszeć o żadnych problemach! — nie wytrzymał prezydent. — Chcę wreszcie usłyszeć o efektach! Macie jakieś sugestie?

Sekretarz Obrony w końcu pojął, czego chce prezydent — głowy twórcy „programu obrony”. Zważywszy na rozpoczętą kampanię, chce zrzucić z siebie odpowiedzialność za klęskę na Barwhon i wskazać winnego. Najlepiej byłoby go znaleźć na odpowiednio wysokim szczeblu, tak, by opinia publiczna miała wrażenie, że administracja „coś w tej sprawie robi”. Sekretarz zrozumiał nagle, że nie powinien wyskakiwać z rezygnacją.

— Myślę, że musimy zastanowić się nad zmianami w Dowództwie Sił Lądowych — powiedział ostrożnie.

— Myślę, że musimy zastanowić się nad czymś więcej — powiedział prezydent. — Musimy zmienić wszystkich ludzi na stanowiskach wyższych dowódców i zreorganizować strukturę dowodzenia.

Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego ukrył uśmiech.

Faktycznie, ziarno trafiło na żyzny grunt.

* * *

Na twarzy generała Jacka Hornera wykwitł szeroki, pozbawiony wesołości uśmiech. Słynny uśmiech, na który nabrało się już wielu jego podkomendnych.

— Co zrobił?!

Generał Jim Taylor, szef sztabu w Głównym Dowództwie Sił Lądowych, uśmiechnął się szeroko, nie przestając balansować na palcu nożem bojowym fairbairn.

— Wywalił dowódcę i jego zastępcę. — Jim Taylor nie żałował zastępcy dowódcy. Miał już do czynienia z wieloma żołnierzami piechoty morskiej, a tego uważał za zwykłego cywila w czapce marines. — I całkowicie zmienił strukturę dowodzenia. Najwyższy Dowódca został szefem szkolenia, wywiadu, logistyki i tak dalej.

Włącznie z Dowództwem Zaopatrzenia Baz Obronnych.

— DowArKon. — Drugi generał westchnął zrezygnowany. Przynajmniej jego stanowisko wreszcie nazwano po imieniu. Od czasu, gdy dwa lata temu wykonał swoje zadanie w filii piechoty Zarządu Technologii Galaksjańskich, zajmował stanowisko w DowArKon.