W Rodezji jeden zespół mojej jednostki, RSAS, zabił najwięcej w historii wrogów. Pięciu gości zmiotło cały pułk partyzantów!
Łup i nie ma! A i tak przegraliśmy tę przeklętą wojnę. Właśnie wtedy, po Rodezji, poczułem, że mam już dość. Zarabiałem wprawdzie na życie, ale nic z tego nie wynikało — za każdym razem przegrywaliśmy. Więc wróciłem do domu i zostałem farmerem, tak jak mój ojciec, jego ojciec i ojciec jego ojca. I pewnego dnia, jeśli Bóg zechce, Mike też tutaj powróci i opuści to miejsce dopiero nogami do przodu.
Spojrzał na synową rozognionym wzrokiem, a ona zdała sobie sprawę, że wreszcie mówi do niej jak żołnierz do żołnierza, a nie jak do cywila w mundurze.
— Wiedz jedno, Sharon — a być może to ostatni raz, kiedy mam okazję doradzić coś młodemu oficerowi — trzeba bardziej uważać na przyjaciół niż na wrogów. Możesz stawiać opór wrogom, ale cholernie ciężko jest bronić się przed sojusznikami. — Potrząsnął głową, dolał sobie whisky, a ogień w jego duszy nagle przygasł.
— Tato?
— Tak, poruczniku? — O’Neal nie podniósł wzroku znad kubka z bimbrem.
— Cieszę się, że go zastrzeliłeś. Gdybyś tego nie zrobił, nie byłoby cię tu teraz z nami. — Uśmiechnęła się lekko. — Niezbadane są wyroki boskie.
— Hmmm. Cóż, właściwie go nie zastrzeliłem. Użyłem noża.
Chciałem widzieć jego oczy. — Pokręcił głową i chlusnął resztką whisky do ognia, który rozbłysnął jak latarnia morska pośród nocy.
6
Prezydent nachylił się w fotelu, oglądając nagranie z Barwhon.
Obraz przedstawiał rozległy teren otoczony niebotycznymi drzewami i bagnami, na którym walał się gruz, strzępy ubrań i podarte namioty. Na pierwszym planie wyraźnie widać było rozerwane poliestrowe opakowania po racjach żywnościowych, w których odbijała się wszechobecna purpura barwhońskiego nieba.
Komentarz reportera nie był potrzebny. Wcześniej pokazano zdjęcia sprzed tygodnia, zrobione podczas wizyty w centrum dowodzenia pierwszej dywizji piechoty. Tam, gdzie przedtem krzątali się żołnierze kwatermistrzostwa i urzędnicy brygady, teraz walał się tylko potrzaskany sprzęt i strzępy mundurów kamuflujących. Nigdzie nie było widać ani jednego ciała.
Błąd był całkiem banalny. Wycofanie batalionu z linii frontu, drobne spóźnienie zmienników, nieoczekiwany atak Posleenów. Na tyłach znalazła się nagle horda obcych odpowiadająca liczebnością dywizji. Podczas gdy oskrzydlone flankowe brygady dywizji walczyły o przetrwanie, Posleeni przeszli przez lekko uzbrojone i niedoszkolone oddziały zaplecza jak piła tarczowa przez balsę.
Nadal szacowano ostateczną liczbę poległych. Jak zawsze w przypadku walki z Posleenami, najdłuższa była lista zaginionych w akcji. W praktyce wszystkich można było uznać za zabitych. Wielu z nich stało się pożywieniem dla Posleenów, inni zginęli w bezkształtnej masie, jaką zrobiły z obcych przybyłe z odsieczą jednostki pancerzy wspomaganych.
Pancerze, tym razem batalion brytyjski, szły na czele idących z odsieczą dywizji. Nacierając z silnym wsparciem ogniowym, przebiły się przez centaurów i ocaliły niedobitków amerykańskiej dywizji piechoty. Potem przy pomocy oddziałów francuskich wycięły resztę Posleenów w pień.
Mimo to straty były ogromne. Większość żołnierzy dywizji zaginęła, co oznaczało, że byli martwi. A przed zbliżającymi się wyborami prezydent nie mógł sobie pozwolić na krytykę spowodowaną taką porażką.
Wyłączył telewizor i odwrócił się do Sekretarza Obrony Narodowej.
— I co ty na to? — zapytał.
— To w sumie nie pierwszy raz… — zaczął Sekretarz, ale nie zdążył dokończyć zdania.
— Nie w tym roku. W pierwszym roku walk ponieśliśmy duże straty, ale to pierwsza poważna klęska w tym.
— Chińczycy właśnie dostali wycisk na planecie Irmansul, panie prezydencie — wtrącił się jego Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego. Były dowódca piechoty potarł nos. Przez pierwszy tydzień działalności w administracji powiedział, co miał do powiedzenia. Teraz czekał na efekty.
— Ale nie siły NATO! — warknął prezydent. Pakt w zasadzie rozwiązano, ale tego terminu nadal używano na określenie jednostek pochodzących z krajów „Pierwszego Świata”. Siły NATO otrzymywały od Galaksjan o wiele większe fundusze niż armie innych części świata: dywizja NATO kosztowała Galaksjan dwanaście razy więcej niż dywizja Chińczyków. — Irmansul dostało tyle, za ile zapłaciło! Ale nas nie stać na takie straty. To się musi skończyć!
— To jest wojna, panie prezydencie — powiedział Sekretarz i spojrzał ukradkiem na Doradcę do spraw Bezpieczeństwa. — Czasem się wygrywa, a czasem przegrywa.
— Ja nigdy nie przegrywam, Robby — rzucił gniewnie prezydent. — I zaczynam się zastanawiać, czy tak samo jest z naszymi dowódcami.
— Nie odpowiada panu obsada stanowisk dowódczych, panie prezydencie? — zapytał Sekretarz.
— Nie wiem — odparł z przekąsem prezydent. — A jak wam się wydaje? Oglądam w wiadomościach te wszystkie reportaże o problemach ze szkoleniem i dyscypliną, a potem aż mi dudni w uszach od sporów, czy bronić równin nadbrzeżnych. A teraz to. Nic dziwnego, że się zastanawiam, czy na odpowiednich miejscach są odpowiedni ludzie!
— Jest kilka problemów, które obecnie… — zaczął Sekretarz i znów nie skończył, — Nie chcę słyszeć o żadnych problemach! — nie wytrzymał prezydent. — Chcę wreszcie usłyszeć o efektach! Macie jakieś sugestie?
Sekretarz Obrony w końcu pojął, czego chce prezydent — głowy twórcy „programu obrony”. Zważywszy na rozpoczętą kampanię, chce zrzucić z siebie odpowiedzialność za klęskę na Barwhon i wskazać winnego. Najlepiej byłoby go znaleźć na odpowiednio wysokim szczeblu, tak, by opinia publiczna miała wrażenie, że administracja „coś w tej sprawie robi”. Sekretarz zrozumiał nagle, że nie powinien wyskakiwać z rezygnacją.
— Myślę, że musimy zastanowić się nad zmianami w Dowództwie Sił Lądowych — powiedział ostrożnie.
— Myślę, że musimy zastanowić się nad czymś więcej — powiedział prezydent. — Musimy zmienić wszystkich ludzi na stanowiskach wyższych dowódców i zreorganizować strukturę dowodzenia.
Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego ukrył uśmiech.
Faktycznie, ziarno trafiło na żyzny grunt.
Na twarzy generała Jacka Hornera wykwitł szeroki, pozbawiony wesołości uśmiech. Słynny uśmiech, na który nabrało się już wielu jego podkomendnych.
— Co zrobił?!
Generał Jim Taylor, szef sztabu w Głównym Dowództwie Sił Lądowych, uśmiechnął się szeroko, nie przestając balansować na palcu nożem bojowym fairbairn.
— Wywalił dowódcę i jego zastępcę. — Jim Taylor nie żałował zastępcy dowódcy. Miał już do czynienia z wieloma żołnierzami piechoty morskiej, a tego uważał za zwykłego cywila w czapce marines. — I całkowicie zmienił strukturę dowodzenia. Najwyższy Dowódca został szefem szkolenia, wywiadu, logistyki i tak dalej.
Włącznie z Dowództwem Zaopatrzenia Baz Obronnych.
— DowArKon. — Drugi generał westchnął zrezygnowany. Przynajmniej jego stanowisko wreszcie nazwano po imieniu. Od czasu, gdy dwa lata temu wykonał swoje zadanie w filii piechoty Zarządu Technologii Galaksjańskich, zajmował stanowisko w DowArKon.