Выбрать главу

— Decyzją wszystkich klanów taki będzie twój tytuł między Indowy, od dziś aż po kres czasu. Nigdy bowiem nikt nie uczynił tak wiele dla tak licznych. Boleję, że nie mógł cię należnie powitać lord potężniejszy, niż moja skromna osoba.

— Rozumiem wasze problemy — powiedział Mike. I rzeczywiście je rozumiał. Darhelom na pewno nie spodobałby się ten przejaw niezależności Indowy. — Mimo to — ciągnął — sukces na Diess był wynikiem działań wielu z nas.

— Tak też wielokrotnie mówiłeś — zgodził się przywódca Indowy.

— Ale prowadząca do sukcesu strategia nie istniała, dopóki nie wskazałeś swoim dowódcom Drogi. Niezbędne do zwycięstwa siły zostały uwolnione dzięki czynom ludzi pod twoją komendą. Ostatecznego czynu, ocalenia rozproszonych obrońców przez samodzielne zniszczenie statku dowodzenia, nie dokonał nikt inny, tylko ty. — Indowy zmarszczył policzki, co oznaczało potrząśnięcie głową. — Twa skromność zalicza się do najlepszych ludzkich cech, lecz jest fałszywa. Nie zaprzeczaj, jesteś Natchnionym Lordem, zarówno w myślach, jak i w czynach.

— Z uwagi na twoją nową godność — ciągnął — uznaliśmy za stosowne obdarować się symbolem naszej wdzięczności. Dobrowolnie, tak jak ty dobrowolnie poświęciłeś się dla naszych braci. — Wskazał teatralnym gestem na pancerz. — Zawarliśmy w nim wszystko, czego pragnąłeś i co dało się skonstruować.

— Źródło zasilania? — zapytał Mike, zerkając szybko na pancerz. Przesunął w ustach kulkę tytoniu, a na jego twarzy wykwitł uśmiech.

— Reaktor antymaterii drugiej klasy, dokładnie według twoich specyfikacji. Ekwiwalent pięciokilotonowej głowicy antymaterii, wystarczająco mały, żeby go zabezpieczyć przed prawie każdym uderzeniem. Taka sama głowica mogłaby zdetonować przy samym pancerzu i nie uszkodzić rdzenia energetycznego, tak dobrze jest chroniony.

— Pancerz? — spytał Mike, coraz bardziej podekscytowany.

— Sześćdziesięciomilimetrowa warstwa monomolekularnego stopu uranowo-krzemowego ze wzmocnieniem energetycznym.

Wzmocnienie energetyczne jest logarytmicznie sterowane przez sam pancerz w celu ochrony przed wszystkimi pociskami oprócz tych, które osiągają prędkość zbliżoną do prędkości światła. Kiedy kula zbliża się do kąta penetracji, energia odchylająca wzrasta logarytmicznie.

Mike zszedł powoli po schodach i pogładził ręką przód pancerza.

— Systemy bezwładności?

— Dwieście osiemdziesiąt g z pełną siłą nośną i napędem, siedem punktów kompensacji inercji. Przykro mi — powiedział Indowy i wzruszył ramionami w identyczny sposób, jak to robią ludzie.

— Tchpth mogli zrobić tylko tyle.

Mike uśmiechnął się zaciśniętymi ustami — wiedział, co dla Indowy oznacza widok obnażonych zębów — a oczy aż się zaświeciły.

— Powiedz Indowy, że przyjmuję ich dar z podziękowaniami.

— Przepraszam, sir? — wtrąciła Nightingale.

— Tak, poruczniku?

— Czy to legalne? To znaczy, czy prawo tego nie zabrania?

— Nie — odpowiedział krótko. Odwrócił się i wypluł kolejną porcję przeżutego tytoniu.

— A sprzeczność interesów, sir? A podarunki od zleceniobiorców?

Wiem, że mówią o tym pewne przepisy wojskowe, sir. — W jej głosie zabrzmiała nutka zniesmaczenia. O’Neal był dowódcą i mógł mieć tyle obrzydliwych nałogów, ile chciał, ale powinien mieć dość przyzwoitości, by się z nimi nie afiszować. W jej poprzedniej jednostce panowała zerowa tolerancja dla tytoniu.

— Żadne prawo Federacji tego nie zabrania, poruczniku. Żadne — powiedział mistrz Indowy. — Sprawdziliśmy to bardzo dokładnie i wszystko stoi w zgodzie z zasadami wynagradzania Sił Zbrojnych Federacji. Ponadto jest to sprzęt niezbędny do wykonywania funkcji kapitana, a więc nie podlega opodatkowaniu.

Grupa oficerów i podoficerów wymieniła spojrzenia. Indowy właśnie wręczyli ich kapitanowi pancerz wart prawie pół miliarda kredytów bez podatku. Dla porównania: młodszy rzemieślnik Indowy zarabiał niecałe pięć kredytów miesięcznie.

— Jeszcze raz wyrażam moje podziękowanie — powiedział Mike do Indowy.

— To drobnostka. Mój zespół zostanie tutaj, by dopasować pancerze twojego klan. Gwarantuję ci, że nikt nie zrobi tego lepiej.

— Może wejdziesz do środka i porozmawiamy — zaproponował Mike i wskazał na kwaterę główną. — Jest kilka rzeczy, o których chciałbym porozmawiać z tak dobrym technikiem, jak ty.

— Dziękuję. A mój zespół?

— Sierżancie!

— Już się robi, sir. Łóżka dla Indowy. Jak rozumiem, osobny barak?

— Znowu czytacie w moich myślach.

— Tak jest, sir — powiedziała z uśmiechem opalona na brąz góra.

— Od tego są podoficerowie.

9

Okręg Rabun, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
10:23 letniego czasu wschodniego USA
17 czerwca 2004

— Dobra, skarbie, przekręć ostrożnie krzywką o ćwierć obrotu.

Uważaj, żeby nie wypadła przy tym zawleczka.

— Czy tak? — zapytała Cally, marszcząc w skupieniu czoło.

— Właśnie tak. Czujesz opór zawleczki? — Stary O’Neal siedział w cieniu drzewa i obserwował zmagania dziewczynki. Upały georgiańskiego lata sprawiał, że każdy skrawek cienia był błogosławieństwem. O’Neal żuł przez chwilę kawałek tytoniu redman, po czym przesunął go językiem na drugą stronę ust.

— Nie. — Cally zlizała z wargi kroplą potu. — Nie ma żadnego oporu — powtórzyła i lekko poruszyła zawleczką.

— Dobra, wyciągnij ją ostrożnie. Nie ruszaj drutu detonatora i, do licha, jeśli poczujesz opór, przestań.

Cally ciągnęło do materiałów wybuchowych jak wilka do lasu.

Jak na ośmioletniego dzieciaka odznaczała się niewiarygodną koordynacją wzrokowo-manualną i ogromną odpornością na ból. Poza tym kompletnie się nie bała. Dopiero kiedy stary O’Neal wysadził w powietrze jedną ze swoich krów, postanowiła, że będzie bardziej ostrożna. Obecnie zajmowała się najbardziej zaawansowaną technologią: miną kierunkową claymore, odpalaną drutem-pułapką.

— Dobra — powiedział Dziadek, kontynuując lekcję. — Więc idziesz szlakiem…

— Nie, nie idę, bo szlak to śmier-tel-eeee…-na pu-łap-ka. — Zaakcentowała dobitnie każdą sylabę.

— Dobra, więc masz zły dzień.

— „Bądź szczególnie ostrożny, kiedy masz zły dzień, bo robisz wtedy więcej błędów, a nie mniej” — wyrecytowała.

— Dobra, więc twój cel idzie szlakiem.

O’Neal wypił łyk Gatorade i wskazał na jej menażkę.

— Posleen czy człowiek? — zapytała i wypiła duży łyk wody. Woda w domu Dziadka O’Neala była najlepsza na całym świecie.

— Tym razem niech będzie człowiek.

— Dobrze — zgodziła się. Ludzie byli zasadniczo mądrzejsi od Posleenów — tak twierdzili Dziadek O’Neal i tata, a kto jak kto, oni się na tym znali. Jeśli umie się zabić człowieka, z Posleenami idzie o wiele łatwiej.

— I jest sprytny… — ciągnął Mike Senior i odwrócił się w bok, żeby splunąć. Strumień brązowego soku trafił drzemiącego na źdźble trawy pasikonika.

— Nie, nie jest — zaprotestowała i odłożyła menażkę. — Przecież idzie szlakiem.

— Czasem trzeba używać szlaku — powiedział Dziadek O’Neal.