— Jeszcze nie, i to mnie martwi.
— Chciałbym, żeby Jack wziął się wreszcie do roboty. — Mike skrzywił się lekko, przesunął tytoń z jednej strony ust na drugą i splunął. Takie opieprzanie się było niepodobne do jego byłego szefa.
11
Jack Horner demonstrował właśnie wyraz twarzy, który był jego wizytówką: uprzejmy, niemal przyjazny uśmiech, który nie sięgał oczu. Generał, do którego skierowany był ten uśmiech, nie dał się nabrać; rozpoznał oznaki niebezpieczeństwa. Ale mimo to uznał za swój obowiązek dokończyć rozpoczęty wywód.
— Reasumując, generale, Dowództwo Armii Kontynentalnej niezmiennie trwa na stanowisku, że rozmieszczone w ten sposób siły będą taktycznie nie do utrzymania i logistycznie niemożliwe do zaopatrzenia. Zaprezentowany przez pana projekt rozlokowania siedemdziesięciu procent naszej siły bojowej i prawie osiemdziesięciu procent siły uderzeniowej na równinach nadbrzeżnych jest całkowicie nie do przyjęcia.
— Dla kogo? — zapytał sztywno generał Horner.
— Dla pańskiego sztabu, sir, i dla narodu, którego przysięgliśmy bronić — odpowiedział pompatycznie jego szef sztabu, generał porucznik Bangs.
— Wobec tego, generale, przyjmę pańską rezygnację, skoro tak bardzo pan się z tym nie zgadza.
— Słucham, generale? — Zaskoczony Bangs zbladł jak ściana.
— Wyraziłem się chyba jasno? — spytał retorycznie Horner.
Uśmiechnął się jak tygrys, ściągając wargi, a jego jasnobłękitne oczy stały się zimne jak lodowiec. — Przyjmę pańską rezygnację, jeśli moje decyzje budzą w panu tak silny sprzeciw. Bo ja mam rozkaz od prezydenta, żeby utrzymać równiny. Muszę tam umieścić większość naszych sił, bo właśnie tam skupi się atak Posleenów. Dwa miesiące temu przekazałem za pana pośrednictwem mojemu sztabowi, jak pan to trafnie określił, odpowiednie rozkazy. A pan przychodzi do mnie spóźniony o półtora miesiąca, ze znacznie przekroczonym budżetem i stanowczo twierdzi, że nie będzie wspierał mojego planu. Dobrze. Przyjmę pana rezygnację w ciągu godziny albo zwolnię pana dyscyplinarnie. Pański wybór. — I to wszystko po miesiącach politycznych przepychanek, żeby przekonać do planu krytycznie nastawionych oponentów. Hornera wciąż zdumiewało, jak wielu z nich bez słowa zaakceptowało „Plan Górski” i do tej pory całkowicie go popierało.
— Nie może mnie pan zwolnić dyscyplinarnie — powiedział generał Bangs, a jego rumiana twarz pokryła się potem. — Nie złamałem dyscypliny.
— Za niesubordynację można uznać pana cały wywód. Sprzeciwił się pan nie mnie, lecz bezpośredniej dyrektywie prezydenta.
Mogę pana wywalić niezależnie od tego, co pan sobie na ten temat wyobraża. Prezydent ma na głowie wypowiedzianą wojnę. Wszyscy pana przyjaciele w Kongresie mogą jedynie mieć nadzieję, że da sobie z tym radę. Nie będą zaprzątać sobie głowy problemami starego wiarusa. A teraz, w przeciwieństwie do niektórych, mam robotę do wykonania. Może pan odejść.
Kiedy wstrząśnięty generał porucznik Bangs opuścił pomieszczenie, Jack pokręcił głową. Od pół roku z trudem tolerował Bangsa i cieszył się, że wreszcie ma go z głowy. Oprócz szczególnie wysokich kwalifikacji do kategorii oficerskiej „idiota w czynnej służbie”, Bangs wyróżniał się też największą witalnością spośród wszystkich oficerów, jakich Jack kiedykolwiek znał. Należy przyznać, że rozmowy na temat kobiet były wspólną rozrywką wszystkich żołnierzy — najzwięźlej wyraził się o tym J. E. B. Stuart[1]: „Żołnierz musi się pieprzyć, żeby dobrze walczyć” — ale starsi oficerowie nie powinni tak otwarcie przechwalać się swoimi wyczynami poza małżeńskim łożem.
Horner wrócił do przeglądania raportu na temat zaopatrzenia wojsk. Bangs miał właściwie rację, kiedy mówił, że plan jest nie do przyjęcia z punktu widzenia logistyki, ale on i reszta sztabu myśleli liniowo. Jack był tak samo przekonany o tym, że równin nie da się utrzymać, ale uważał, że ważne jest, w jaki sposób się je straci.
Początkowy plan wojny przypominał gigantyczną rozgrywkę w go. Ponieważ nie można było przewidzieć, gdzie pojawią się posleeńskie lądowniki, siły należało równomiernie rozproszyć. Brano pod uwagę fakt, że Posleeni zniszczą część jednostek, ale na tej samej zasadzie powinno też dojść do sytuacji odwrotnych. Standardowe procedury rozgrywania bitew w otwartym terenie zakładały przewagę liczebną ludzi w stosunku co najmniej cztery do jednego, jednak w sprzyjających okolicznościach wojsko miało szansę odbić niektóre przyczółki.
Plan zakładał, że ocaleli z tych bitew połączą siły i zaczną usuwać Posleenów z zajętych przez nich terenów. Tak jak w go, ludzki oddział otoczony przez obcych był praktycznie stracony. Z drugiej strony, to samo odnosiło się do otoczonych jednostek Posleenów. Weź białe i czarne kamyki, rzuć je na planszę Ziemi i gra się zaczyna.
Plansza do gry w go nie uwzględnia jednak przeszkód terenowych. Pierwszą i największą stanowiły dla centaurów oceany. Posleeni byli stworzeniami prawie wyłącznie lądowymi. Chociaż byli mistrzami w pozyskiwaniu zasobów z lądu, od oceanów trzymali się z daleka. Dlatego też spadające po krzywej balistycznej lądowniki musiały być skierowane na masy kontynentalne.
Prosta mechanika tego manewru oznaczała, że inwazja skoncentruje się na zachodnich i wschodnich wybrzeżach — głównie na wschodnich.
Kiedy lądowniki dotrą na miejsce, najeźdźcy będą zmuszeni zmierzyć się z przeszkodami terenowymi rejonów lądowania. Posleeni budową przypominali konie, nie licząc ramion osadzonych na przednich, podwójnych barkach; do tego ich ciało odznaczało się dość dużą gęstością, więc nie pływali zbyt dobrze. Ponadto — z wyjątkiem Wszechwładców — nie używali do transportu planetarnego pojazdów antygrawitacyjnych i zupełnie nie znali się na inżynierii wojskowej, dlatego każda naturalna przeszkoda terenowa i każde, nawet najlżejsze umocnienie obronne stanowiło dla nich poważny problem. Nie potrafili wspinać się na góry ani przepływać rzek, więc zatrzymać ich mógł nawet nastolatek z karabinkiem kaliber. 22.
Do tego nie lądowali w sposób przypadkowy. Nigdy nie zaobserwowano lądowników siadających na gęsto zabudowanych obszarach, takich jak centra dużych miast. Lądowali za to masowo wokół nich i nacierali od zewnątrz.
Pomimo oporu ze strony niektórych członków sztabu, w ciągu kilku miesięcy od czasu spotkania z Taylorem Jack Horner stworzył plan obrony wybrzeży. Jego przekaźnik, podobnie jak przekaźniki wybranych członków sztabu, pracował nad nim bezustannie, nawet podczas rozmowy z Bangsem.
Przedmieścia trzeba było spisać na straty, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Ewakuacja powinna się rozpocząć tuż przed pierwszym prawdziwym najazdem, ale nie wcześniej. I tak nikt nie wyjechałby aż do ostatniej chwili. Do tego między innymi zaprojektowano system szos międzystanowych — należało go wykorzystać.
Ludzie musieli zabrać ze sobą całą żywność i wszystkie zwierzęta hodowlane. Supermarkety zaopatrywały się na bieżąco, więc Posleeni mieli zdobyć w nich co najwyżej dwu-, trzydniowe racje żywnościowe. Reszta była w produkcji, bądź też zalegała w magazynach różnych agencji rolnych i sieci sklepów spożywczych.
Sztab generała zajmował się między innymi sporządzeniem listy wszystkich takich magazynów i uwzględnieniem ich w planie obrony wybrzeża. Wszystko, czego nie dało się wykorzystać, miało być skonfiskowane lub zniszczone przed lądowaniem. Generał zamierzał zrobić wszystko, żeby Posleeni nie znaleźli po wylądowaniu ani grama żywności.