Выбрать главу

Centra miast były zupełnie inną sprawą. Plan przewidywał, że staną się one pułapkami ogniowymi, grobowcami Posleenów. Takie rozwiązanie sprawdziło się dobrze u generała Housemana na Diess i Jack zamierzał zastosować je w Ameryce. Oznaczało to jednocześnie, że polem walki staną się równiny, tak jak domagała się tego opinia publiczna.

Miasta należało więc ewakuować. Wokół nich, na przedmieściach, planowano rozmieszczenie baz ogniowych i wniesienie pierścieni umocnień. Domy towarowe i wieżowce miały zamienić się w bastiony, mogące wspierać bazy ogniowe. Całe miasto stałoby się w ten sposób gigantyczną ośmiornicą zniszczenia, oplatającą swymi mackami atakujących Posleenów.

Niektóre z głównych bulwarów, zwłaszcza te, które zapewniały dobre pole widzenia zewnętrznym fortecom, miały zachować przepustowość, jednak z możliwością zamknięcia ich w razie potrzeby.

Takie zabójcze pola sprawdziły się na Diess i mogły zadziałać ponownie. Posleeni stłoczyliby się na nich, myśląc, że atakują, zamiast tego jednak dostając się pod ogień wszystkiego, co miasto miało w swoich arsenałach.

Zbudowanie fortec rozwiązywało też problemy logistyczne.

Można było zaopatrzyć je w zapasy wystarczające na pięcioletnie oblężenie, gdyby zacząć budować silosy i magazyny już teraz.

W przypadku ewakuacji miały zostać zniszczone wcześniej podłożonymi ładunkami. Gdyby zaś oblężenie miało potrwać dłużej, niż pięć lat, równie dobrze można było sobie od razu poderżnąć gardło i mieć problem z głowy.

Jack wiedział, że miasta na równinach nadbrzeżnych w końcu padną, jeśli Flota nie zjawi się na czas. Ale osłabienie sił Posleenów pomogłoby Ameryce w drugiej fazie wojny.

Przewidywała ona wycofanie się w góry, gdyby utrzymanie jakiegoś miasta lub regionu stało się niemożliwe. Wojska ewakuowałyby się wcześniej zabezpieczonymi trasami ucieczki i w tych właśnie okolicznościach pancerze wspomagane miały się przydać najbardziej.

Zewnętrzne fortece miały być — w miarę możliwości — rozmieszczone najgęściej od strony najbliższej trasy ewakuacji. Gdyby obrona miasta stała się niemożliwa, ocaleli obrońcy mieli opuścić pozycje, zebrać się w ustalonych wcześniej punktach i wycofać do najbliższego schronienia. Przy jednoczesnym wsparciu bastionów i baz ogniowych poza miastem uciekinierzy mieli szansę przebić się przez otaczające siły Posleenów i ewakuować. Sprawę pościgu zostawiono jednostkom pancerzy wspomaganych.

W niektórych przypadkach w ewakuacji mogłaby pomóc marynarka wojenna. Dotyczyło to szczególnie miast Florydy. W tym celu flota uruchamiała nie używane już od dawna okręty.

Spodziewano się, że po jakimś czasie większość miast i tak padnie. Ale przynajmniej atakujący Posleeni mieli połamać sobie na nich zęby, odciążając obrońców gór. Do chwili osiągnięcia gotowości bojowej przez Flotę głównym celem wojny było wyczerpanie wroga.

W pierwszej wersji plan górski zakładał całkowite wycofanie się w góry i oddanie miast Posleenom, co pozostawiłoby ogromne siły wroga praktycznie bez strat, a wszystkie zasoby miast do ich dyspozycji. W razie ataku na przełęcze Posleeni dysponowaliby świeżymi, gotowymi do walki siłami. Teraz miało być inaczej. Szturmujący góry obcy mieli być wyczerpani po długich oblężeniach i walkach o każdy metr kwadratowy miast.

W razie potrzeby istniała możliwość urządzania wycieczek przeciw oblegającym. Jack zamierzał jednak na razie zostawić tego asa w rękawie; w przeciwnym razie za trzy lata jakiś politykier zaprzepaściłby wszystko, co wywalczyli, w jednym bezsensownym geście.

W górach i w głębi kontynentu sytuacja była nieco inna. W Appalachach i Górach Skalistych od dwóch lat przygotowywano nowe szlaki, a na całej ich długości aż do Wododziału Kontynentalnego budowano umocnienia. Na południowym wchodzie silne fortyfikacje rozmieszczono wzdłuż rzeki Tennessee, na terenach zarządzanych przez Zarząd Doliny Tennessee, gości, którzy znali się na dużych przedsięwzięciach. Oprócz tego na zewnętrznych stokach Pasma Błękitnego i Gór Skalistych zaczęto wznosić dwadzieścia siedem superfortec. Po ukończeniu miały kryć ogniem strategicznie rozmieszczone miasta i stworzyć parasol ochronny przeciw obcym okrętom nad całym krajem. Atakujący górskie umocnienia Posleeni na pewno posuwaliby się do przodu, ale generał wątpił, czy uda im się przebić.

W głębi lądu oczekiwano małej liczby lądowań. Posleeńska metoda desantu — lądowanie dużych rojów centaurów w mniej lub bardziej przypadkowych miejscach — zmuszała ich do koncentracji na wybrzeżach. Podobnie jak tam, w głębi lądu zaczęto budowę umocnień i fortów. Jednak w przypadku środkowego zachodu fortyfikacje były większe, za to słabiej uzbrojone. Przewidywano, że tutejsze miasta nie zostaną ewakuowane i w razie ataku Posleenów cywile będą potrzebowali schronienia. System wejść do schronów opracowywały firmy na co dzień zajmujące się parkami rozrywki; jego przepustowość sięgała kilku milionów osób na kilka godzin.

Fortece były słabiej uzbrojone z powodu ograniczonej liczby dostępnego wyposażenia. Jego przydział dla miast takich jak Pittsburgh, Minneapolis i Des Moines opierał się na szacunku prawdopodobieństwa ataku i możliwości otrzymania wsparcia z zewnątrz.

Fortece zaprojektowano na wzór tradycyjnych zamków obronnych i wyposażono w wychodzące na wszystkie strony strzelnice.

Po zamknięciu bram cywile — z których wielu włączono do lokalnych milicji — mieli zaopatrzyć się w broń z rozmieszczonych wzdłuż murów zbrojowni i zająć stanowiska strzeleckie. Było to konieczne rozwiązanie; fortece w głębi lądu obsadzono zaledwie jedną trzecią sił, którymi dysponowały wybrzeża. Poza tym ich mieszkańcy nie mogli liczyć na wsparcie jednostek pancerzy wspomaganych, którym wyznaczono inne zadania.

Posleeni nie lubili mrozów tak samo, jak ludzie, do tego gorzej je znosili, dlatego wybierali głównie umiarkowane i tropikalne strefy klimatyczne. Kanada więc mogła stawić czoła najazdowi własnymi siłami; północnej granicy kraju nie uważano za problem. Słabym punktem kontynentu był Meksyk.

Forsowano pogląd, że Ameryka powinna postawić wielki mur wzdłuż meksykańskiej granicy; niektórzy zresztą domagali się tego już od dawna. Dyskusja na ten temat pozostawała jednak czysto akademicka — kraj nie dysponował wystarczającą ilością surowców, by zrobić to przed inwazją. Posleeni, którzy wylądowaliby w Meksyku nie napotkaliby większego oporu i na pewno większość z nich chwilowo by tam została. Jakaś część jednak na pewno zwróciłaby się na północ; jak duża, można było się tylko domyślać.

Na nieszczęście służba graniczna od dawna podkreślała, że w południowo-zachodnich stanach nie ma prawie żadnych naturalnych barier terenowych. Bez stałych umocnień i wsparcia w tych warunkach poradzić sobie mogły jedynie pancerze wspomagane, dlatego właśnie jednostki te skierowano na południowy zachód USA.

Pod dowództwem Jacka Hornera zostały więc dwie dywizje pancerzy. Flota zostawiła w Ameryce jedenastą dywizję piechoty mobilnej, wcześniej jedenastą dywizją powietrznodesantową, która wsławiła się w walkach na Pacyfiku podczas drugiej wojny światowej, oraz trzy zespoły uderzeniowe w sile pułku: pięćset ósmy, pięćset dziewiąty i pięćset pięćdziesiąty piąty pułk piechoty mobilnej.

Los walk zależał w dużej mierze od rozmieszczenia tych sił. Część z nich przeznaczono do obrony wybrzeży, szczególnie wschodniego z jego rozległymi równinami i trudniejszymi do utrzymania przełęczami, ale większość skierowano na południowy zachód.

Generał miał niewiele czasu na podjęcie decyzji i wiedział, że tylko jeden człowiek na Ziemi zna się na możliwościach pancerzy lepiej, niż on sam. Uznał więc, że czas zasięgnąć rady.