Mike westchnął i w tym momencie opuścił go gniew. Kapitan nie była przecież winna trapiących go problemów ani braku pewności siebie.
— Moja kompania przechodzi teraz Test Gotowości Operacyjnej i inspekcję biura Inspektora Generalnego. Wolałbym być teraz z nimi, niż odstawiać jakieś szopki w Waszyngtonie. Pomagałem im wiele w zeszłym roku i, za przeproszeniem, gówno to dało, więc nie jestem pewien, czy tym razem będzie inaczej.
— Więc naprawdę będzie pan mówił generałowi Taylorowi, jak prowadzić wojnę? — spytała ze śmiechem.
— Przypuszczam, że tak, proszę pani, przynajmniej jeśli chodzi o jednostki pancerzy wspomaganych. Dowódca DowArKonu i ja znamy się od dawna. Rozkazy nadeszły wprawdzie od DowArKonu w Fort Myer, ale mam się zgłosić w Pentagonie. Trudno zgadnąć, o co chodzi.
— Chyba powinien pan się cieszyć z szansy współdecydowania?
— powiedziała zdziwiona.
— Cóż, proszę pani, jest jeszcze problem różnicy między taktyką a strategią. Choć muszę przyznać, że jestem jednym z największych ekspertów w dziedzinie taktyki stosowania jednostek pancerzy wspomaganych, moje pojęcie o strategii jest raczej niewielkie.
— Proszę pamiętać — powiedziała — że sztuka strategii w ponad osiemdziesięciu procentach opiera się na logistyce. Jeśli podejdzie ich pan od strony logistyki, będą panu jeść z ręki.
— Logistyka?
— Logistyka.
— Dobra, dziękuję pani — powiedział z uśmiechem.
— Nie ma za co — zaśmiała się.
— Kapitan Michael O’Neal. — Mike wyciągnął rękę — Siły Uderzeniowe Floty.
— Kapitan April Weston. Flota Liniowa. Dowódca.
— O, ma pani własny statek? — zapytał zaciekawiony Mike. Bardzo niewiele okrętów przeznaczonych do obrony nadawało się do uruchomienia przed pierwszą falą inwazji. Dlatego właśnie nadchodzące kilka lat zapowiadało się tak ciężko.
— Jeśli można go tak określić — powiedziała i skrzywiła się kwaśno. — To przerobiona galaksjańska fregata.
— Au. — Mike też się skrzywił. — Widziałem specyfikacje w GalTechu. Żadnego pancerza…
— Słabe uzbrojenie…
— Brak systemów rezerw…
— Ograniczona zdolność namierzania celu…
— Cóż — powiedział Mike i znowu się skrzywił — przynajmniej pancerze kosmiczne macie przystosowane do działań wojennych.
— Świetnie — powiedziała ze śmiechem. — Nie dość, że przez całą swoją karierę uczę się taktyki działań na morzu, to teraz muszę jeszcze nauczyć się oddychać w próżni.
— Jest pani w regularnych oddziałach? — zapytał Mike, zaskoczony.
— Właściwie byłam w rezerwie Królewskiej Marynarki Wojennej, dopóki nie awansowali mnie na kapitana i, psiakrew, nie przenieśli do regularnych oddziałów. Dowodziłam ostatnio Sea Sprite, który, do pańskiej wiadomości, jest krążownikiem. A teraz wysyłają mnie w bezkresną głębię kosmosu i na kurs astrogacji. W moim wieku… — zakończyła, załamując ręce.
— Cóż — uśmiechnął się Mike — życzę więc powodzenia.
— Tak, będzie nam wszystkim bardzo potrzebne.
13
Z wyjątkiem tłumów ludzi w mundurach nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany w stolicy. Mike złapał autobus z lotniska; objechał całe miasto, zanim znalazł się blisko Pentagonu. Rzucił okiem na Washington Mall i ulice Georgetown, ku jego zaskoczeniu pełne tłumów zabawowiczów. Wreszcie zobaczył także mężczyzn ubranych po cywilnemu — ich praca była na tyle ważna, że nie można było ich poświęcić na armatnie mięso. Sądząc po wyglądzie, byli to głównie adwokaci i urzędnicy Kongresu. Może to i lepiej, pomyślał Mike. Bóg jeden raczy wiedzieć, w co by się przemienili, gdyby dać im mundury.
Rok wcześniej, podczas świętowania zwycięstw na Diess, Mike poznał wielu polityków i ich adiutantów, politycznych oficerów wojskowych i tym podobnych osobistości. Diess dała mu tak jasny pogląd na niebezpieczeństwo zbliżającej się nawałnicy, że czuł się trochę jak jednooki w kraju ślepców. Miał też sporo do czynienia z wyższymi szczeblami hierarchii wojskowej i musiał przyznać, że nie były to szczególnie udane kontakty.
Mike uważał, że jest delikatny, jeśli nie mówi komuś wprost, że ten ktoś nie jest w stanie znaleźć własnej dupy obiema rękami. Mimo to jednak wszyscy dobrze go zrozumieli. Kiedy porucznik — a wtedy był jeszcze porucznikiem — nawet porucznik z Medalem, w taki sposób zwraca się do oficerów służących dobre trzydzieści lat dłużej od niego, zawsze wychodzi z tej konfrontacji jako przegrany.
Według O’Neala problem polegał na tym, że wielu poznanych przez niego starszych oficerów, choć dobrych, czy nawet genialnych w walce z ludźmi, nie potrafiło poradzić sobie z fenomenem Posleenów. Pomimo patowej sytuacji na Barwhon i codziennych, olbrzymich strat, wciąż traktowali obcych jako po prostu ludzi z zacięciem samobójczym, na kształt Japończyków z okresu Drugiej Wojny Światowej.
A przewagi liczebnej nie traktowali poważnie. Myśleli w kategoriach systemów uzbrojenia, czołgów, transporterów opancerzonych i dopiero na końcu żołnierzy, ponieważ atakujące fala za falą hordy ludzi nie mogły się mierzyć z nowoczesną armią.
A przecież Posleeni nie tylko dysponowali niewiarygodną masą fanatycznych wojowników, gotowych ponieść ogromne straty, byleby tylko wykonać rozkaz; mieli też broń zdolną poradzić sobie z ciężkimi wozami bojowymi. Wprawdzie broń zwykłych Posleenów nie miała celowników i strzelało się z niej „z biodra”, za to wielu z nich nosiło karabiny magnetyczne zdolne przebić boczny pancerz czołgu M-1 oraz wyrzutnie rakiet hiperszybkich, bez problemów radzące sobie z pancerzem przednim. Przywódcza kasta Wszechwładców dysponowała automatycznymi wyrzutniami rakiet hiperszybkich, działami laserowymi albo plazmowymi. Gruda plazmy z takiego działa, nawet jeśli tylko lekko drasnęła czołg, tak bardzo podnosiła temperaturę w jego wnętrzu, że załoga po prostu się w nim piekła.
Do starszych oficerów docierały jednak tylko informacje o zmasowanych atakach i broni bez celowników, więc uważali, że walka z obcymi będzie przypominać bitwy z epoki napoleońskiej. Byłaby to nawet prawda, gdyby nie Wszechwładcy i ich pojazdy. Starsi rangą dowódcy trwali w przekonaniu, że współczesna, dobrze wyszkolona i wyposażona armia po prostu zmasakruje takiego przeciwnika.
Mike akurat z tym się zgadzał; Posleenów rzeczywiście czeka rzeź. Ale w żaden sposób nie mógł wytłumaczyć dowództwu, że Posleeni nie liczą się z własnymi stratami. Atakowali taką masą, że mimo zniszczenia nawet dziewięćdziesięciu procent ich wojsk, i tak mieli jeszcze ogromną przewagę liczebną, a do tego sprzętową. Góra miała szybko przekonać się o błędności swojego rozumowania. Mike spodziewał się jednak, że w najbliższej przyszłości czeka ich codzienność krwawej jatki.