Autobus podjechał wreszcie do bocznego wejścia do Pentagonu, wypuścił umundurowanych pasażerów i przygotowywał się do zabrania kolejnych żołnierzy na lotnisko. Mike zastanawiał się, co oni wszyscy tu robią. Po co, cholera, trzydziestu kapitanów, majorów i pułkowników, z których większość nosi naramienniki Dystryktu Wojskowego Waszyngtonu, leci dokądś o dziesiątej wieczorem?
— To pewnie ich wkład w wysiłek wojenny — mruknął do siebie i ruszył zmęczonym krokiem do obstawionego przez żandarmerię wojskową wejścia.
Jego dzień zaczął się o trzeciej nad ranem; zdążył już przeżyć przygotowany atak, pospieszną obronę i przygotowaną obronę. Stoczył trzy „wspaniałe, mordercze bitwy” i uważał, że najwyższy czas iść spać.
— Mogę w czymś pomóc, kapitanie? — zapytał wyniosłym tonem porucznik żandarmerii, który zagrodził mu drogę.
Mike zetknął się już z takim zachowaniem. Wielu żołnierzy Sił Lądowych i marynarki niechętnie odnosiło się do żołnierzy Sił Uderzeniowych Floty. Uważali, że te jednostki, głównie amerykańskie, które zostały przeniesione poza Stany Zjednoczone, nie bronią już bezpośrednio swojego kraju. A różnica w wysokości żołdu bynajmniej nie pomagała w zapobieganiu konfliktom.
Flota i Siły Uderzeniowe Floty były opłacane przez Federację i żołnierze otrzymywali żołd w federacyjnych kredytach. Federacja posiadała ustalone poziomy wynagrodzenia dla każdego rodzaju pracownika w swojej strukturze. Żołnierze i astronauci Floty oraz Sił Uderzeniowych także byli ujęci w tej hierarchii.
Dzięki jednemu z kruczków w prawie Federacji, wyjątkowo korzystnemu dla ludzi, wojskowi automatycznie awansowali w hierarchii kast. Prawo federacyjne uprawomocniało różnicowanie systemów prawnych dla różnych pozycji społecznych. To, co nielegalne dla Galaksjanina niskiej rangi, mogło być legalne dla tego z rangą wyższą.
Galaksjanie nie rozróżniali prawa wojskowego i cywilnego; większość działań wojskowych, takich jak odbieranie życia istotom inteligentnym, wymagało specjalnych zezwoleń. Te z kolei wymagały przynależności do odpowiednio wysokiej kasty. Tak więc żołnierzom najniższych stopni przyznano rangę tak samo wysoką, jak młodszym mistrzom rzemieślników Indowy. Wyższe szarże wojskowe plasowały się zaś bardzo wysoko w ogólnej hierarchii społecznej Federacji.
Tak zbudowanej hierarchii odpowiadały właściwe dla niej galaksjańskie poziomy wynagrodzeń. Kapitan Sił Uderzeniowych Floty zarabiał tyle, co młodszy koordynator Darhelów, i prawie tyle samo, co generał dywizji w ziemskim wojsku. Z drugiej strony podniesienie podatków na czas wojny powodowało, że zabierano mu prawie osiemdziesiąt siedem procent dochodów. W ogólnej opinii było to słuszne z punktu widzenia funduszu wojennego. Mike słyszał też coś o zamiarze przyznania przez Federację premii za udział w walkach na Diess, co mogło jeszcze bardziej powiększyć nierówność płac. Tak czy inaczej struktura zarobków powodowała wiele spięć.
Problem ten miał szansę zniknąć dopiero po wojnie wraz ze stopniowym włączaniem jednostek Armii do Sił Uderzeniowych Floty.
Na razie jednak nie można było nic na to poradzić.
— Tak, może pan, poruczniku. Może mnie pan wpuścić. Mam się zgłosić do DowArKon.
— Przykro mi, kapitanie, najwyraźniej źle pan trafił. DowArKon ma swoją siedzibę w Fort Myer. Za około czterdzieści pięć minut ma pan autobus.
Mike wręczył rozmówcy kopię e-maila i dotknął palcem inteligentnego przekaźnika na nadgarstku.
— Jak pan widzi, rozkazy jasno nakazują mi się zgłosić do DowArKon w Pentagonie, a nie w Fort Myer.
— Kapitanie, ja tu tylko pilnuję wejścia. A to nie jest upoważnienie do wstępu do Pentagonu. — Strażnik nie wydawał się ani trochę zmartwiony zaistniałym problemem. — A jeżeli jeszcze nikt panu nie wyjaśnił takich rzeczy, proszę zapamiętać: jeśli jest napisane, żeby zgłosić się do dowódcy, to znaczy, że należy zameldować się u kogoś z dowództwa, a ten ktoś poinformuje samego dowódcę o pańskim przybyciu.
Na twarzy porucznika pojawił się złośliwy uśmieszek — taka prosta sprawa, a trzeba ją wyjaśniać jednej z szyszek Sił Uderzeniowych Floty.
Mike głaskał przez chwilę przekaźnik.
— A mógłby pan łaskawie spróbować się dowiedzieć, gdzie mam się udać?
— Nie wiem nawet, gdzie miałbym zacząć, kapitanie. Proponuję, żeby pan zadzwonił do DowArKonu — wskazał na szereg automatów telefonicznych wiszących przed wejściem.
— Już się robi. — Mike ściągnął przekaźnik z nadgarstka i umieścił go na głowie. Urządzenie automatycznie zmieniło się w zestaw mikrofonowo-słuchawkowy. — Shelly, połącz mnie z Jackiem, proszę.
— Tak jest, sir — zaćwierkał przekaźnik. — Generał Horner na linii — powiedział po chwili.
— Mike? — rozległ się przerywany trzaskami głos.
— Tak, sir.
— Gdzie jesteś? — zapytał generał Horner.
— Przy bocznym wejściu.
— Powiedz żandarmom, żeby jak najszybciej wpuścili cię do biura Głównego Dowódcy.
— Tak jest, sir. — Spojrzał na żandarma. — Dobra, poruczniku, Dowódca Armii Kontynentalnej każe mi iść jak najszybciej do biura Głównego Dowódcy. Co pan na to?
— Muszę mieć upoważnienie, żeby wpuścić pana do budynku, sir — powiedział żandarm, uznając widocznie słowa smarkacza z Sił Uderzeniowych Floty za blef.
— Jack, on mówi, że jest mu potrzebne upoważnienie.
Kiedy Mike zwrócił się do Dowódcy Armii Kontynentalnej po imieniu i nie dostał za to ostrej reprymendy, żandarm zbladł jak ściana. Najwyraźniej to jednak nie był blef.
— Podaj mu telefon — powiedział lodowatym głosem generał Horner.
Mike podał żandarmowi przekaźnik, a potem patrzył, jak porucznik mięknie i niemal wtapia się w beton. Po trzech „tak, sir” i jednym „nie, sir” oddał Mike’owi przekaźnik i skinął ręką na jednego z pozostałych strażników.
— Sierżancie Wilson, proszę zaprowadzić kapitana prosto do biura Głównego Dowódcy — powiedział cicho.
— Życzę miłego dnia. — Mike nonszalancko machnął ręką, na której z powrotem zapiął błyszczący czarny przekaźnik.
— Tak jest, sir.
Sukinsyny z tyłów, pomyślał sobie Mike.
Chociaż Shelly mogła poprowadzić go przez labirynt prosto do biura, Mike był zadowolony z obecności sierżanta. Podoficer z lekkim uśmiechem poprowadził go najpierw do portierni, żeby odebrał tymczasową przepustkę, która dziwnym zbiegiem okoliczności już tam na niego czekała, a potem do pomieszczenia, które zajmowali wcześniej Szefowie Połączonych Sztabów.
Minęli wciąż ciężko pracujących urzędników i podeszli do biurka ostatniego strażnika portalu, podstarzałego czarnego chorążego, który miał taką minę, jakby zjadł na śniadanie gwoździe. Mike słyszał już o legendzie Sił Specjalnych — chorążym Kiddzie, który najwyraźniej uważał, że generał Taylor stale potrzebuje strażnika. Podobno on i generał znali się od bardzo dawna, od czasu nieprawdopodobnego wypadku z rozwścieczonym aligatorem i dwiema butelkami Jack Daniels w rolach głównych. Sierżant zatrzymał się przy strażniku i zasalutował.
— Panie chorąży Kidd, sierżant Wilson melduje się wraz z kapitanem Michaelem O’Nealem, który przybył do Głównego Dowódcy.
Chorąży sztabowy Kidd oddał salut.
— Dziękuję, sierżancie. Możecie wracać na swój posterunek.
— Tak jest, sir. — Sierżant wykonał idealny zwrot w tył i odmaszerował.
— Chyba zepsułem mu cały dzień — powiedział kapitan O’Neal.