— Wszystko w porządku, ma’am? — zapytał bosman Michaels.
Kucał przy koi z filiżanką parującej herbaty w ręce. Jak zwykle ciężko było się przebić przez jego akcent mieszkańca środkowej Anglii.
— Dojdę do siebie, jak tylko znajdę sposób, żeby zabić porucznika Crowleya i usunąć stąd jego koję — zażartowała i spuściła nogi na podłogę. Musiała się pochylić, żeby uniknąć kolejnego uderzenia w głowę. Pomieszczenia przerobionego statku kurierskiego miały zaledwie sto osiemdziesiąt centymetrów wysokości. Upchnięcie w nich dwupoziomowej koi stanowiło nie lada wyczyn.
Pięć miesięcy temu powierzono jej stanowisko pierwszego oficera na Agincourt. W tym czasie musiała znosić aż trzech różnych kapitanów, których przydzielało jej Główne Dowództwo Floty.
Pierwszy z nich był w porządku; wcześniej służył na łodzi podwodnej i nauczył ją kilku sztuczek, które pomogły jej w dalszej służbie.
Pozostali dwaj nie umieli nawet dobrze dowodzić i zostali odwołani ze stanowiska. Ostatni był starym rosyjskim szowinistą, który obmacywał wszystkie kobiety na statku.
Doszło nawet do tego, że Sharon musiała interweniować, żeby oficerowi nie przydarzył się jakiś przykry „wypadek”. Załoga traktowała Sharon bardziej jak starszą siostrę niż pierwszego oficera i zaciekle jej broniła. Zanim kapitan opuścił pokład, poznał uroki trudnego życia na statku, takie jak na przykład zmiany ciśnienia w kabinie, toalety zwracające zawartość czy oświetlenie o stałej intensywności, ale zmiennej długości fali, raz czerwone, raz purpurowe, raz pozornie zgaszone, a innym razem intensywnie świecące w paśmie wysokiego ultrafioletu. Z poparzeniami od tych ostatnich nie poradziły sobie nawet jego nanity.
Ponieważ zupełnie zignorował Sharon, która otrzymała stanowisko pierwszego oficera z racji dużego doświadczenia w zakresie inżynierii astronautycznej, ponosił wyłączną winę za wszystkie awarie systemów na statku. On oczywiście widział to inaczej i zwalał wszystko na Sharon. Ona z kolei prowadziła szczegółowe zapisy wszystkich spotkań, także przypadkowych.
Ostatnie dwa tygodnie były szczególnie… interesujące, choć nie należały do doświadczeń, które chciałaby jeszcze kiedyś powtórzyć.
Na szczęście nowy dowódca był już w drodze, a Rosjanin wracał do kraju barszczu.
— Niech się pani zastanowi, zanim pozbędzie się porucznika Crowleya, ma’am — odparł bosman. — Proszę pomyśleć, będzie pani musiała sama kierować tą cholerną balią.
Wzięła filiżankę i wypiła łyk herbaty. Potarła czoło. Guz już zaczynał wyrastać. Guma piankowa znajdowała się na liście zamówień od czterech miesięcy. Czas wysłać kolejną prośbę w tej sprawie. Brakowało też filtrów powietrza i okręt śmierdział jak obora.
Szwankowały przednie osłony siłowe. I generator napędowy numer trzy. I około połowy wentylatorów systemu podtrzymywania życia, stąd śladowa nutka ozonu we wszechobecnym smrodzie obory. I wymienniki ciepła. Zważywszy na awarię urządzenia do odzyskiwania wody, filiżanka herbaty, którą piła Sharon, stanowiła jedną trzecią jej dziennej racji płynów. Ale teraz, kiedy wyjechał już Rosjanin, istniała szansa naprawy przynajmniej niektórych z tych rzeczy.
Jeśli tylko uda się wydębić części zamienne z bazy na Tytanie.
— Coś pilnego, o czym powinnam wiedzieć? — zapytała i sięgnęła po buteleczkę tylenolu. Kajuty zaprojektowano dla mierzących metr dwadzieścia Indowy. Przy wzroście stu osiemdziesięciu trzech centymetrów ledwie się w nich mieściła.
— Tak jest, ma’am — odparł poważnie bosman. — Przedni ekran w końcu zdechł.
— Cholera — mruknęła Sharon, połknęła garść acetaminofenowych tabletek i popiła je sporym łykiem gorzkiej herbaty.
Czaj, jak podoficer uparcie nazywał ten napój, był gęstym, prawie czarnym płynem, zapożyczonym z brytyjskiej marynarki. Sharon udało się wybić załodze z głowy wiele rzeczy, jak na przykład serwowanie jej na śniadanie marynowanych śledzi, ale nic nie mogła poradzić na herbatę. Trudno. Świństwo przynajmniej stawiało na nogi.
Ściągnęła koszulkę i włożyła nową, odrobinę świeższą. Michaels był starym pedałem, więc wcale go to nie speszyło.
W ciągu pierwszych kilku tygodni jej pobytu na pokładzie mieli kilka przypadków napastowania seksualnego i jedną próbę gwałtu.
Nie wszystkie kraje, z których pochodziła załoga, miały tradycje dotyczące kobiet służących we Flocie. Sharon mocno tępiła takie zachowania. Może nawet zbyt mocno. Zastanawiała się czasem, czy nie została na statku za karę za zamknięcie niedoszłego gwałciciela na czternaście godzin w komorze mikrograwitacyjnej bez powietrza i w całkowitej ciemności. I bez łączności. Marynarza trzeba było potem przenieść do Sił Lądowych.
Włożyła zniszczone ubranie i wsunęła stopy w pokładowe obuwie. Wzięła jeszcze zestaw sprzętu awaryjnego, który stanowił ostatnią część wymaganego wyposażenia, i już mogła stawić czoła wyzwaniom nowego dnia. Już teraz było jej cholernie gorąco. Najwyraźniej znowu wysiadł zapasowy konwerter ciepła.
— Powinna pani wrzucić coś na ząb — powiedział z wyrzutem Michaels i podał jej talerz z grzankami.
Przechyliła głowę na bok w geście, który przejęła od męża, i uśmiechnęła się.
— Jesteś bosmanem, a nie kelnerem.
Michaels wzruszył ramionami.
— Kucharz jest cholernie zajęty, ma’am. Wiedziałem, że nic pani nie zje, jeśli nie będę nalegał.
Sharon wzięła jedną grzankę i odgryzła mały kęs. Pieczywo było suche i raczej niesmaczne. Na pokładzie brakowało mąki, a ostatnia dostawa świeżej żywności doszła prawie miesiąc temu.
Okręt bez końca patrolował bliską Ziemi przestrzeń kosmiczną.
Żywność i części zamienne przywożono lekkimi frachtowcami i przeładowywano ręcznie. Załoga ciągle walczyła z psującymi się systemami i nudnymi patrolami.
Sharon wiedziała, że są w identycznej sytuacji, jak inne fregaty.
Przerobione szybkie statki kurierskie tworzyły przednią straż Federacji, ale prawdę mówiąc, nie nadawały się do tego. Były stare — dosłownie wiekowe — i brakowało na nich wszystkiego tego, co powinno się znajdować na okręcie wojennym. Nie było systemów rezerw, łatwo wymienialnych części zapasowych, a systemy obronne też pozostawiały wiele do życzenia. Broń niemal nie nadawała się do użytku.
Sprawę pogarszał jeszcze fakt, iż każdy statek przez prawie pięćdziesiąt lat budowała ręcznie jedna rodzina Indowy. Dostosowywano go do indywidualnych potrzeb klienta, dlatego nie było żadnych części zamiennych. Nie były zresztą potrzebne, bo statki funkcjonowały bez zarzutu przez kilka stuleci, a potem po prostu wycofywano je z użytku.
Niestety większość okrętów, łącznie z Agincourt, była w służbie od początku wojny. Straty w działaniach wojennych całkowicie przytłaczały możliwości produkcyjne Federacji i brak jednostek stawał się coraz bardziej dotkliwy. Stare statki powinny zostać wycofane z użytku wiek temu, a mimo to nadal pełniły służbę na pierwszej linii. A technicy przydzieleni do Floty Indowy uczyli się teraz od Ziemian nowego słowa: prowizorka.
Sharon odgryzła kolejny kęs suchej grzanki i wypiła łyk gorzkiej herbaty. Przypięła obdarzony sztuczną inteligencją przekaźnik do nadgarstka.
— Co nowego? — zapytała.
— Masz dwadzieścia siedem wiadomości w skrzynce e-mailowej — odpowiedział przekaźnik dźwięcznym barytonem.
— Ile w tym wyrazów głębokiego ubolewania od mechaników na Tytanie, do których wysłaliśmy prośbę o części zamienne?
— Czternaście.
— Skasuj.
— Dobrze. Jest jeszcze pięć odmownych odpowiedzi na podania członków załogi o przeniesienie. Jeden e-mail w dość nieuprzejmy sposób poddaje w wątpliwość kompetencje dowództwa fregaty.