Выбрать главу

Duncan zwolnił, zbliżając się do centrum operacyjnego brygady. Zauważył zmieszane spojrzenia żandarmów przy wejściu i plutonu żołnierzy w okopach wokół stanowiska dowodzenia. Nie przejął się nimi.

Galaksjańskie pancerze wspomagane nie miały przyłbic; jako słaby punkt zastępowały je przekaźniki wizyjne. Żandarmi stanęli więc twarzą w twarz z gładką powierzchnią fasetowej plastali, odpornej na pociski każdej ziemskiej broni; podobna zbroja przetrwała podmuch eksplozji nuklearnej. W okolicy było co prawda kilka wyrzutni rakiet hiperszybkich, ale żadnej w centrum operacji taktycznych. Nic zatem nie mogło powstrzymać zbliżającego się kolosa, chyba, że zadziałałby rozsądek albo rozkaz.

Jeden z żandarmów spróbował. Była to kobieta — albo odważniejsza, albo bardziej lekkomyślna niż jej kolega: zagrodziła Duncanowi drogę i uniosła rękę jak policjant kierujący ruchem.

— Zatrzymajcie się, żołnierzu. Nie obchodzi mnie, że jesteście z Floty, nie macie upoważ…

Duncan nawet nie zwolnił i półtonowy pancerz odrzucił ją na bok jak szmacianą lalkę. Drugi żandarm ruszył jej pomóc, ale nie licząc siniaków na żebrach i uszczerbku na honorze kobiecie nic się nie stało.

Centrum operacji taktycznych mieściło się w trzech połączonych budynkach z prefabrykatów. Drzwi nie były wystarczająco szerokie, żeby zmieścił się w nich pancerz wspomagany, ale nie miało to żadnego znaczenia. Dla Duncana framuga była taką samą przeszkodą, jak mokra bibuła, wbił się więc do sali odpraw i ruszył krótkim korytarzem do gabinetu dowódcy. Zaskoczona obsada sztabu podążyła za nim.

Dowódca brygady otworzył drzwi. Beznamiętnym wzrokiem popatrzył na osmaloną w ogniu bitwy zjawę, toczącą się korytarzem w jego kierunku. Pancerz znaczyły ślady rykoszetów i zasychające już bryzgi krwi Posleenów; wyglądał jak mechaniczny demon rodem z jakiegoś bitewnego piekła. Kiedy dowódca rozpoznał zwłoki, które pancerz trzymał w ramionach, na jego twarzy pojawił się smutek i zrozumienie tego, co się stało.

Duncan podszedł do biurka dowódcy i ostrożnie położył zwłoki kapitana na rozrzuconych papierach. Nad otwartymi ustami Thomasa i jego straszliwie zdeformowaną twarzą krążył wszędobylski barwhoński chrząszcz. Śmiertelny cios zadany posleeńskim ostrzem skruszył bok czaszki kapitana jak skorupkę jajka.

Duncan nacisnął przełącznik na przedramieniu pancerza i włączył zewnętrzne głośniki.

— Przyniosłem go do domu — powiedział.

Pułkownik wpatrywał się w stojącą przy biurku plastalową zbroję. Pancerz promieniował gorącem trafień pocisków broni kinetycznej i cuchnął gnijącymi trupami Posleenów. Pułkownik otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zawahał się i jedynie odkaszlnął.

— Przyniosłem go do domu — powtórzył Duncan i położył na zwłokach kapitana znalezioną przy nim pałkę.

Symbol ten stał się powszechnie znany od czasu pierwszego lądowania Posleenów. Sporo ich można było znaleźć wśród żołnierzy na tyłach, każdy podobno autentyczny. W rzeczywistości jednak potwierdzono tylko osiem przypadków znalezienia pałek i wszystkie pochowano razem z ich właścicielami. Byli to ludzie, którzy zostali odznaczeni w sumie czterema Medalami Honoru, trzema Krzyżami Wybitnej Służby i niezliczonymi Srebrnymi Gwiazdami.

Sama pałka gwarantowała co najmniej Srebrną Gwiazdę. Pułkownik zasłonił usta dłonią, a po policzkach spłynęły mu zupełnie niemęskie łzy na widok dziewiątej. Jeszcze raz odkaszlnął i głęboko odetchnął.

— Dziękuję, plutonowy — powiedział, z trudem odrywając wzrok od symbolu prawdziwego wojownika. — Dziękuję.

Pancerz zachwiał się i przez chwilę dowódca sądził, że to tylko złudzenie. Wkrótce jednak stało się jasne, że tak nie jest. Z łoskotem, który wstrząsnął całym budynkiem, Duncan upadł na kolana i objął się ramionami.

Nie sposób było powiedzieć, co się dzieje we wnętrzu pancerza, ale pułkownik umiał to sobie wyobrazić. Wstał i obszedł biurko, poklepując ramię swojego byłego podwładnego, którego krew barwiła teraz na czerwono raport zatytułowany „Zapotrzebowanie na uzupełnienia w roku podatkowym 2003”. Pułkownik kucnął i objął ramieniem bary gigantycznego pancerza.

— Chodźmy, plutonowy — powiedział, a łzy wciąż płynęły mu po policzkach. — Wyciągniemy was z tej puszki.

2

Fort Indiantown Gap, Pensylwania, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
1423 standardowego czasu wschodniego USA
18 stycznia 2004

To nie tak powinno wyglądać, pomyślał podpułkownik Frederic (Fred) Hanson.

Przyszły dowódca pierwszego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty zmechanizowanej całe lata temu przeszedł w stan spoczynku jako sztabowiec w brygadzie osiemdziesiątej drugiej dywizji powietrznodesantowej. Miał do czynienia z wieloma koncertowo spieprzonymi akcjami, ale ta zasługiwała na nagrodę specjalną.

Jednostkę zazwyczaj tworzy się — czy to zaczynając od zera, czy też od „rezerwy pułkowej” — od najwyższych stanowisk. Dowódcy tworzonej jednostki spotykają się ze swoimi oficerami i pracują nad planem dalszej aktywacji, danym odgórnie lub stworzonym przez nich samych. We właściwym czasie zjeżdżają się starsi podoficerowie, najczęściej z własnymi dowódcami i sztabem. Później pojawiają się zwykli żołnierze; sztab jeszcze nie działa, ale wszyscy oficerowie i podoficerowie wiedzą już, na czym stoją. Następnie przywozi się sprzęt, kończy układanie harmonogramu szkolenia i jednostka zaczyna funkcjonować jako całość. Staje się jednością, zamiast tylko gromadą pojedynczych ludzi. We właściwym czasie wysyła się ją na wojnę-jednostki bowiem rzadko wykorzystuje się w czasie pokoju — i trud jej tworzenia zastępuje teraz jeszcze większy trud walki.

W najlepszych nawet okolicznościach jest to ostrożne żonglowanie uzupełnieniami oficerów i podoficerów bez zapominania o niezbędnym sprzęcie. Przy okazji każdej wojny najłatwiej dostać w ręce byle mięso armatnie, a najtrudniej wyszkolonych i kompetentnych młodszych oficerów.

W przypadku pierwszego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty mobilnej — jak w przypadku większości batalionów formowanych na Ziemi — proces ten nie przebiegał tak gładko. Fred Hanson do tej pory sądził, że widział już wszystkie możliwe błędy, jakie armia Stanów Zjednoczonych ma w zanadrzu. Jednak kiedy jego pożyczony Hunwee wjechał na teren jednostki, podpułkownik musiał przyznać, że się mylił. Tym razem armia popełniła jeden malutki, wręcz mikroskopijny błąd — o makroskopowych implikacjach.

Planetarne centra obrony naziemnej — oddzielne dla każdej z narodowych armii — nie musiały się martwić o wyszkolone uzupełnienia. W zamian za pomoc w walce z Posleenami ludzkość otrzymała od Federacji Galaksjańskiej technologię odmładzania. Starszy oficer, który już dawno odszedł na emeryturę, mógł otrzymać zastrzyki, ewentualnie przejść kilka operacji chirurgicznych, i już po kilku tygodniach, najwyżej miesiącach, wyglądał na mniej więcej dwadzieścia lat. W ten sposób wielu starszych wojskowych, którzy odeszli na emeryturę w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci, otrzymało ponowne powołanie do służby. Pojawiła się jednak maleńka trudność.

Do programu odmładzania wybierano żołnierzy według najwyższego uzyskanego przez nich stopnia wojskowego i aktualnego wieku. Stopień E-9, czyli starszy sierżant sztabowy w siłach lądowych albo starszy bosman sztabowy w marynarce zostawali odmłodzeni, jeśli odeszli ze służby w ciągu ostatnich czterdziestu lat, stopień E-8, czyli starszy sierżant albo starszy bosman — trzydziestu dziewięciu, i tak dalej. Tak więc spośród wojskowych w stopniu szeregowca albo marynarza wybierano tych, którzy zakończyli służbę nie dawniej, niż dwadzieścia lat temu. Podobny algorytm zastosowano w przypadku oficerów.