Выбрать главу

— Sacre Bleu! To ja byłem w strefie podmuchu!

— Was ledwie smagnęło w cieniu podmuchu!

— On to nazywa cieniem podmuchu! Co to był za huk! — krzyknął generał, zatykając rękami uszy.

— No… w każdym razie Buckley, przypięty butami grawitacyjnymi do jakiejś potężnej konstrukcji, cudem przeżył falę uderzeniową, potem impuls elektromagnetyczny, a w końcu falę ciepła… — Mike zrobił dramatyczną pauzę.

— I nie zabiło go to? — zapytał jeden z adiutantów, który domyślał się już zakończenia.

— W pancerzu? Nie, ale to był prawdziwy nokaut. Tym razem jednak zaczekał, aż ktoś przyjdzie, żeby go odkopać. W zasadzie nie miał innego wyjścia, bo znalazł się pięćdziesiąt pięter pod ziemią, przywalony gruzem z budynku i zniszczonym krążownikiem kosmicznym — zakończył kapitan O’Neal i zaśmiał się.

— Za szeregowego Buckłeya! — zagrzmiał generał Crenaus i podniósł w górę swoją brandy.

— Za szeregowego Buckleya! — zawtórował mu kapitan O’Neal.

— I wszystkich innych nieszczęsnych kolegów, co noszą Maskę Diabła! — zakończył z goryczą.

— Tak, tak — zawołał generał Taylor. Na chwilę zapadła niezręczna cisza, po czym wszyscy unieśli kieliszki i wypili. — Więc tak nazywasz pancerz, Mike?

— A tak nie jest, sir? — zapytał kapitan O’Neal, bujając się w swoim krześle. — Mogę sobie żartować na temat odjazdu, ale to przecież pancerz znajduje się w podmuchu pieprzonej eksplozji nuklearnej.

Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Misja, nad którą pracuję od dwóch tygodni także polega na tym, że musimy dotrzeć tam, dokąd nikt inny nie zdoła, dokonać tego, czego nikt inny nie potrafi nikt inny i robić to, dopóki nie zginiemy.

Uderzy na nas pięciokrotnie więcej Posleenów niż zaatakowało Barwhon i Diess. Wszyscy jesteśmy tego świadomi. Będziemy zdani tylko na siebie, gdyż żadne statki nie przecisną się przez taką zaporę ogniową! Więc od chwili wylądowania Posleenów aż do momentu, w którym Flota będzie na tyle silna, żeby zniszczyć lądowniki, będziemy odcięci od dostaw z GalTechu. A to oznacza, że będzie dziesięciu małych żołnierzyków piechoty mobilnej… dziewięciu małych żołnierzyków… ośmiu małych żołnierzyków, aż wreszcie „zaśpiewamy na chwałę Pana, że nie ma już ani jednego z nas, bo jeden musiałby pić sam”. A moim zadaniem będzie zabrać kompanię w piekło wybuchów jądrowych, gazu i pocisków hiperszybkich, walczyć z Posleenami, którzy mają ponad tysiąckrotną przewagę, i bronić wszystkich innych oddziałów, które nie dysponują odpowiednim sprzętem.

— Tak, sir — zakończył Mike. — Ja zaprojektowałem pancerz i ja go wykonałem, żyję w nim i nazywam go Maską Diabła. A wszyscy, którzy ją noszą, to Przeklęci! — dodał cicho.

17

Orbita okołoksiężycowa, Sol III
22:30 letniego czasu wschodniego USA
13 września 2004

— A niech to szlag!

Gdyby ktoś był obecny w kajucie, kiedy kapitan Weston odczytywała e-mail z kwatery głównej Floty na Tytanie, na pewno byłby pod wrażeniem jej zasobu przekleństw. Klęła przez bite pięć minut, ani razu się nie powtarzając. Potem umilkła gwałtownie, zdając sobie sprawę, że to tylko reakcja na stresy związane z nowym stanowiskiem.

Przez krótki okres czasu spędzony na okręcie udało jej się stwierdzić na pewno tylko jedno: że sytuacja jest o wiele gorsza, niż się spodziewała. Utrzymanie działających systemów wymagało nie tylko herkulesowego wysiłku jej pierwszego oficera, ale też prawdziwego szczęścia. W każdej chwili mogły przestać działać prowizorycznie naprawione urządzenia i połączenia. Potwierdziłoby to opinie jej przeciwników, że kapitan April Weston jest niekompetentna.

Wątpiła, żeby mogło to zepsuć jej karierę, ale na pewno byłoby okropnie nieprzyjemne.

Wszystko wskazywało jednak na to, że nie będzie musiała się tym zbytnio przejmować. Przy uszkodzonych dziobowych ekranach deflektorów statku każdy posleeński pocisk, który przedarłby się przez systemy obronne, miałby wolną drogę. A wybuch pocisku jądrowego o mocy dwudziestu kiloton w bezpośredniej bliskości kadłuba rozwiałby wszelkie obawy o dalszy rozwój kariery.

Części zamienne musiały się prędzej czy później znaleźć. A reputacja pierwszego oficera pozwalała sądzić, że będzie potrafił wydębić je z Bazy na Tytanie i namówić Indowy do opuszczenia ich bezpiecznych kwater, żeby je zainstalować. Dlatego rozkaz niezwłocznego wysłania Sharon na dwutygodniowy urlop nie był w tej chwili najlepszą nowiną.

Z drugiej jednak strony z pewnością potrzebowała odpoczynku.

Wprawdzie w ciągu ostatnich kilku dni ożywiła się nieco, ale wiedziała, że to chwilowe ożywienie; zejście na ląd na pewno dobrze by jej zrobiło.

April Weston nie zamierzała odbierać nikomu zasłużonej nagrody. Skoro wujaszek Al Bledspeth uważał, że to dobry pomysł, niech tak będzie. Ale jak tylko uda się jej dowiedzieć, kto pociągał w tej sprawie za sznurki, wypatroszy go żywcem. Nie znosiła, kiedy ktoś knuł coś za jej plecami.

* * *

— Nathan!

Wielebny O’Reilly obejrzał się przez ramię, słysząc rozradowany okrzyk, i wstał na powitanie.

— Paul, jak się masz?

Niski, krępy i żwawy mężczyzna był ubrany w skrojony na miarę, elegancki jedwabny garnitur, przeszywany purpurowymi i zielonymi nićmi. Uśmiechnął się do starego przyjaciela i mocno uścisnął mu dłoń.

— Dobrze, mój przyjacielu, dobrze.

Towarzyszył mu jakiś Indowy. Ponieważ Indowy obawiali się ludzi, rzadko można ich było spotkać w miejscu publicznym. Paul des Jardins wskazał na małego, zielonego obcego.

— Nathanie O’Reilly, z największą przyjemnością przedstawiam panu Aeloola z rasy Indowy.

O’Reilly wiedział, że Indowy nie uważają wzajemnego dotykania się za właściwe. Tak jak Japończycy, stosowali różnorodne ukłony w zależności od statusu rozmówcy. O’Reilly nie miał pojęcia, jaki był status Aeloola w hierarchii Galaksjan, więc zdecydował się na nieznaczne pochylenie głowy.

Nie miał też pewności co do płci Indowy. Występowały u nich samce, samice i osobniki o płci neutralnej. Trudno było ich od siebie odróżnić; Indowy nie posiadali zewnętrznych cech płciowych, takich jak genitalia czy piersi. A cechy drugorzędne, jak na przykład gładsza skóra i zaokrąglone biodra, nie rzucały się w oczy. Po chwili namysłu O’Reilly wybrał neutralne formy zaimków. Samce i samice Indowy rzadko protestowały w przypadku pomyłki, natomiast osobniki neutralne zazwyczaj obruszały się na formy męskie lub żeńskie.

Indowy roztaczał wokół siebie aurę spokoju i opanowania, co rzadko im się zdarzało w towarzystwie ludzi. Ten nie odwracał nawet wzroku na widok ludzi jedzących mięso.

— Indowy Aeloolu, witam cię.

O’Reilly był wystarczająco pilnym studentem nauk galaksjańskich, żeby znać pozdrowienia obcych. Bardzo pilnym; władał trzema pozaziemskimi językami. Nadal nie miał pojęcia, dlaczego Paul osobiście odwiedził go w klubie. Zazwyczaj korzystali z pośredników. Było to bardzo ryzykowne i mogło narazić ich komórkę wykonawczą na niebezpieczeństwo. Lepiej, żeby Paul miał naprawdę ważny powód, by to zrobić.

— Proszę — wskazał na miejsce przy stole — usiądź.

— Cieszę się, że cię tu znalazłem, Nathanie — powiedział Paul i usiadł.

Jeden z kelnerów podszedł do stołu i zamienił wysokie krzesło na niższe, dostosowane do wielkości Indowy. Nathan nawet nie wiedział, że klub dysponuje takimi krzesłami. Century Club był jednym z najbardziej ekskluzywnych lokali w Waszyngtonie. Stołowała się tu najwyższej klasy klientela i najwyraźniej obsługa była przygotowana na przyjazd każdego rodzaju galaksjańskich gości.