— Indowy Aelool opuszcza wkrótce planetę i chciałem, żebyś go poznał.
— Tak wiele było do zrobienia — powiedział drobny Indowy łagodnym, wysokim głosem.
Wielebny O’Reilly zorientował się nagle, że Indowy mówi po angielsku, zamiast korzystać z translatora w inteligentnym przekaźniku. Zaskoczyło go to. O ile wiedział, Indowy nie władali żadnymi obcymi językami. Wierzyli, że ich narządy mowy są w stanie artykułować ludzkich słów. Jakie jeszcze zdolności ukrywali?
— Mój zespół skończył właśnie uzbrajać w pancerze pierwszy batalion pięćset pięćdziesiątego piątego pułku Sił Uderzeniowych Floty i mam natychmiast wracać na Irmansul. Jednak mój drogi przyjaciel monsieur de Jardins nalegał, żebym się z tobą spotkał. Jak powiedział, „szczypta czasu ratuje z impasu”.
O’Reilly nie zwrócił uwagi na to tajemnicze stwierdzenie. Kiwnął tylko głową i wypił kolejny łyk słodkiego waszyngtońskiego beaujolais, które przyniósł wcześniej kelner. Jego umysł pracował na wysokich obrotach.
Najwyraźniej Paul albo ktoś wysoko postawiony w Bractwie uznał, że Indowy są najlepszą wtyczką u Galaksjan. Paul zaryzykował więc ujawnienie kontaktów O’Reilly’ego z Societe. Bractwo i Societe miały podobne cele, a O’Reilly, o ile wiedział, był między nimi jedynym pośrednikiem. Gdyby to spotkanie miało go zdradzić, ich prace cofnęłyby się o całą dekadę. Z drugiej jednak strony należało za wszelką cenę uzyskać dostęp do galaksjańskiej technologii, a działania obu grup hamowała niedostateczna możliwość obserwowania Galaksjan.
Indowy zawsze nalegali na spotkanie twarzą w twarz, zanim dochodziło do jakichkolwiek poważnych rozmów. Informacje, które O’Reilly zdobył podczas badań i wyczytał w aktach Societe pozwoliły mu zrozumieć, dlaczego tak się działo: Darhelowie zarządzali systemami elektronicznego przepływu informacji w Federacji Galaksjan od tysięcy lat. Zdawali więc sobie sprawę z możliwości tworzenia za pomocą tych systemów pewnych iluzji. Spotkanie twarzą w twarz było jedynym sposobem potwierdzenia, że ma się do czynienia z prawdziwym człowiekiem.
Pomyślał, że ryzyko może się opłacić. Wkrótce i tak musiał rozstać się z Paulem; mieli korzystać z usług pośredników. Poza tym zawsze pozostawał jeszcze Internet.
— Cóż, Indowy Aeloolu, jeśli ten jankeski elegant uważa, że tak trzeba, to chyba muszę się z tym zgodzić.
Uśmiechnął się szeroko. Obnażone zęby były dla nerwowych Indowy symbolem drapieżcy, ale coś mu mówiło, że wobec tego osobnika może sobie na to pozwolić bez obaw.
— Zjesz ze mną obiad?
— Raczej nie — odpowiedział Indowy, a jego twarz zmarszczyła się w dziwnym grymasie. Dopiero po chwili Nathan zrozumiał, że była to próba naśladowania jego uśmiechu. Podobna do tej mina wyrażała u Indowy raczej dezaprobatę. — Muszę złapać statek. Ale może spotkamy się… innym razem.
Znowu ten dziwny grymas. Tym razem Aelool obnażył kilka dużych, szczurzych zębów.
Nathan zmarszczył nos, wciągnął górną wargę i zrobił zbieżnego zeza. Paul omal nie zakrztusił się winem, które podano mu chwilę wcześniej, ale Indowy powtórzył grymas i zaskrzeczał jak kot, któremu przytrzaśnięto drzwiami ogon. Wszyscy obecni na sali się obejrzeli.
— Gdzie się tego nauczyłeś? — zapytał Indowy, przestając skrzeczeć. Okazało się, że ten dźwięk oznacza u Indowy śmiech, tak samo zaraźliwy i trudny do powstrzymania, jak u ludzi. — To była najlepsza „zgoda” w wykonaniu człowieka, jaką kiedykolwiek widziałem.
— Jestem antropologiem — odpowiedział jezuita. — Nigdzie nie jest powiedziane, że „antropo-” musi odnosić się tylko do istot ludzkich. Powinieneś zobaczyć, jak robię darhelskie „zakłopotanie”. To dopiero widok.
18
— Kac czy nie, zdaje pan raport dziś rano — powiedział kapitan Jackson, kiedy wszedł do ciasnej kwatery Mike’a.
Mike odwrócił się i spojrzał na niego jednym okiem. Miał wrażenie, jakby w głowie dudnił mu żelazny tłok.
— Do pańskiej wiadomości: nigdy w życiu nie miewam kaca. A ten ból głowy, który wgniata mnie w kanapę, jest efektem zdenerwowania przed zdaniem raportu. Z pewnością nie wywołała go próba picia równo z oficerami, którzy mają o wiele większe doświadczenie w dziedzinie spożywania mocnych alkoholi.
— A nadwrażliwość na światło i przykry smak w ustach? — zapytał elegancko ubrany adiutant.
Mike zgadywał z dużym prawdopodobieństwem prawdy, że jego mundur nie pochodził z półki w sklepie oficerskim. Podobnie jak uniform Mike’a, był to zapewne produkt Brooks Brothers albo Halberdsa. Materiał był zdecydowanie lepszej niż zazwyczaj jakości, a mundur pasował jak ulał.
— Z tego samego powodu. Na szczęście za około trzy minuty zacznie działać GalMed, który przed chwilą wziąłem, i ból się skończy. Czemu zawdzięczam pańską wizytę, panie kapitanie?
— Właściwie — powiedział z uśmiechem kapitan Jackson — przewyższa mnie pan długością stażu w stopniu kapitana, panie kapitanie.
— To by wyjaśniało pańskie zakłopotane spojrzenie.
— Prawdę mówiąc, takie spojrzenie dostaje się wraz z pozycją adiutanta.
— Nie jest mi obce — skrzywił się Mike. — Byłem kiedyś adiutantem, ale dzięki Bogu krótko i nie pełniłem wszystkich obowiązków.
Byłem specjalistą pracującym dla programu GalTechu i chodziło o to, żeby mnie ukryć.
— Słyszałem też, że walczył pan o to zębami i pazurami.
— To prawda. Pozycja adiutanta wymaga sporych umiejętności dyplomatycznych, a ja, bez urazy, nie potrafię zbyt długo usiedzieć na kanapie.
— W przeciwieństwie do nas, żołnierzyków z West Point? — zapytał złośliwie adiutant. Na jego palcu przez chwilę zalśnił sygnet Akademii.
— Przyznam, że spotkałem tylko jednego miernego absolwenta West Point — wykręcił się Mike.
— Dzięki. — Kapitan zmarszczył czoło. — Chociaż mam niejasne przeczucie, że to nie jest pochwała akademii.
— Pytałem, czemu zawdzięczam pańską wizytę — przypomniał mu Mike.
— Generał przesyła wyrazy ubolewania. Nie będzie mógł spotkać się z panem przed zdaniem raportu, gdyż wypadły mu nagle inne ważne sprawy, ale zobaczy się z panem później.
— Proszę przekazać generałowi, że dziękuję, ale potrafię się odlać bez niczyjej pomocy.
— Widzę, że jest pan dzisiaj w bardzo nieprzyjemnym nastroju — stwierdził adiutant i zaśmiał się nerwowo.
— Tak. Coś jeszcze?
— Wydaje się panu, że ten zasrany medal zwalnia pana z obowiązku przestrzegania elementarnych zasad grzeczności?
— Nie. Byłem zbuntowanym sukinsynem, zanim jeszcze go dostałem. To wszystko?
Twarz kapitana Jacksona zmieniła się na chwilę.
— Nie. Mogę coś jeszcze powiedzieć?
— Słucham.
— Stanie pan dzisiaj przed grupą wysokich rangą oficerów pod przewodnictwem szefa DowArKonu i powie im pan, jak DowArKon — co w praktyce oznacza pana — wyobraża sobie użycie jednostek pancerzy wspomaganych. Jeśli pan umoczy, odbije się to negatywnie na moim szefie. Jednym z moich zadań jest niedopuszczenie do tego, dlatego przyszedłem sprawdzić, czy nadaje się pan do złożenia raportu. W tej chwili najchętniej zadzwoniłbym do generała Hornera i powiedział mu, że jego chłopiec jest zalany jeszcze bardziej niż wczoraj i nie może stanąć przed komisją.