Ponieważ we Siłach Uderzeniowych Floty zatarły się już różnice pomiędzy piechotą morską a wojskami powietrznodesantowymi, zdarzały się czasem dziwne sytuacje. Na przykład sierżanta piechoty morskiej wysyłano do jednostki utworzonej z żołnierzy wojsk powietrznodesantowych, a dowódca powietrznodesantowych trafiał do jednostki marines. Personelu i starszych oficerów wojsk powietrznodesantowych było ogólnie rzecz biorąc więcej, niż marines, więc dla zmniejszenia wpływu wojsk powietrznodesantowych wszystkich starszych podoficerów batalionu i brygady nazywano „Gunny”, od „gunnery sergeant” (które to określenie rangi sierżanta funkcjonuje tylko w jednostkach marines), mimo że ranga ta właściwie stopniowo zanikała. Amerykańska Baza Dowodzenia Sił Uderzeniowych Floty znajdowała się jednak w Twenty Nine Palms, dawnej bazie piechoty morskiej, a wyjściowe mundury Floty — oparte w sporej mierze na wzorach pochodzących z popularnych seriali SF — były ciemnogranatowe z czerwonymi wstawkami, czyli w kolorach wyjściowych uniformów marines.
Pozostał także mały reprezentacyjny kontyngent amerykańskiej piechoty morskiej, który kursował tam i z powrotem między Flotą a Gwardią Prezydencką. Żołnierze ci byli jedynym ziemskim oddziałem wyposażonym w pancerze bojowe, który pozostawał pod wyłączną i bezpośrednią kontrolą państwa. Ameryka, która była nie tylko potęgą ekonomiczną, ale również militarną, jako jedyna uzyskała wystarczająco duże fundusze pozaplanetarne, aby pozwolić sobie na zakup niewiarygodnie drogich pancerzy.
— Tak, sir — powiedział O’Neal i w charakterystyczny sposób zmarszczył czoło — to prawdziwy Gunny z piechoty morskiej z bardzo dużym doświadczeniem. Hipis.
— Hipis?
— Tak nazywają weteranów z Wietnamu. Prawdziwy wiarus.
— No, pewnie my, dwaj hipisi, będziemy mogli powspominać stare czasy — powiedział z uśmiechem dowódca.
— Jezu, sir! — zakrztusił się Mike i spojrzał zaskoczony na pułkownika. — Mówi pan poważnie?
— Zabrałem kompanię ze sto pierwszej do Doliny Szczęśliwości w Wietnamie — powiedział pułkownik i stłumił dreszcz na wspomnienie tych wydarzeń. — Zaczynałem w sto osiemdziesiątym siódmym.
— Hmmm. Przynajmniej nie będę musiał panu wyjaśniać, kim była Janis Joplin.
— To wszystko jest cholernie dziwne, prawda? — powiedział dowódca i wrzucił kolejny fragment kolekcji ze ściany do pudełka. — Jak tu się w tym połapać? Dowódca pułku tak naprawdę jest młodszy ode mnie o czterdzieści lat. Kiedy ja odchodziłem na emeryturę, on był podporucznikiem. Cieszą się, że go wówczas nie znałem.
Wyobrażam sobie, jak moje wspomnienia mogłyby teraz popsuć nasze stosunki.
— A jego wspomnienia, sir? Wyobraża pan sobie, co by było, gdyby napisał pan o nim wtedy zły raport?
— A co do pańskiego starszego sierżanta…
— To żołnierz piechoty morskiej — przerwał mu O’Neal i parsknął śmiechem. — Tak, sir, wiem. Dopóki nie będziemy musieli zająć jakiejś plaży, wszystko powinno być w porządku. Właściwie nawet wolę, żeby zajmował się tym ktoś z marines.
Pułkownik Hanson spojrzał na niego zdziwiony i wrzucił do pudełka kolejną plakietę.
— Pourquois?
Mike sposępniał nagle i przyjrzał się trzymanemu cygaru. Na przyzwalające skinięcie głową pułkownika zapalił je zapalniczką marki Zippo, ozdobioną wizerunkiem czarnej pantery na skale. Zaciągnął się kilka razy, wydmuchując kłęby dymu.
— Cóż, sir… — Puf, puf-… w wojskach powietrznodesantowych istnieje tradycja… — Puf, puf-… szybkiego załatwiania spraw. Raz, dwa i po krzyku. — Puf. — Do tego właściwie potrafią tylko uderzyć i uciec. — Głębokie zaciągnięcie, puf. — Hmmmm, Imperium El Sol.
Cholernie ciężko ich znaleźć, a co dopiero przy takich brakach kadrowych. — Mike porzucił nagle pozę, dźgając cygarem powietrze, jakby podkreślając swoje słowa.
— Obecna sytuacja wymaga raczej taktyki piechoty morskiej, zwłaszcza z czasów drugiej wojny światowej i wojny w Korei. Zająć trudną pozycję. Utrzymać ją mimo bezustannych ataków wroga, kończących się zasobów oraz cholernie słabego wsparcia. Utrzymać ją za wszelką cenę i walczyć do ostatniego przeklętego żołnierza, jeśli to konieczne, cały czas zabijając jak najwięcej wrogów.
Żadnego odwrotu, żadnego poddawania się, żadnej litości.
Mike przypomniał sobie nagle wąską, błotnistą uliczkę z ogromnymi drapaczami chmur po obu stronach. Na ulicy tłoczyły się żółte centaury — najeźdźcy rozmiarów konia, zwarci w walce na bagnety i maczety z osaczoną dywizją niemieckich grenadierów pancernych.
Mike brnął przez piętrzące się stosy posleeńskich i niemieckich trupów. Czerwona i żółta krew obu armii pomarańczową rzeką spływała do morza.
Pochylił głowę i bawił się przez chwilę cygarem, próbując otrząsnąć się ze wspomnień.
— Cholera, zgasło.
Pułkownik Hanson opadł na swój obrotowy fotel, a Mike jeszcze raz sięgnął po zippo. Dowódca wyciągnął z kieszeni na piersi paczkę czerwonych marlboro. Wiele lat zajęło mu wydostanie się ze szponów nałogu, ale Galaksjanie mieli na to pigułkę, a poza tym wyeliminowali u wojskowych zagrożenie raka, chorób serca i płuc, więc…
— Dobrze się pan czuje, kapitanie? — zapytał i wyciągnął z paczki jednego papierosa.
— Tak, sir. Wszystko w jak najlepszym porządku. — Mike spojrzał pułkownikowi prosto w oczy.
— Nie mogę… nie możemy pozwolić sobie na dowódcę z pobitewnym szokiem.
— Sir, nie jestem w szoku — zaprotestował O’Neal, wbrew kakofonii głosów w swojej głowie. — Jestem jednym z cholernie niewielu ludzi poza Barwhon i Diess, którzy są psychicznie przygotowani do inwazji. Ćwiczyłem to wszystko tysiące godzin w symulatorze, zanim stanąłem do walki na Diess. Sama wojna na tej planecie była już tylko, że się tak wyrażę, kropką nad i. Kiedy dostanie pan swój przekaźnik, może pan mnie sprawdzić.
Zaciągnął się dymem. Od czasu Diess sporo palił i pił. Wiedział, że w końcu się to na nim zemści.
— Ta wojna będzie piekłem, sir, dla każdego Amerykanina. W gorsze gówno nie da się już wdepnąć.
Pułkownik Hanson kiwnął głową w zamyśleniu. To brzmiało logicznie.
— Na razie czas zająć się bieżącymi sprawami. Teraz, kiedy wyrzuciłem już z kwatery głównej tego durnia, trzeba zastanowić się, jaka jest nasza sytuacja. Zastępca szefa sztabu do spraw personalnych nie miał w ogóle pojęcia o jednostkach pancerzy wspomaganych. Powiedział tylko, że sytuacja zaopatrzenia jest tak skomplikowana, jak można było się spodziewać. Pytam więc, gdzie są członkowie sztabu? Kwatera główna wydaje się całkowicie pusta, więc gdzie oni, do cholery, są?
— Major Stidwell był swoim własnym zastępcą do spraw operacyjno-szkoleniowych, sir. Właściwie sprawował wszystkie funkcje oprócz oficera do spraw zaopatrzenia.
— Może powinienem był ocenić go łagodniej, skoro był aż tak przydatny.
— Nie powiedziałbym tego, sir. Oficera zaopatrzenia mamy tylko dlatego, że przysłano nam pewnego porucznika na to stanowisko.
W przeciwnym razie major Stidwell, który uważa zarządzanie w skali mikro za swoje życiowe powołanie, z pewnością objąłby też i tę funkcję.