Выбрать главу

Zresztą określenie,cywilizacja” nie wydaje mi się w tym wypadku najszczęśliwsze. Chodzi o swego rodzaju wspólną czapkę, która nasunęliśmy na wszystkie ziemskie tradycyjne obszary kulturowe… i to nasunęliśmy ją w taki sposób, że większość ludzi obudziła się w jej cieniu, nie zdając sobie sprawy z faktu — i tutaj rację ma Stanza — że ta czapka w ogóle istnieje. Natomiast nieprawdą jest — i w tym względzie Stanza się myli — że doszło do tego bez naszego świadomego udziału.

W pewnym momencie rzeczywiście osiągnęliśmy taki stan zaawansowania techniki, że jedyną alternatywą rozumnego współdziałania stała się zagłada Planety. Niemniej, żeby! to współdziałanie zaistniało, potrzebny był jeszcze ogpem pracy i walki, potrzebne były nawet nowe ofiary. Najsilniejszy aktywny opór płynął niestety stąd, z obszarów twojej cywilizacji. Stawiały go koncerny, dla których podział świata na tych, którzy mają dużo i tych, którzy mają mało, a także perspektywa konfrontacji zbrojnej były źródłem kolosalnych zysków. Dlatego też koncerny, początkowo bardzo chętnie uczestniczące w planowaniu i realizacji programów badań kosmicznych, po upływie stosunkowo krótkiego czasu nie tylko zgłosiły swój brak zainteresowania, lecz także zaczęły wszelkimi sposobami przeciwdziałać dalszemu podbojowi Układu Słonecznego. Zorientowały się bowiem, że epoka kosmiczna oznacza ich koniec. A to dlatego, ponieważ ludzie, o których mówiliśmy, już zjednoczeni w skali globalnej, potrafili narzucić Ziemi konkretne i humanitarne prawa, dotyczące przestrzeni wokół Niej. A co ważniejsze, zdołali wyegzekwować przestrzeganie tych praw. Zabrakło miejsca dla konfrontacji, nikt nie mógł wykorzystać swojego przypadkowego pierwszeństwa, nikomu nie pozwolono umieszczać na orbitach broni ani zakładać własnych, zamkniętych baz czy to satelitarnych, czy planetarnych.

Komputery koncernów nie omyliły się w swoich przewidywaniach. Poza Ziemią pracowały dziesiątki, potem setki, potem tysiące i setki tysięcy ludzi. Powstawały nowe, superekonomiczne technologie, nowe źródła energii, eksploatacja wielu tradycyjnych surowców, a w efekcie i całe gałęzie przemysłu stały się powoli nieopłacalne. Wtedy koncerny, nie mające dostępu do próżniowych laboratoriów i wytwórni, przegrały konkurencję z programami państwowymi narodów zjednoczonych i upadły. Wtedy też narodziła się w naszym świecie cywilizacja, zwana przez Stanzę kosmiczną, która jednak jest tylko logicznym przedłużeniem linii rozwojowej, ciągnącej się przez całą historię Ziemi. Wraz z-umacnianiem się tej nowej cywilizacji, już układowej, zanikały, bo musiały zaniknąć, sytuacje konfliktowe, zredukowane z globalnych do lokalnych… — Amosjan urwał, odetchnął głęboko i bezwiednym ruchem przygładził swoje bujne, białe włosy. Wykorzystałem to, żeby powiedzieć:

— A jednak pozostały nam nie rozwiązane problemy i to wcale niebłahe. Nie dalej jak wczoraj czy przedwczoraj słuchałem w dzienniku dyskusji, nasuwających niezbyt miłe refleksje…

— …Ale nikt na naszym globie nie umiera z głodu, upowszechniliśmy dostęp do taniej energii z kosmosu, a nowa cybernetyka po prostu zmusiła możnych tego świata do sprawiedliwszego niż kiedykolwiek podziału dóbr. Tu chodzi o przesłanki teoretyczne i wynikający z nich wybór głównych kierunków kształtowania dynamiki przyszłego ładu społecznego… kiedy będzie nas nie szesnaście, lecz sześćdziesiąt miliardów. O sprawy organizacyjne i kulturowe… sądzę, że uporamy się także z nimi, tylko to musi potrwać. Zresztą nikt nie mówi, że Ziemia jest już rajem. Nie jest nim i nie będzie jeszcze bardzo długo… a najpewniej nigdy. Chyba że ty ją zmienisz… — spojrzał na mnie z figlarnym błyskiem w oczach.

— Niedawno usłyszałem tu, w tym pokoju, że należy pan do Wschodu — powiedziałem. — Tymczasem teraz pomniejsza pan wszystko to, co ten Wschód sobą reprezentuje. A przecież nawet w kwestii wyprawy „P — G” istniały między nami poważne rozbieżności.

Amosjan zastanowił się przez chwilę.

— Chyba masz rację — przyznał z zagadkowym uśmieszkiem, którego znaczenia w pierwszej chwili nie odgadłem. — Być może, zagalopowałem się nieco — rozłożył ręce. — Poniósł mnie temperament historyka… Tak, tak, zagalopowałem się — pokiwał głową z udanym ubolewaniem — i nic nie mogłoby mnie usprawiedliwić… gdyby moje intencje były równie zacne i uczciwe, jak niewinny był ton mojego głosu, kiedy to wszystko mówiłem. Ale ja, widzisz, jestem człowiekiem przewrotnym i nie przebierającym w środkach, więc postanowiłem tak poprowadzić naszą rozmowę, żebyś ty sam odnalazł cienie współczesnego życia ludzkiej społeczności, te cienie, które rzucają dzieje Ziemi, i nie tylko je odnalazł, lecz także żebyś mnie starał się przekonać o ich znaczeniu. Zrobiłem to, ponieważ…

— Rozumiem — mruknąłem. — Stary lis zakpił sobie z młodego kruka… a raczej gawrona…

— …ale i tak nie dostał swojego kawałka sera — podchwycił już bez uśmiechu. — To ty polecisz zmieniać światy, a ja zamierzałem jedynie naprowadzić cię na myśl, że mógłbyś podjąć się tego zadania nie tylko dla ratowania cywilizacji Stanzy. Bo uważam, choć rzecz jasna nie umiałbym tego mojego sądu uzasadnić przed Radą Naukową, że wykonując plan Stanzy przysłużyłbyś się także i Ziemi. Żachnąłeś się, uprzytomniwszy-sobie, że zamierzona przez obcych nowa ewolucja ma pójść w kierunku wskazanym nie przez ziemską społeczność, lecz przez informacje tkwiące w jednym jedynym człowieku. Ale pomyśl. Przecież ten człowiek zostanie wybrany bardzo starannie. Musi posiadać wiedzę i umiejętności, które pozwolą mu zrealizować program lotu, to jasne. Jednak ważniejsze, przynajmniej dla nas, będą cechy jego charakteru. Jego poczucie odpowiedzialności za Ziemię i życie w ogóle, jego pragnienie rozumienia innych, połączone z. konsekwencją działania… mógłbym tak wyliczać w nieskończoność, ale nie muszę, prawda? Już wiesz, do czego zmierzam. Podstawienie ewolucji w momencie jej narodzin takiego wzoru, kto wie, czy nie zmusiłoby mnie, jako historyka, do ponownego rozpoczęcia studiów od abecadła i to abecadła stanowiącego podstawowe elementy języka najzupełniej mi teraz nie znanego. Natomiast jako człowiekowi współczesnemu dałoby mi po prostu szczęście wynikające z faktu przynależności do świata, naprawdę najlepszego z możliwych. Uprzedzając twoje pytanie od razu powiem, że zastosowanie dltrageometrii przestrzeni ożywionej ma jakoby umożliwić Stanzie i jego kolegom utrwalenie w zapisie, o którym mówimy, także takich człowieczych cech, jak na przykład dobroć, skądinąd wymykająca się naszej ziemskiej matematyce. Tak mi w każdym razie oświadczył, kiedy go o to zagadnąłem. Przyjmijmy, że nie kłamie i że nie przecenia swoich środków.

A teraz następna sprawa. Dlaczego, skoro wreszcie po burzliwych, ponurych i — z konieczności — bohaterskich stuleciach osiągnęliśmy jaką taką harmonię, mamy nagle brać udział w awanturze, w wyniku której nasz dorobek może się okazać niebyły, a praca tysięcy pokoleń nie to, że daremna, ale po prostu zbyteczna? Po części sam już sobie odpowiedziałeś, mówiąc przed chwilą o bolączkach naszej współczesności.