Poruszyłem kilkakrotnie wargami, ale nic nie powiedziałem.
— Teraz dalej. U celu podróży pana zadaniem będzie tylko sprawdzenie, czy automaty wystrzeliły we właściwym miejscu; czasie ładunek zamknięty w pojemnikach, niedostępnych dla pańskich oczu, bo skonstruowanych z pozaprzestrzennych pól energetycznych. Wskaźniki są bardzo przejrzyste, więc odpowiedni meldunek odbierze pan natychmiast. Gdyby natomiast zaistniała awaria, co jest wprawdzie wysoce nieprawdopodobne, ale teoretycznie istotnie możliwe, to pan sam w czasie lotu, po usunięciu uszkodzenia, powtórzy zabieg skopiowania swojej osobowości i umieści pan tę informatyczną odbitkę w rezerwowych zasobnikach. Cała ta operacja także sprowadzi się do wydania właściwych poleceń automatom. Statek zawróci sam, nawet bez interwencji urządzeń nawigacyjnych, chociaż zmiana kierunku u celu jest wprowadzona w program lotu na wypadek, gdyby nasze obliczenia nie były zupełnie ścisłe, ponieważ z właściwości jego substancji wynika, że musi zawrócić, na skutek praw rządzących czasoprzestrzenią w punkcie najmniejszego oddalenia od zera. Również bez żadnych zabiegów ze strony żywego pilota.przebiegnie w powrotnej drodze przez te same punkty cięciwy ujemnej… to znaczy, chciałem powiedzieć, rozwinie identyczną prędkość jak w pierwszej części lotu.
Jednego pytania pan nie postawił, nie wiem, czy celowo? — zawiesił głos, ale po krótkiej pauzie, nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: — Chodzi o to, jak długo, według kryteriów obowiązujących na Ziemi, potrwa cała wyprawa? Otóż niestety, tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Z całą pewnością mógłby się pan znaleźć z powrotem w rejonie wielkich planet niemal od razu… no, powiedzmy po upływie godziny, uwzględniając czas potrzebny do wyjścia z płaszczyzny ekliptyki, a następnie ponownego wejścia w nią po bezpiecznej trajektorii. Jednak przestrzeń, w wyniku pańskiej interwencji, może być przecież zorganizowana inaczej…
— Rozumiem — przerwałem cierpko. — Ekliptyka może być gdzie indziej. Niech pan nie kończy. Obecna Ziemia będzie na mnie czekać albo tutaj, albo w konstelacji Panny, albo w którejś z galaktyk. Chociaż tak naprawdę to czekać na mnie nie będzie ani Ziemia, ani nikt na niej…
— Tego też nie wiem — rozłożył ramiona. — Ale chciałbym teraz wrócić do sprawy, którą poruszył pan zaraz po wejściu tutaj.
Myślę, i nie ja jeden, że są poważne powody, dla których powinien pan przyjąć naszą propozycję także w interesie Ziemi. Niewiele wprawdzie mogę dodać do tego, co powiedział na ten temat profesor Amosjan… ale pytał pan o moje zdanie. Chcę być zupełnie szczery. Nie ulega kwestii, że gros cywilizacji ma o wiele więcej do zyskania, a o wiele mniej do stracenia niż Ziemianie. Niemniej zna pan przeszłość swojej planety…
— Sam pan mówi, że to już przeszłość — wtrąciłem.
— A jaką ma pan pewność, że przyszłość nie będzie gorsza od teraźniejszości? — odpowiedział pytaniem. — Jak każda kosmiczna społeczność macie przed sobą jeszcze niejeden próg energetyczny, informacyjny, technologiczny, organizacyjny, demograficzny… i tak dalej. Skąd pan wie, że kiedyś, w momencie przekraczania któregoś z tych progów, co zawsze wiąże się z mniej lub bardziej rozciągniętymi w czasie sytuacjami kryzysowymi, nagle nie odżyją i nie przemówią, może gwałtowniej niż kiedykolwiek, zneutralizowane teraz, ale nie martwe instynkty, nawyki, krótko mówiąc szkodliwe cechy, zakorzenione w was w ciągu tysiącleci? Ziemskie stosunki polityczne i związki łączące środowiska, a także jednostki są obecnie stabilne, lecz nie uniwersalne. Nadal jesteście podzieleni na dwie przeciwstawne pod względem ideologii grupy i nadal żywe są wśród was relikty czasów, kiedy istnienie tych dwóch grup zagrażało katastrofalnym wybuchem. Ta sytuacja kryje w sobie niebezpieczeństwo, wprawdzie odległe, lecz realne, bo prawdziwą, dyna;-miczną stabilizację zapewnia każdej cywilizacji jedynie uniwersalność stosunków społecznych, a do tego, daruje pan, bardzo wam jeszcze daleko. Nie tylko wam, rzecz jasna, ale to niczego nie zmienia.
Widzi pan, ewolucja biologiczna zależy w znacznej mierze od przypadku, a związana z nią przecież naturalnymi zależnościami ewolucja kulturowa jest stosunkowo świeżej daty. Pierwsza zmierza do jednego celu: przetrwania, czyli reprodukcji. Nie spełnia podstawowego warunku, niezbędnego dla rozwoju, a mianowicie nie dysponuje mechanizmem przekazywania ulepszeń następcom. Atleta dźwiga bez trudu setki kilogramów, ale jego dzieci, jeśli chcą Pójść w ślady ojca, muszą zaczynać treningi od nowa. Z kolei ewolucja kulturowa spełnia wprawdzie ten warunek i może działać celowo, Pytanie tylko, w jakim stopniu pozostaje w tyle za pierwszą, nie- zmiennie posługującą się metodą prób i błędów, oraz w jakim stopniu ten fakt przyśpiesza, opóźnia lub zniekształca proces uzyskiwania odpowiedzi, których suma mogłaby jednostkom, świadomie poszerzającym swoje zaprogramowanie genetyczne, wskazać sens życia. Chcemy zreorganizować materię. Nasze plany, opracowane tutaj, a przemyślane jeszcze wśród gwiazd, których stąd nie widać, zmierzają do zwiększenia tempa ewolucji kulturowej oraz do uzyskania możliwości szybszego rozwiązywania problemów, w związku ze stosunkowo wolniejszym stwarzaniem nowych. Obliczyliśmy, że informacja, którą pan zawiezie tam, powinna wystarczyć.
— Jak to sobie właściwie wyobrażacie? Przecież tam nie będzie nic trwałego… nie będzie bodaj pierwocin cząstek elementarnych. I nagle taka eksplodująca jasność otrzymuje zastrzyk w postaci ludzkiej osobowości…
— Nadal rozumuje pan kategoriami jednorodnego, czterowymia-rowego kontinuum, choć badając konstrukcję naszych statków musiał się pan już przekonać, że wystarczy wyjść myślą poza n-wy-miarową przestrzeń fazową, aby pojąć, że to pańskie „nic” oznacza dokładnie to samo, co „wszystko”. Dla uproszczenia — proszę się postawić w sytuacji człowieka patrzącego „z boku” lub „z góry” na wszechświat w procesie jego powstawania, istnienia, upadku i przechodzenia w następną fazę. A swoją drogą ten zastrzyk informacji dostarczy pan nie tylko do ogniska prawybuchu. Oprócz pierwotnych protonów, neutronów, hiperonów i leptonów, identyczne przesyłki otrzyma materia w strefie kondensacji mgławic, następnie narodzin gwiazd i wreszcie w momencie pojawienia się wśród młodych cząstek złożonych z siedmiu atomów wodoru, pierwszych łańcuszków dziewięcioperełkowych, ułożonych w porządku jakby już specjalnie zaprogramowanym dla nadrzędnego celu — umożliwienia powstania życia. Na tych cząsteczkach alkoholu etylowego kończy się operacja. Oczywiście, jej trzy ostatnie fazy nastąpią w locie powrotnym. Inaczej niczego byśmy nie osiągnęli, bo papa ingerencja w centrum, później, może zmienić czasoprzestrzeń i przesunąć względem siebie poszczególne stadia ewolucji. Pan, pilotując statek, nie będzie nawet wiedział o tym, że automaty uwalniają kolejne ładunki informacyjne. Ich programy są niezawodne.
— Jeśli tak, to czy nie powinienem pójść dalej? — zauważyłem. — Aż do momentu.formowania się z nukleotydów łańcuchów
DNA, zawierających już cząsteczki kodu genetycznego żywych istot? W takim razie na zakończenie mógłbym pogrzebać w ile na wybrzeżach pierwotnych ziemskich oceanów. To chyba dawałoby największą szansę…
— …ale tylko. Ziemi. Nie sposób byłoby objąć taką operacją wszystkich planet istniejących we wszechświecie, wprawdzie nowym, zmienionym, lecz także ewoluującym już od miliardów lat, a więc rozszerzonym poza zasięg jakichkolwiek jednostkowych programów. Nie. Nie wolno nam tak postąpić. Szansę muszą być równe. Poza tym tego rodzaju zabieg byłby w gruncie rzeczy jednoznaczny z zastosowaniem inżynierii genetycznej, i to na monstrualnie wielką skalę, a przecież takie zabiegi są sprzeczne z waszą etyką i już w tej chwili znajdują się na Ziemi poza prawem. Nie — powtórzył z przekonaniem. — To w ogóle nie wchodzi w rachubę.