Выбрать главу

— No i co? — spytałem niezbyt przytomnie.

— Pański robot został przeprogramowany… bądź podmieniony.

— Proszę sobie wyobrazić, że to odgadłem nawet bez pańskiej pomocy. Poza tym dziękuję. Pewnie, gdyby nie pan, byłbym teraz w drodze na jakąś planetę, której mieszkańcy w ten sposób nigdy nie staliby się podobni do mnie. Ale czy nie zastanowiło pana, że ten robot zbyt wcześnie zdradził się przed nami? Kompromitacja zaraz przy pierwszym zdaniu? Czy to nie podejrzane?

— Nie — rzekł z zastanowieniem. — Nie wydaje mi się. Widzi pan, o n i niezbyt dobrze radzą sobie z waszymi automatami… zwłaszcza pomocniczymi. To tak, jakby pan tutaj na Ziemi kazał fotonikowi, konstruktorowi napędów powielających, naprawić zepsuty młynek do kawy. Może to zrobić dobrze… jeśli jest akurat hobbystą.

— Rozumiem — rzucił sucho. — Skala. Różnica skali.

— Właśnie…

— A jaką mam gwarancję, że ta scenka w domu i nasza ucieczka na ten pagórek, jakby przeniesiony ze starych westernów, nie zostały zaaranżowane specjalnie? Ze pan jest tym samym Johnem Blane, którego przedstawił mi Stanza? Ze pustynia wokół nas nie jest złudzeniem lub obrazem innej czasoprzestrzeni, a naprawdę konam z pragnienia uwięziony na martwym księżycu w Obłoku Magellana? Lub w ogóle dawno już przestałem istnieć?

— Obawiam się, że nie może pan mieć żadnej gwarancji — odrzekł bez wahania. Potrząsnął głową. — Jedyny argument, jaki mi się nasuwa, nie zabrzmi zapewne zbyt grzecznie. Proszę jednak pomyśleć, gdybym nie był tym, za kogo się podaję, w jakim celu miałbym udawać, że nadal jesteśmy na Ziemi? Przecież, gdybym teraz powiedział, że znajdujemy się w fazie pozaciągłej przestrzeni lub że wylądowaliśmy na granicy stutysięcznej galaktyki, i tak nie mógłby pan zrobić nic, co zmieniłoby taki stan rzeczy?

— Istotnie, ten argument nie jest zbyt sympatyczny — przyznałem — za to, jak mi się zdaje, dość przekonujący. Wobec tego pozwoli pan, że spytam, co poczniemy z resztą tak mile rozpoczętego popołudnia?

Tarcza słoneczna zeszła już za leżące nad widnokręgiem pasemko wieczornych chmur. Dzień miał się ku końcowi. Mój ostatni dzień na Ziemi… bez względu na to, czy Stanza i ten tutaj doprowadzą mnie szczęśliwie na orbitę Plutona, czy też tropiący ich mściciele z gwiazd zdążą udaremnić wykonanie planu, którego celem miało być przesunięcie zwrotnicy na torze wszechświata. W tym drugim wypadku będzie to mój ostatni dzień nie tylko na Ziemi…

Poczułem, że jestem głodny. Robot zdemaskował się stanowczo za prędko. Mógł przedtem przynajmniej podać mi spóźniony obiad.

— Ależ… oczywiście, proszę uprzejmie— Blane szybko wydobył z dna swojego dziwnego pojazdu apetycznie opakowany pojemnik żywnościowy i podał mi go.ruchem wytrawnego kelnera. Machinalnie wziąłem od niego głębokie, srebrzyste pudło i obejrzałem jego zawartość. Było tam doprawdy wszystko, czego mogłem sobie życzyć, łącznie z termosem pełnym kawy.

— Dziękuję — mruknąłem, ochłonąwszy z zaskoczenia. — A swoją drogą nie rozumiem, po co obcując z wami nieustannie strzępię sobie język. Skoro wystarczy pomyśleć…

— To delikatna sprawa — rzekł z nikłym śladem uśmiechu na swojej nieruchomej twarzy. — Wie pan, tutaj staramy się zawsze czekać na to, co ktoś chce nam powiedzieć. Oczywiście, nie dotyczy to sytuacji takich jak ta przed chwilą. Bo wątpię, czy pan powiedziałby na głos, że jest pan głodny.

Istotnie — przytaknąłem mu w myśli, ponieważ usta miałem wypchane papryką, faszerowaną tymi wyhodowanymi ostatnio grzybami, przypominającymi w smaku dojrzałe wiśnie. — Ale nie dla>, tego, żebym się wstydził, tylko po prostu nie przyszłoby mi do głowy, że potraktuje pan swoje obowiązki aż tak wszechstronnie.

— Jeśli chodzi o nadchodzącą noc — zmienił temat — to nie ulega wątpliwości, że należałoby ją spędzić teraz… chciałem powiedzieć, tutaj. Musi pan jednak dobrze wypocząć przed jutrzejszym dniem, a w tych warunkach — zatoczył ręką łuk, obejmując nim panoramę pustyni — nie byłoby to możliwe. Więc jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, proponuję, abyśmy już obecnie pożegnali Ziemię i przenieśli się do naszego ośrodka. Znajdzie pan tam zupełnie znośne warunki… a w wypadku, gdyby oni odkryli ośrodek i tak nic nie uratuje naszego przedsięwzięcia.

— Z tą drobną różnicą, że przy okazji i mnie nic nie uratuje — zauważyłem, oddając mu opróżniony pojemnik. — Jak to właściwie jest z wami i z nimi? Uważają was za zdrajców? Czy tylko dezerterów? Orientują się, co zamierzacie zrobić?

— Nie… nie sądzę — odrzekł bez przekonania. — Zresztą, to chyba nieistotne. Widzi pan, dla nas tak czy inaczej nie ma powrotu…

— Tak, to już słyszałem. Nadal jednak nie wiem, w jaki sposób Stanza, pan i ilu was tam jeszcze jest pod ziemią, zmyliliście czujność swoich rodaków, że tak długo zostawiali „was wspokoju? No i jak to się stało, że w końcu mimo wszystko was znaleźli? Nawiasem mówiąc ten fałszywy konserwator najwyraźniej zareagował, kiedy powiedziałem: Stanza. Już przedtem musiał trafić na jakiś ślad, skoro w ogóle pojawił się akurat u mnie, ale nabrał pewności dopiero wtedy, gdy usłyszał, że ostatnie dwa dni spędziłem w towarzystwie Stanzy. Czyżby pana kolega używał tutaj swojego prawdziwego nazwiska?

— Niezupełnie… chociaż, jak wynika z rozwoju wypadków, postą, pił dość nieostrożnie. „Stanza” to wasz fonetyczny odpowiednik na szego określenia… jednego z określeń, zresztą raczej archaicznych, oddających pewną specyfikę istot wyższego rzędu. Żywych istot. W tym znaczeniu, w jakim wy używacie pojęcia „istota wyższego rzędu”, kiedy mówicie na przykład o psach, koniach czy małpach. Także, rzecz jasna, o ludziach. Dość na tym, że kiedy wymówił pan to słowo, przybysz z naszego świata od razu musiał zrozumieć, że przypadkiem znalazł się na właściwym tropie. Przypadkiem, ponieważ oni nie mieli żadnych wskazówek, gdzie nas szukać. Tego jestem pewny. Jednak z pewnością wysłali patrole do wszystkich znanych cywilizacji, a przecież, jak pan już wie, nie musieli czekać, aż ktoś im powie, że zna miejsce naszego pobytu. Mamy… mają bardzo czułą aparaturę do wzmacniania i przechwytywania fal biologicznych. Co zresztą nie dawało im wcale gwarancji powodzenia. Przecież musieli objąć inwigilacją tryliony istot na wielu globach. Przypuszczam, że działali metodą selekcji. Założyli, że będziemy się starali nawiązać kontakt ze starannie wybranymi mieszkańcami planety, którą upatrzyliśmy sobie jako teren działania. Kogo mogliśmy wybrać? Łatwo było odgadnąć, że osoby zawodowo związane z astronautyką, ponieważ któż jeśli nie specjaliści z dziedziny badania kosmosu powinni przyjąć ze spokojem i zrozumieniem fakt pojawienia się obcych? A kto spośród waszych astronautów osiągnął największe zaawansowanie w swoim zawodzie? Oczywiście uczestnicy przygotowywanej wyprawy „P — G”. Ja na ich miejscu rozumowałbym w każdym razie właśnie w ten sposób i tu, na Ziemi, od razu otoczyłbym szczególną opieką pana i pańskich dwudziestu sześciu towarzyszy. Widocznie inni spędzali swój urlop bardziej, powiedziałbym, tradycyjnie, wśród krewnych, przyjaciół czy znajomych, z którymi wspólnie oddawali się sportom i zabawie. Pan natomiast był sam, a w dodatku niemal bezpośrednio po przybyciu nad Ocean zaczął pan znikać na całe dni, nie dbając o plażę, pływanie i uroki ziemskiego lata. Strzelili… i trafili.

— Tak — burknąłem ponuro. — Jestem przecież odludkiem. Nieraz dawano mi do zrozumienia, że moje usposobienie pozostawia wiele do życzenia, nie sądziłem jednak, że może sprowadzić na mnie prześladowców z okolicznych galaktyk. Dobrze — westchnąłem. — Niech już będzie któryś z tych zacisznych kącików, jakie podziwiałem w waszych podziemnych apartamentach. Kuchnię, jak mnie pan sam o tym przed chwilą przekonał, macie wcale niezłą, a spać umiem wszędzie. To należy do naszego zawodu, prawda?