– Do tego doszło! – rzucił wściekle.
Kiedy byli w połowie drogi, zadzwonił telefon.
– Tak? – odpowiedział kwestor.
Z drugiej strony ktoś mówił krótko.
Kwestor podziękował i zwrócił się do komisarza.
– To był De Dominicis. Uprzejmie poinformował, że Tano umarł w chwili, gdy wychodziliśmy ze szpitala.
– Teraz dopiero powinni uważać – powiedział Montalbano.
– Na co?
– Żeby im nie ukradli zwłok – odparł z ponurą ironią komisarz.
Przez dłuższy czas jechali w milczeniu.
– Dlaczego De Dominicis zadał sobie tyle trudu, żeby pana powiadomić o śmierci Tana?
– Mój drogi, tak naprawdę to ten telefon był przeznaczony dla pana. To jasne, że De Dominicis, który głupi nie jest, słusznie podejrzewa, że Tano zdążył coś panu powiedzieć. I chciałby podzielić się z panem zdobyczą lub podwędzić ją panu w całości.
W biurze zastał tylko Catarellę i Fazia. Tym lepiej, wolał porozmawiać z Faziem na osobności. Bardziej z obowiązku niż z ciekawości zapytał:
– A gdzie reszta?
– Gonią czterech smarkaczy na motorach, którzy urządzili sobie wyścigi.
– Jezu! Cały komisariat poszedł na jeden wyścig?
– To wyjątkowy wyścig – wyjaśnił Fazio. – Jeden motocykl jest żółty, a drugi zielony. Najpierw startuje żółty i pędzi wyznaczoną trasą, kradnąc po drodze wszystko, co jest do ukradzenia. Po godzinie lub dwóch, kiedy ludzie są już spokojni, startuje zielony i podpierdala wszystko, co daje się podpierdolić. Następnie zmieniają trasę i dzielnicę, ale za drugim razem pierwszy startuje zielony. Wygrywa ten, kto ukradł więcej.
– Rozumiem. Posłuchaj, Fazio, wieczorem powinieneś zajrzeć do firmy Vinti. Poproś w moim imieniu szefa, żeby pożyczył nam jakieś łopaty, kilofy, motyki i szpadle, razem około dziesięciu sztuk. Jutro rano wszyscy spotykamy się tutaj. W biurze pozostaną komisarz Augella i Catarella. Będziemy potrzebowali dwóch samochodów… nie, poproś o jeden, ale powiedz, żeby pożyczyli nam jeepa. A propos, kto ma klucz do naszego garażu?
– Zawsze ma go dyżurny. Teraz jest u Catarelli.
– Zabierz mu i przynieś tutaj.
– Już się robi. Przepraszam, komisarzu, a po co nam łopaty i motyki?
– Zmieniamy zawód. Od jutra będziemy się oddawać rolnictwu, zdrowemu życiu na polach. Pasuje ci?
– Z panem, komisarzu, od kilku dni w ogóle nie sposób się dogadać. Czy można wiedzieć, co się z panem dzieje? Zrobił się pan ponury i niesympatyczny.
8
Poznał Ingrid w trakcie dochodzenia, kiedy został podstępnie naprowadzony na jej trop, ponieważ, choć była zupełnie niewinna, ktoś przeznaczył dla niej rolę kozła ofiarnego. Odtąd między komisarzem a tą piękną kobietą zrodziła się dziwna przyjaźń. Co jakiś czas Ingrid dawała o sobie znać, dzwoniła, i wtedy spędzali miły wieczór na pogawędce. Ona powierzała Montalbanowi swoje tajemnice i problemy, a on udzielał jej braterskich i mądrych rad: był dla niej kimś w rodzaju ojca duchowego, którego zaleceń absolutnie nie przestrzegała – rolę tę musiał sobie zresztą narzucić siłą, ponieważ Ingrid kierowała jego myśli ku sprawom nie całkiem duchowym. Na żadne z dotychczasowych spotkań, a było ich sześć lub siedem, Montalbano nie przyszedł przed nią, Ingrid bowiem wyznawała wręcz maniakalny kult punktualności.
Także i tym razem, kiedy zatrzymał samochód na parkingu przed barem w Marinelli, zauważył, że jej samochód już tam stoi, obok kabrioletu marki „Porsche”, który wyglądał jak bolid – pomalowany na żółto, stanowił obrazę dla gustu i wzroku.
Kiedy Montalbano wszedł do środka, Ingrid stała przy barze i piła whisky. Towarzyszył jej, rozmawiając z nią poufale, czterdziestoletni mężczyzna w kanarkowym ubraniu, bardzo elegancki, z roleksem na ręku i kucykiem na głowie.
„Kiedy się przebiera, pewnie zmienia również samochód” – pomyślał komisarz.
Na jego widok Ingrid wybiegła mu naprzeciw. Objęła go, musnęła wargami usta przyjaciela; wyraźnie cieszyła się ze spotkania. Również Montalbano nie krył radości: Ingrid wyglądała jak uśmiech Boga, na niekończących się nogach miała kolorowe dżinsy, na stopach sandały, przez błękitną przezroczystą bluzeczkę prześwitywał zarys piersi, jasne włosy opadały jej na plecy.
– Przepraszam – powiedziała do stojącego obok kanarka. – Niedługo się spotkamy.
Usiedli przy stoliku, Montalbano nie chciał zamówić niczego. Mężczyzna z roleksem i kucykiem wyszedł, żeby dokończyć swoją whisky na tarasie nad morzem.
Spojrzeli na siebie z uśmiechem.
– Dobrze wyglądasz – powiedziała Ingrid. – Choć dziś w telewizji robiłeś wrażenie cierpiącego.
– No właśnie – przyznał komisarz i zmienił temat. – Ty również świetnie wyglądasz.
– Chciałeś się ze mną spotkać, żeby wymienić komplementy?
– Muszę cię prosić o przysługę.
– Do dyspozycji.
Mężczyzna z kucykiem patrzył na nich z tarasu.
– Kto to?
– Znajomy. Spotkaliśmy się po drodze. Pojechał za mną i postawił mi drinka.
– W jakim znaczeniu mówisz, że to twój znajomy?
Ingrid spoważniała, jej czoło przecięła zmarszczka.
– Jesteś zazdrosny?
– Wiesz dobrze, że nie, a poza tym nie mam powodu. Tylko że ledwie go poznałem, a już przyprawia mnie o mdłości. Jak się nazywa?
– Daj spokój, Salvo, co cię to obchodzi?
– Powiedz, jak się nazywa.
– Beppe… Beppe De Vito.
– A co on takiego robi, że stać go na roleksa, porsche i całą resztę?
– Handluje skórami.
– Poszłaś już z nim do łóżka?
– Tak, chyba w zeszłym roku. I proponował mi powtórkę. Ale nie mam przyjemnych wspomnień z tego jednego razu.
– Taki perwersyjny?
Ingrid patrzyła na niego przez chwilę, po czym wybuchnęła śmiechem, który przestraszył barmana.
– I z czego się śmiejesz?
– Z twojej miny dobrego, czujnego policjanta. Nie, Salvo, wręcz przeciwnie. Jest całkowicie pozbawiony fantazji. Mam po nim wspomnienie dławiącej zbyteczności.
Montalbano dał znak mężczyźnie z kucykiem, żeby podszedł do ich stolika. Kiedy tamten zbliżał się z uśmiechem, Ingrid spojrzała na komisarza z niepokojem.
– Dobry wieczór. Czy pan wie, że pana znam? Komisarz Montalbano, prawda?
– Przykro mi ze względu na pana, lecz obawiam się, że będziemy musieli poznać się jeszcze lepiej.
Mężczyzna się przestraszył, whisky zakołysała siew szklance, rozdzwoniły kostki lodu.
– Dlaczego niestety?
– Nazywa się pan Giuseppe De Vito i handluje skórami?
– Tak… ale nie rozumiem…
– Zrozumie pan w swoim czasie. Niedługo otrzyma pan wezwanie do kwestury w Montelusie. Tam właśnie się spotkamy. Będziemy mieli okazję dłużej porozmawiać.
Mężczyzna z kucykiem natychmiast spąsowiał i postawił szklankę na stoliku. Nie mógł utrzymać jej w dłoni.
– Czy mógłby pan mnie uprzejmie uprzedzić… wyjaśnić…
Montalbano zrobił taką minę, jak gdyby ogarnął go niekontrolowany przypływ wielkoduszności.
– Proszę posłuchać, tylko dlatego, że jest pan przyjacielem obecnej tu damy. Czy zna pan pewnego Niemca nazwiskiem Kurt Suckert?
– Przysięgam, nawet o nim nie słyszałem – odpowiedział mężczyzna, wyciągając z kieszeni kanarkową chusteczkę i wycierając pot z czoła.
– Jeśli chce pan ze mną rozmawiać w ten sposób, to nie mam nic do dodania – odparł lodowato komisarz. Spojrzał na niego i dał mu znak, żeby się przysunął. – Dam panu radę: niech pan nie udaje cwaniaka. Do widzenia.
– Do widzenia – odpowiedział mechanicznie De Vito i nawet nie patrząc na Ingrid, wybiegł z lokalu.
– Ale z ciebie sukinsyn – powiedziała spokojnie Ingrid – i na dodatek cham.