Выбрать главу

– Tak, to prawda, co jakiś czas coś mnie napada i właśnie taki się staję.

– Ten Suckert istnieje naprawdę?

– Istniał. Ale przybrał sobie nazwisko Malaparte. Był pisarzem.

Usłyszeli ryk porsche i pisk opon.

– Już się wyładowałeś? – spytała Ingrid.

– Owszem.

– Wiesz, kiedy tylko wszedłeś, od razu zauważyłam, że jesteś w złym humorze. Powiesz mi, co się stało?

– Mógłbym, ale nie warto. Kłopoty w pracy.

Zaproponował, żeby zostawiła samochód na parkingu przed barem – potem po niego wrócą. Ingrid nie zainteresowała się, ani dokąd jadą, ani po co.

W pewnej chwili Montalbano spytał:

– Jak ci się układa z teściem?

Jej głos się ożywił.

– Dobrze! Powinnam była powiedzieć ci wcześniej. Z moim teściem wszystko w porządku. Od dwóch miesięcy mam spokój, już mnie nie zaczepia.

– Co się stało?

– Nie wiem, nie powiedział mi. Ostatni raz to się zdarzyło, kiedy wracaliśmy z Feli. Byliśmy tam na jakimś ślubie, mój mąż nie mógł jechać z nami, teściowa źle się czuła. Krótko mówiąc, byliśmy sami. W pewnej chwili skręcił w boczną drogę, przejechał kilka kilometrów i zatrzymał się wśród drzew. Kazał mi wysiąść, rozebrał mnie, powalił na ziemię, wyruchał równie gwałtownie co zawsze. Nazajutrz wyjechałam z mężem do Palermo. Kiedy wróciłam po tygodniu, zobaczyłam, że teść jak gdyby się postarzał, był rozedrgany. Od tamtego czasu prawie mnie unika. Dlatego teraz mogę się z nim spotkać twarzą w twarz w przedpokoju, nie obawiając się, że walnie mną o ścianę, położy mi jedną rękę na cyckach, a drugą na piździe.

– To chyba dobrze, nie?

Historię, którą właśnie opowiedziała mu Ingrid, Montalbano znał lepiej od niej samej. O związku pomiędzy Szwedką i jej teściem komisarz dowiedział się już w trakcie pierwszego spotkania. Kiedyś, podczas nocnej rozmowy, wybuchnęła gwałtownym płaczem. Nie mogła już znieść tego układu z ojcem swojego męża: ona, kobieta całkowicie wolna, czuła się jak zbrukana, upodlona tym prawie kazirodczym związkiem, który został jej narzucony. Rozważała, czy nie opuścić męża i nie wrócić do Szwecji. W jakiś sposób zarobiłaby na siebie, była znakomitym mechanikiem.

To właśnie wtedy Montalbano postanowił pomóc jej wydobyć się z kłopotów. Następnego dnia zaprosił na obiad Annę Ferrarę, która była inspektorem policji, kochała się w nim i uważała, że Ingrid jest jego kochanką.

– Jestem w rozpaczy – zaczął, przybierając minę wielkiego tragika.

– Boże, co się stało? – spytała Anna, biorąc go za rękę.

– A to, że Ingrid mnie zdradza.

Spuścił głowę na pierś i jakimś cudem udało mu się uronić łzę.

Anna stłumiła okrzyk triumfu. Zawsze to wiedziała! Tymczasem komisarz ukrył twarz w dłoniach. Dziewczyna była poruszona tym wybuchem rozpaczy.

– Wiesz, nie mówiłam ci tego, żeby cię nie zranić. Lecz przeprowadziłam małe dochodzenie dotyczące Ingrid. Ty nie jesteś jej jedynym mężczyzną.

– Ale ja to wiedziałem! – wykrzyknął komisarz, wciąż ukrywając twarz w dłoniach.

– A więc?

– Tym razem to co innego! To nie jest jakaś tam przygoda, taka jak inne, które mógłbym jej nawet wybaczyć! Zakochała się, i to z wzajemnością!

– A wiesz przynajmniej w kim?

– Tak, w swoim teściu.

– Jezu! – Anna aż podskoczyła na krześle. – Ona ci to powiedziała?

– Nie. Sam do tego doszedłem. Ona wręcz zaprzecza. Zaprzecza wszystkiemu. Potrzebuję pewnego dowodu, takiego, który mógłbym cisnąć jej w twarz. Rozumiesz?

Anna obiecała dostarczyć mu taki dowód. I w rezultacie udało jej się zrobić zdjęcia podczas gwałtownej sceny w zagajniku. Poprosiła przyjaciółkę z laboratorium policyjnego, żeby je powiększyła, i wręczyła odbitki komisarzowi. Teść Ingrid był nie tylko ordynatorem szpitala w Montelusie, lecz również pierwszoplanowym politykiem: do siedziby prowincjonalnej partii, do szpitala i do domu Montalbano przesłał mu wstępną, lecz wymowną dokumentację. Na odwrocie każdej fotografii widniał napis: „Mamy cię w ręku”. Ta seria najwyraźniej śmiertelnie faceta przestraszyła, w ciągu jednej chwili poczuł, że jego kariera i rodzina są zagrożone. Na wszelki wypadek komisarz zachował sobie jeszcze około dwudziestu zdjęć. Ingrid o niczym nie powiedział, bo mogłaby się wściec, że jej szwedzka prywatność została naruszona.

Montalbano przyspieszył, zadowolony. Teraz już wiedział, że skomplikowana manipulacja, której był autorem, osiągnęła zamierzony cel.

– Ty wprowadź samochód do środka – powiedział. Wysiadł i zaczął się szarpać z zasuwaną bramą policyjnego garażu. Kiedy samochód był już w środku, włączył światła i opuścił roletę.

– Co mam robić? – spytała Ingrid.

– Widzisz tamten wrak cinquecenta? Chcę, żebyś sprawdziła, czy ktoś majstrował przy hamulcach.

– Nie wiem, czy będę umiała.

– Spróbuj.

– Żegnaj, bluzeczko.

– Nie, zaczekaj. Mam coś dla ciebie.

Sięgnął na tylne siedzenie samochodu po plastikową torebkę, wyjął z niej własną koszulę i dżinsy.

– Załóż to.

Podczas gdy Ingrid się przebierała, poszedł po przenośną lampę, jedną z tych, których używa się w warsztatach samochodowych. Znalazł ją w szafie, przyniósł i podłączył do kontaktu. Nic nie mówiąc, Ingrid wzięła lampę, klucz francuski i śrubokręt, wczołgała się pod powyginane podwozie cinquecenta. Wystarczyło jej dziesięć minut. Wysunęła się spod samochodu zakurzona i ubrudzona smarem.

– Udało mi się. Linka hamulcowa została częściowo nacięta, jestem pewna.

– Co to znaczy: częściowo?

– To znaczy, że niecałkowicie: zostawili tyle, ile trzeba, żeby nie miał wypadku od razu. Lecz przy pierwszym ostrym hamowaniu linka już na pewno musiała pęknąć.

– Jesteś pewna, że nie pękła bez niczyjej pomocy? To stary samochód.

– Cięcie jest bardzo wyraźne. Prawie nie ma przetarć lub są bardzo małe.

– Posłuchaj więc – powiedział Montalbano. – Człowiek, który prowadził samochód, pojechał z Vigaty do Montelusy, jakiś czas tam przebywał, potem ruszył w drogę powrotną do Vigaty. Do wypadku doszło na stromym zjeździe, który prowadzi do miasta, na drodze pod Cateną. Walnął w ciężarówkę i po wszystkim. Jasne?

– Jasne.

– A więc jak myślisz: czy tę misterną robótkę wykonano w Vigacie, czy w Montelusie?

– W Montelusie – odparła Ingrid. – Gdyby to było w Vigacie, do wypadku na pewno doszłoby o wiele wcześniej. Czy mogę ci jeszcze jakoś pomóc?

– Nie, dziękuję.

Ingrid nie przebrała się, nawet nie umyła rak.

– Zrobię to u ciebie w domu.

Na parkingu przed barem Ingrid wsiadła do swojego samochodu i ruszyła za komisarzem. Zbliżała się północ, noc była ciepła.

– Czy chcesz wziąć prysznic?

– Nie, wolę wykąpać się w morzu, ale później.

Zdjęła z siebie wybrudzone ubranie Montalbana, ściągnęła majtki. Komisarz nie bez trudu przywdział togę jej duchowego opiekuna.

– Rozbierz się i chodź.

– Nie. Lubię patrzeć na ciebie z werandy.

Przy pełni księżyca było aż nazbyt jasno. Montalbano z leżaka rozkoszował się widokiem sylwetki Ingrid, która podeszła do brzegu, po czym rozpoczęła w zimnej wodzie swój taniec, wynurzając się co chwila z rozpostartymi ramionami. Widział, jak nurkuje; przez jakiś czas śledził wzrokiem czarną kropkę, która była jej głową, aż nagle zasnął.

Kiedy się obudził, już świtało. Było mu trochę zimno. Wstał, zaparzył sobie kawy i wypił trzy filiżanki jedna za drugą. Ingrid, zanim wyszła, posprzątała mieszkanie. Nie pozostał ślad jej obecności. Była prawdziwym skarbem: zrobiła wszystko, o co ją prosił, i nie zażądała żadnego wyjaśnienia. Jeśli chodzi o wścibstwo, na pewno nie była typową kobietą – lecz tylko z tego powodu. Poczuł lekki głód, otworzył lodówkę: bakłażanów, których nie zjadł w południe, już nie było, zajęła się nimi Ingrid. Musiał zadowolić się kawałkiem chleba i serem – lepszy rydz niż nic. Wziął prysznic i włożył to samo ubranie, które pożyczył Ingrid – nosiło jeszcze jej leciutki zapach.