Выбрать главу

– A broń?

– Prawdziwy arsenał. Około trzydziestu karabinów i pistoletów maszynowych, około setki pistoletów i rewolwerów, dwie bazuki, tysiące sztuk amunicji, skrzynie z najrozmaitszymi materiałami wybuchowymi, od trotylu po semteks. Ponadto mnóstwo mundurów żandarmerii i policji, kamizelek kuloodpornych i wiele innych rzeczy. Wszystko w doskonałym porządku, owinięte w folię.

– Nieźle ich załatwiliśmy, co?

– Pewnie. Tano ładnie się zemścił, wystarczająco, by nie uchodzić za zdrajcę lub nawróconego. Melduję, że nie zarekwirowałem broni, zostawiłem ją w grocie. Zarządziłem dwie zmiany warty na dzień. Moi ludzie siedzą w niezamieszkanym domku kilkaset metrów od składu.

– Ma pan nadzieję, że ktoś się zjawi, żeby się wyposażyć?

– Bardzo bym chciał.

– Dobrze, zgadzam się. Poczekamy tydzień, będziemy mieli oko na wszystko, a jeśli nic się nie zdarzy, zarekwirujemy. I jeszcze jedno, Montalbano. Czy pamięta pan o moim zaproszeniu na pojutrze, na kolację?

– Czy mógłbym zapomnieć?

– Przykro mi, będziemy musieli przesunąć spotkanie o kilka dni, moja żona ma grypę.

Nie trzeba było czekać cały tydzień. Trzeciego dnia po odkryciu broni, skończywszy wartę, która trwała od pomocy do południa, Catarella, padając z nóg ze zmęczenia, zaczął składać komisarzowi raport, Montalbano bowiem chciał, żeby wszyscy relacjonowali mu przebieg swojej służby.

– Coś nowego?

– Nic, panie komisarzu. Spokój i cisza.

– To dobrze. A raczej to źle. Idź się przespać.

– Ach, teraz, kiedy tak myślę, to może coś się zdarzyło, ale coś nieważnego, mówię o tym bardziej z nadmiaru gorliwości niż z obowiązku, coś chwilowego.

– Co to jest to coś nieważnego?

– Przechodził tamtędy turysta.

– Mów jaśniej, Catarella.

– Zegarek wskazywał dwudziestą pierwszą rano.

– Jeżeli to było rano, to wskazywał dziewiątą, Catarella.

– Jak pan uważa. I wtedy usłyszałem warkot wielkiego motocykla. Uniosłem lornetkę, którą miałem na szyi, ostrożnie się wychyliłem i rzeczywiście zobaczyłem czerwony motocykl.

– Kolor nieważny. I co dalej?

– Z tegoż motoru zsiadł turysta rodzaju męskiego.

– Dlaczego pomyślałeś, że to turysta?

– Bo miał na szyi aparat fotograficzny, duży, tak wielki, że wyglądał jak armata.

– Miał pewnie teleobiektyw.

– No właśnie. I zaczął robić zdjęcia.

– Co fotografował?

– Wszystko, panie komisarzu, fotografował. Krajobraz, skałę, i nawet to miejsce, w którym się znajdowałem.

– Podchodził do skały?

– Nie, panie komisarzu. W chwili gdy wsiadł na motocykl i chciał odjechać, pomachał mi ręką.

– Widział cię?

– Nie. Wciąż siedziałem w środku. A jednak, jak panu mówiłem, kiedy zapalił motor, pomachał w stronę domku.

– Panie kwestorze, mam niemiłą wiadomość. Myślę, że w jakiś sposób dowiedzieli się o naszym odkryciu i wysłali kogoś na rozpoznanie, żeby się upewnić.

– A skąd pan to wie?

– Dziś rano policjant, który pełnił służbę w domku, widział kogoś, kto nadjechał motocyklem i fotografował wszystko potężnym obiektywem. Z pewnością wokół głazu, który zakrywa wejście, zostawili coś szczególnego, może jakąś gałązkę ułożoną w określonym kierunku, kamyk rzucony w ustalonej odległości… Nie mogliśmy poukładać wszystkiego tak samo, jak było przedtem.

– Przepraszam, ale czy wydał pan szczegółowe instrukcje wartownikowi?

– Oczywiście. Wartownik powinien był kolejno: zatrzymać motocyklistę, zidentyfikować go, zarekwirować aparat fotograficzny, a mężczyznę doprowadzić do biura…

– I dlaczego tego nie zrobił?

– Z jednego prostego powodu: ten policjant to Catarella, którego dobrze znamy, zarówno pan, jak i ja.

– No tak – skomentował lakonicznie kwestor.

– Więc co robimy?

– Natychmiast, jeszcze dziś, przystępujemy do rekwirowania broni. Z Palermo polecono, żebym nadał sprawie najwyższą rangę.

Montalbano poczuł, że spocił się pod pachami.

– Kolejna konferencja prasowa?

– Przykro mi, ale należy się tego obawiać.

W chwili gdy już mieli wyjechać dwoma samochodami i niewielką ciężarówką w kierunku groty, Montalbano zauważył błagalne spojrzenia Galluzza, który patrzył na niego jak zbity pies.

Komisarz odciągnął go na stronę.

– Co ci jest?

– Czy mogę otrzymać pozwolenie zawiadomienia mojego szwagra dziennikarza?

– Nie – odpowiedział mechanicznie Montalbano, ale po chwili zmienił zdanie, ponieważ do głowy przyszła mu myśl, której mógł sobie tylko pogratulować. – Posłuchaj, zgadzam się tylko ze względu na ciebie: wezwij go, zadzwoń do niego.

Myśl, która mu przyszła do głowy, była następująca: jeżeli szwagier Galluzza znajdzie się na miejscu i nada odkryciu odpowiedni rozgłos, być może groźba konferencji prasowej rozejdzie się po kościach.

Szwagrowi Galluzza i jego operatorowi z Televigaty komisarz nie tylko dał wolną rękę, lecz nawet pomógł im zrobić relację, przejmując obowiązki reżysera, każąc Paziowi nieść bazukę w pozycji jak do strzału i mocno oświetlając grotę, by umożliwić sfotografowanie lub sfilmowanie każdego magazynku, każdego pocisku.

Po dwóch godzinach ciężkiej pracy jaskinia została całkowicie opróżniona. Dziennikarz pojechał ze swoim operatorem do Montelusy, żeby przygotować materiał, a Montalbano zadzwonił do kwestora.

– Załadunek został wykonany.

– Dobrze. Proszę go przesłać tu, do Montelusy. I jeszcze jedno: proszę pozostawić na miejscu wartownika. Niedługo przyjedzie tam Jacomuzzi z laboratorium. Gratuluję.

Pomysł konferencji prasowej pogrzebał ostatecznie Jacomuzzi. Całkiem nieświadomie, ma się rozumieć, ponieważ na konferencjach i podczas wywiadów czuł się jak ryba w wodzie.

Przed wyprawą do jaskini, gdzie miał zabezpieczyć ślady, powiadomił o swoim zadaniu około dwudziestki dziennikarzy, zarówno prasowych, jak i telewizyjnych. O ile relacja przygotowana przez szwagra Galluzza była bombą wiadomości regionalnych, o tyle zgiełk, który wywołały serwisy poświęcone Jacomuzziemu i jego ludziom, miał rezonans ogólnokrajowy. Jak Montalbano przewidział, kwestor postanowił nie zwoływać konferencji prasowej, bo i tak wszyscy już o wszystkim wiedzieli, i ograniczył się do stosownego komunikatu.

We własnym domu, w samych majtkach, z wielką butelką piwa w dłoni, Montalbano napawał się widokiem twarzy Jacomuzziego w telewizji, niezmiennie na pierwszym planie. Szef laboratorium opowiadał, jak jego ludzie demontują kawałek po kawałku drewnianą konstrukcję we wnętrzu jaskini w poszukiwaniu choćby najmniejszego śladu, znaku odcisku palców, cienia tropu. Kiedy grota pozostała już naga, przywrócona do pierwotnego wyglądu, operator Retelibery pokazał całe jej wnętrze. I właśnie w trakcie tego długiego, panoramicznego ujęcia komisarz zobaczył coś, co mu nie pasowało. Było to tylko wrażenie, może niewiele więcej, ale i tak opłaciłoby się sprawdzić. Zadzwonił do Retelibery i poprosił do telefonu Nicolo Zito, dziennikarza komunistę, swojego przyjaciela.

– Nie ma problemu, wyślę ci kopię.

– Ale ja nie mam tego czegoś… chuj wie, jak to się nazywa.

– A więc przyjedź obejrzeć tutaj.

– Jutro rano o jedenastej, pasuje?

– Pasuje. Mnie nie będzie, ale uprzedzę o twojej wizycie.

Nazajutrz o dziewiątej rano Montalbano udał się do Montelusy, do siedziby partii, której działaczem był Misuraca. Tabliczka przy bramie informowała, że lokal mieści się na piątym piętrze, jednak zdradziecko zatajała fakt, że kamienica nie jest wyposażona w windę. Pokonawszy ciągnące się w nieskończoność schody, ciężko dysząc, Montalbano pukał i stukał do drzwi, które uparcie pozostawały zamknięte. Zszedł i wrócił na ulicę. Tuż obok bramy znajdował się sklep warzywny, w którym starszy mężczyzna obsługiwał właśnie klienta. Komisarz zaczekał, aż sprzedawca zostanie sam.