Montalbano opowiedział mu historię Misuraki i listu, który od niego otrzymał.
– Został zamordowany niepotrzebnie – podsumował. – Zabójcy nie wiedzieli, że już o wszystkim mi napisał.
– Nie rozumiem, z jakiego powodu Ingrassia, o ile dać wiarę Misurace, znalazł się w pobliżu swojego supermarketu, podczas gdy tamci udawali, że kradną?
– Ponieważ jeśli nastąpiłaby jakaś przeszkoda, na przykład niespodziewana wizyta, pojawiłby się gotowy do wyjaśnień, że wszystko jest w porządku, że odsyła towar, ponieważ kontrahenci z firmy Brancato pomylili zamówienia.
– A nocny stróż w zamrażarce?
– Ten już nie stanowił problemu. Ślad by po nim zaginął.
– Jak działamy? – spytał kwestor po dłuższej przerwie. – Prezent, który dał nam Tano, choć nie wymienił nazwisk, okazał się szczodry – zaczął Montalbano – i nie powinien zostać zmarnowany. Postępując rozsądnie, możemy przerwać krąg, którego prawdziwego zasięgu nie znamy. Musimy być ostrożni. Jeżeli od razu aresztujemy Ingrassię lub kogoś z firmy Brancato, nie rozwiążemy niczego. Trzeba dotrzeć do grubych ryb.
– Zgadzam się – powiedział kwestor. – Zawiadomię Katanię, żeby trzymali pod ścisłym nadz…
Urwał, zrobił grymas na bolesne wspomnienie wtyczki, która dała o sobie znać w Palermo, doprowadzając do śmierci Tana. Równie dobrze ktoś taki mógł funkcjonować w Katanii.
– Działajmy w ścisłym kręgu – postanowił. – Trzymajmy pod kontrolą tylko Ingrassię.
– A więc udałbym się do sędziego po konieczne pozwolenia – powiedział komisarz.
Kiedy zbierał się już do wyjścia, kwestor o czymś sobie przypomniał.
– Jeszcze jedno. Moja żona czuje się o wiele lepiej. Czy odpowiada panu sobota wieczorem? Mamy wiele spraw do omówienia.
Sędziego Lo Bianco zastał w wyjątkowo dobrym nastroju, z błyszczącymi oczami.
– Doskonale pan wygląda. – Komisarz nie mógł się powstrzymać od głośnego komentarza.
– Ach, tak, tak, bo czuję się naprawdę dobrze.
Rozejrzał się dokoła, przybrał konspiracyjny wyraz twarzy, nachylił się do Montalbana i powiedział cicho:
– Czy pan wie, że Rinaldo miał sześć palców u prawej dłoni?
Montalbano na chwilę całkiem stracił rezon. Następnie przypomniał sobie, że sędzia od lat oddaje się pisaniu potężnej pracy zatytułowanej Życie i dzieła Rinalda i Antonia Lo Bianco, bakałarzy Uniwersytetu w Agrygencie za panowania króla Marcina Młodego (1402-1409), ponieważ wbił sobie do głowy, że byli to jego przodkowie.
– Doprawdy? – spytał Montalbano z radosnym zdumieniem. Lepiej było mieć sędziego po swojej stronie.
– Tak, mój panie. Sześć palców u prawej dłoni.
„Musiał się nieźle brandzlować” – miał już na końcu języka Montalbano, ale zdołał się powstrzymać.
Opowiedział sędziemu wszystko o tym, jaką drogą przewożono broń i jak zginął Misuraca. Wyłuszczył mu również strategię, którą zamierzał stosować, i poprosił o pozwolenie na kontrolowanie rozmów telefonicznych Ingrassii.
– Natychmiast je panu załatwię – powiedział Lo Bianco.
W chwili innej niż ta wysunąłby wątpliwości, stawiał przeszkody, przewidywał kłopoty – tym razem, szczęśliwy z odkrycia sześciu palców u prawej dłoni Rinalda, udzieliłby Montalbanowi pozwolenia na tortury, wbijanie na pal i palenie na stosie.
Poszedł do domu, włożył slipki, długo pływał w morzu, wrócił, wytarł się, pozostał w samych majtkach. Lodówka była pusta, w piekarniku królowała brytfanka z czterema ogromnymi porcjami lasagni, danie godne Olimpu. Zjadł dwie porcje, włożył brytfankę do piekarnika, nastawił budzik, uciął sobie solidną, godzinną drzemkę, wstał, wziął prysznic, włożył brudne dżinsy i koszulę, poszedł do biura.
Fazio, Germana i Galluzzo czekali na niego w roboczych ubraniach. Kiedy tylko go ujrzeli, wzięli łopaty, kilofy i motyki i wznieśli chórem starą pieśń robotników rolnych, wymachując w powietrzu narzędziami:
– „Już czas! Już czas! Ziemia dla robotniczych mas!”
– Ale z was kutasy! – Montalbana stać było tylko na taki komentarz.
Przy wejściu do groty czekał już Prestia, szwagier Galluzza, razem z operatorem, który przywiózł ze sobą dwa wielkie reflektory na akumulator.
Montalbano spojrzał spode łba na Galluzza.
– Wie pan – powiedział policjant, oblewając się rumieńcem – jako że poprzednim razem udzielił pan pozwolenia…
– Dobrze już, dobrze – uciął komisarz.
Weszli do groty, z której zrobiono arsenał, po czym – zgodnie ze wskazówkami Montalbana – Fazio, Germana i Galluzzo wzięli się do pracy i zaczęli wyjmować kamienie, które przylegały do siebie jak zespojone cementem. Pracowali trzy godziny z okładem, wszyscy, nie wyłączając komisarza, Prestii i operatora, którzy co jakiś czas zmieniali trzech policjantów. Aż wreszcie ściana runęła. Zgodnie z tym, co mówił Balassone, zobaczyli wyraźnie korytarzyk, reszta ginęła w mroku.
– Idź ty – powiedział Montalbano do Fazia.
Ten wziął latarkę, położył się na ziemi i zniknął. Po kilku sekundach usłyszeli jego zdziwiony głos.
– Mój Boże, panie komisarzu, niech pan tu przyjdzie!
– Wejdziecie dopiero wtedy, gdy ja was wezwę – powiedział Montalbano do wszystkich, lecz zwłaszcza do dziennikarza, który słysząc Fazia, drgnął i wydawało się, że legnie na ziemi i zacznie się czołgać.
Długość korytarzyka była równa długości ciała komisarza. W jednej chwili znalazł się po drugiej stronie i włączył latarkę. Druga grota okazała się mniejsza od pierwszej i sprawiała wrażenie całkiem suchej. Dokładnie na środku leżał dywan, wciąż w dobrym stanie. Po jego lewej stronie stała miska. Po prawej stronie, symetrycznie – bukłak. Wierzchołek odwróconego trójkąta, na dolnej części dywanu, stanowił pies z terakoty, owczarek naturalnej wielkości. Na dywanie leżały dwa pergaminowe ciała, splecione ze sobą jak w horrorach.
Montalbano czuł, że brakuje mu powietrza, nie mógł otworzyć ust. Nie wiadomo dlaczego, przypomniał sobie chłopaka i dziewczynę, którzy kochali się w drugiej grocie. Z jego milczenia skorzystali pozostali, którzy nie wytrzymali i jeden po drugim weszli do środka. Operator włączył lampy i zaczął nerwowo kręcić materiał. Wszyscy milczeli.
Pierwszy otrząsnął się Montalbano.
– Zawiadom Jacomuzziego, sędziego i doktora Pasquano – powiedział.
Nawet nie spojrzał na Fazia, żeby wydać mu rozkaz. Stał nieruchomo i patrzył jak zaczarowany, obawiając się, że najmniejszy gest może go zbudzić ze snu, w którym był właśnie pogrążony.
12
Kiedy Montalbano otrząsnął się z paraliżującego zdziwienia, zaczął wołać do wszystkich, żeby stali plecami do ściany, żeby się nie ruszali i nie deptali podłoża groty, pokrytego drobniutkim czerwonym piaskiem, który nie wiadomo skąd tu się wziął i oblepiał również ściany. W drugiej grocie nie było nawet śladu piasku i być może to właśnie on w jakiś sposób zatrzymał rozkład zwłok. Byli to mężczyzna i kobieta, w wieku trudnym do ustalenia na pierwszy rzut oka: że należeli do przeciwnych płci, komisarz wywnioskował z proporcji ciał, bo przecież nie z przyrodzenia, które już nie istniało, ponieważ zostało wykruszone przez czas. Mężczyzna spoczywał na boku, jego ramię dotykało piersi leżącej na wznak kobiety. Obejmowali się zatem i tak już mieli pozostać na zawsze – to, co było niegdyś ciałem męskiego ramienia, jak gdyby przykleiło się, wmieszało w ciało kobiecej piersi. Jednak nie, już niebawem zostaną rozdzieleni za sprawą doktora Pasquano. Pod pomarszczoną, woskową skórą bieliły się kości, wysuszone, zredukowane do samych kształtów. Można by pomyśleć, że oboje się uśmiechają, wargi, które uniosły się i spłaszczyły wokół ust, ukazywały zęby. Obok głowy zmarłego znajdowała się czarka z okrągłymi przedmiotami, natomiast przy głowie kobiety stała gliniana stągiew, taka jak te, w których wieśniacy nosili kiedyś zimną wodę i które utrzymywały jej niską temperaturę. U stóp leżącej pary stał pies z terakoty. Miał mniej więcej metr długości, zachował nienaruszone kolory, szary i biały. Twórca przedstawił go z wyprężonymi przednimi i podkurczonymi tylnymi łapami, z półotwartym pyskiem, z którego wynurzał się czerwony język, z czujnymi oczami: siedział, ale w pozycji, w jakiej psy zazwyczaj trzymają straż. Poprzez nieliczne otwory w dywanie przeświecał piasek podłoża, lecz możliwe, że te dziury były w tkaninie już dawniej, że dywan w tym stanie rozłożono w grocie.