– Wyjdźcie wszyscy! – rozkazał, zwracając się następnie do Prestii i operatora. – A przede wszystkim wyłączcie lampy.
Nagle zdał sobie sprawę ze szkody, jaką wyrządzali żarem reflektorów i swoją obecnością. Pozostał sam w grocie. Oświetlając wnętrze latarką, obejrzał uważnie zawartość czarki: okrągłe przedmioty okazały się metalowymi monetami, wypłowiałymi i pokrytymi śniedzią. Delikatnie, dwoma palcami, uniósł jedną z nich, która wydała mu się najlepiej zakonserwowana. Była to moneta o nominale dwudziestu centymów, bita w 1941 roku; po jednej stronie przedstawiała króla Wiktora Emanuela III, po drugiej profil kobiety z faszystowskim emblematem rózgi. Kiedy skierował światło na głowę zmarłego, zauważył otwór w skroni. Za dobrze się na tym znał, żeby nie zrozumieć, że był on efektem strzału z broni palnej, więc mężczyzna albo sam się zabił, albo został zabity. Lecz jeśli popełnił samobójstwo, to gdzie podziała się broń? Na ciele kobiety natomiast komisarz nie dostrzegł ani śladu nagłej, zadanej cudzymi rękami śmierci. Zamyślił się, oboje byli nadzy, a w grocie nie leżały żadne ubrania. Co to znaczyło?
Światło latarki zgasło nagle, bateria wyczerpała się bez uprzedzenia, nie dając znaków ostrzegawczych w rodzaju powolnego matowienia czy żółknięcia. Montalbano przez moment był zdezorientowany, nie potrafił się odnaleźć. Chcąc uniknąć szkód, przykucnął na piasku, licząc na to, że oczy przyzwyczają się do ciemności i w pewnej chwili na pewno dostrzeże wątłą poświatę korytarza. Lecz wystarczyło mu tych kilka sekund całkowitej ciemności i ciszy, żeby poczuć niezwykły zapach, który – był tego pewien – kiedyś już czuł. Wytężył pamięć, by przypomnieć sobie gdzie i zdecydować, czy w ogóle ma to jakieś znaczenie dla sprawy. Jako że od dziecka miał naturalną skłonność do przypisywania każdemu zapachowi, który przyciągał jego uwagę, jakiejś barwy, stwierdził, że temu zapachowi odpowiada kolor ciemnozielony. Dzięki temu skojarzeniu przypomniał sobie, gdzie poczuł go po raz pierwszy: w Kairze, we wnętrzu piramidy Cheopsa, w korytarzu, który był niedostępny dla zwiedzających, a którym on tylko mógł przejść dzięki uprzejmości jednego z egipskich przyjaciół. I nagle sam sobie wydał się kimś marnym, człowiekiem bez wartości, niezdolnym uszanować cokolwiek. Rano, płosząc dwoje młodych, którzy się kochali, sprofanował życie; teraz, w obecności dwóch ciał, które na zawsze powinny pozostać zapomniane w swoim splocie, sprofanował śmierć.
Zapewne właśnie z powodu tego poczucia winy nie chciał być świadkiem pobierania śladów, do którego natychmiast przystąpił Jacomuzzi razem ze swoimi ludźmi z laboratorium i z doktorem Pasquano. Wypalił pięć papierosów, usiadł na płycie przerobionej na wrota do arsenału, kiedy usłyszał wołanie Pasquana, pełne napięcia i podenerwowania.
– Gdzie jest sędzia?
– Mnie pan o to pyta?
– Jeżeli nie przyjedzie natychmiast, wszystko tu diabli wezmą. Muszę zabrać zwłoki do Montelusy, włożyć je do lodówki. Rozpadają się niemal na oczach. Co ja mam robić?
– Niech pan wypali ze mną papierosa. – Montalbano próbował go uspokoić.
Sędzia Lo Bianco przyjechał po upływie kwadransa, kiedy komisarz zdążył wypalić kolejne dwa papierosy.
Z roztargnieniem ogarnął jaskinię wzrokiem i zważywszy na to, że zwłoki nie pochodzą z czasów króla Marcina Młodego, rzucił niedbale do doktora:
– Niech pan robi, co chce, zresztą to stara sprawa.
Televigata od samego początku wykazała właściwe sobie podejście. W wiadomościach o dwudziestej trzydzieści najpierw pojawiła się rozemocjonowana twarz Prestii. Szwagier Galluzza zapowiedział wyjątkowy materiał, który wszyscy zawdzięczają „genialnej intuicji komisarza Salva Montalbano z Vigaty, postaci wyjątkowej wśród detektywów wyspy i – dlaczegóż by nie? – całych Włoch”. W dalszej części wypowiedzi przypomniał dramatyczne aresztowanie Tana zwanego „Grekiem”, krwawego bossa mafii, oraz odkrycie groty zamienionej w arsenał broni. Pojawiła się też sekwencja z konferencji prasowej poświęconej aresztowaniu Tana, gdzie jakiś przerażony i jąkający się typ, który odpowiadał imieniu i funkcji komisarza Montalbano, z trudem usiłował złożyć do kupy kilka zdań. Prestia zaczął opowiadać, jak nadzwyczajny detektyw doszedł do wniosku, że obok jaskini z bronią musiała znajdować się jeszcze jedna grota, połączona z tą pierwszą.
– Ja, ufając intuicji komisarza, pojechałem jego śladem w towarzystwie operatora Schiriró Gerlando.
W tej chwili Prestia tajemniczym głosem zadał sobie kilka pytań: jakie ukryte, nadnaturalne zdolności posiadał komisarz? Co sprawiło, że za starymi, poczerniałymi kamieniami domyślił się dawnej tragedii? A może komisarz miał w oczach promienie rentgenowskie jak jakiś Superman?
Montalbano oglądał program w swoim domu i od pół godziny nie mógł znaleźć pary czystych majtek, które przecież musiały gdzieś być. Słysząc to ostatnie pytanie, posłał reportera do diabła. Podczas gdy po ekranie przemykały sugestywne ujęcia zwłok, Prestia uzasadniał swoje twierdzenie z żarliwym przekonaniem. Nie wiedział o otworze w skroni mężczyzny, więc mówił o śmierci z miłości. Według niego kochankowie, których namiętności sprzeciwiać się miały ich rodziny, zamknęli się w grocie, zamurowali korytarz i skazali na śmierć głodową. W swojej ostatniej kryjówce rozłożyli stary dywan, postawili stągiew z wodą i objęci czekali na śmierć. O miseczce wypełnionej monetami nie wspomniał – odstawałaby od landszaftu, który starał się właśnie odmalować. Kochankowie – ciągnął Prestia – nie zostali zidentyfikowani, a historia wydarzyła się co najmniej pięćdziesiąt lat temu. Następnie inny dziennikarz zaczął mówić o wydarzeniach dnia: o sześcioletniej dziewczynce zgwałconej i zatłuczonej na śmierć kamieniem przez stryja, o zwłokach znalezionych w studni, o strzelaninie w Merfi, w której zginęły trzy osoby, a ranne zostały cztery, o robotniku, który zginął na stanowisku pracy, o zniknięciu dentysty, o samobójstwie handlowca doprowadzonego do ostateczności przez lichwiarzy, o aresztowaniu radcy gminy Montevergine za łapówkarstwo i korupcję, o samobójstwie członka władz prowincji oskarżonego o paserstwo, o znalezieniu w morzu topielca…
Przed telewizorem Montalbano zapadł w głęboki sen.
– Halo, Salvo? Mówi Gege. Pozwól coś powiedzieć i nie wpierdalaj się przez chwilę. Muszę się z tobą spotkać, mam dla ciebie informacje.
– Dobrze, Gege, nawet jeszcze dzisiaj, jeśli chcesz.
– Nie jestem w Vigacie, dzwonię z Trapani.
– A więc kiedy?
– Co dzisiaj jest?
– Czwartek.
– W sobotę o północy, tam gdzie zawsze, pasuje ci?
– Słuchaj, Gege, w sobotę wieczorem jestem z kimś umówiony na kolację, ale mogę przyjść. Jeśli się trochę spóźnię, zaczekaj.
Telefon od Gege, który wydawał się zmartwiony, i to do tego stopnia, że nawet nie okazywał ochoty do żartów, zbudził go w samą porę. Była dziesiąta, włączył Reteliberę. Nicoló Zito, człowiek o inteligentnym wyrazie twarzy, o włosach równie czerwonych jak jego myśli, rozpoczął dziennik wiadomością o śmierci robotnika w Feli, który spłonął żywcem wskutek eksplozji gazu. Przytoczył całą listę przykładów, żeby wykazać, iż co najmniej dziewięćdziesiąt procent przedsiębiorców ma w nosie normy bezpieczeństwa. Następnie przeszedł do aresztowania administratorów państwowych, oskarżonych o rozmaite malwersacje, i skorzystał z okazji, żeby przypomnieć telewidzom, jak kolejne rządy na próżno usiłowały wprowadzić ustawę, która uniemożliwiłaby sfinalizowanie akcji „czyste ręce”. Poruszając trzeci temat, jakim było samobójstwo handlowca przybitego długami zaciągniętymi u pewnego lichwiarza, ocenił środki podjęte przez rząd przeciw lichwie jako całkowicie niewystarczające. Dlaczego – zadawał pytanie – ci, którzy analizują tę plagę, tak precyzyjnie rozdzielają lichwę od mafii? Ile jest sposobów prania brudnych pieniędzy? I na końcu zaczął mówić o dwóch ciałach znalezionych w grocie, lecz ukazał sprawę ze szczególnej perspektywy, polemizując pośrednio z nastawieniem, jakie wykazali Prestia i Televigata. Kiedyś – rzekł – ktoś powiedział, że religia jest opium dla ludu, w dzisiejszych czasach należałoby raczej powiedzieć, że prawdziwym opium jest telewizja. Na przykład: z jakiego powodu znalezisko to zostało przedstawione jako rozpaczliwe samobójstwo dwojga kochanków, którym zabroniono miłości? Jakie szczegóły upoważniały do wysunięcia podobnej tezy? Ludzie ci byli nadzy: gdzie podziały się ich ubrania? W grocie nie ma śladu broni – w jaki sposób mieliby popełnić samobójstwo? Skazując się na śmierć głodową? Dobre! Dlaczego przy mężczyźnie stała czarka z monetami, które już wyszły z obiegu, lecz zachowały wartość: żeby zapłacić Charonowi za transport? Prawdą jest – twierdził – że ktoś chce nadać przypuszczalnemu morderstwu aspekt bezdyskusyjnego, romantycznego samobójstwa. A w dzisiejszych mrocznych czasach, nad którymi zawisły ciemne chmury – zakończył – montuje się w ten sposób historię, żeby dać ludziom opium, żeby odciągnąć uwagę od poważnych problemów i zwrócić ją na opowieść, owszem, o Romeo i Julii, lecz napisaną przez scenarzystę telenoweli.