– Dzień dobry, kochany, mówi Livia. Chcę ci powiedzieć, że zarezerwowałam miejsca w samolocie. Wylatujemy z Rzymu, więc sam musisz kupić bilet z Palermo na Fiumicino. Ja kupię sobie bilet z Genui. Spotkamy się na lotnisku i w drogę.
– Mhm.
– Zarezerwowałam również hotel, moja przyjaciółka w nim mieszkała i mówi, że jest bardzo ładny, choć bez zbytnich luksusów. Myślę, że ci się spodoba.
– Mhm.
– Wylatujemy za piętnaście dni. Jestem szczęśliwa. Liczę dni i godziny.
– Mhm.
– Salvo, co ci jest?
– Nic, a co ma być?
– Nie wydajesz się uradowany.
– Ależ skąd, co ty mówisz?
– Słuchaj, Salvo. Jeśli w ostatniej chwili zrezygnujesz, to polecę sama.
– No nie.
– Czy możesz mi wyjaśnić, co się dzieje?
– Nic, spałem.
– Komisarz Montalbano? Dzień dobry, mówi Burgio.
– Dzień dobry, panie dyrektorze, słucham.
– Jest mi niewymownie przykro, że muszę pana niepokoić w domu. Usłyszałem właśnie w telewizji o tych dwóch ciałach.
– Czy jest pan w stanieje zidentyfikować?
– Nie. Dzwonię w związku z pewną sprawą, o której w telewizji mówiono przełomie, a która może być dla pana interesująca. Chodzi o psa z terakoty. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, przyjdę jutro rano do pańskiego biura z panem Burruano. Czy pan go zna?
– Z widzenia. O dziesiątej, dobrze?
– Tutaj – powiedziała Livia. – Chcę robić to tutaj, i to natychmiast.
Znajdowali się w miejscu, które mogło być gęsto zadrzewionym parkiem. Pod ich stopami chrzęściły tysiące muszli najrozmaitszych gatunków: ślimaków, ostryg, małży, jeżowców, pustelników.
– Ale dlaczego właśnie tutaj? Wróćmy do samochodu, w ciągu pięciu minut będziemy w domu, ktoś może tędy przechodzić.
– Nie kłóć się ze mną, fiucie – ucięła Livia, chwytając go za pasek i próbując niezręcznie rozpiąć sprzączkę.
– Sam to zrobię – powiedział.
W jednej chwili Li via się rozebrała, podczas gdy on wciąż walczył ze spodniami i był jeszcze w majtkach.
„Gdzie ona się nauczyła rozbierać w takim tempie?” – pomyślał w przypływie sycylijskiej zazdrości.
Livia rzuciła się na wilgotną trawę, rozłożyła nogi i zaczęła pieścić sobie piersi, a on ze wstrętem usłyszał chrzęst setek muszli miażdżonych przez jej ciało.
– No, chodź, szybko.
Zdołał się wreszcie rozebrać, drżąc przy tym z zimna. Tymczasem dwa lub trzy ślimaki zaczęły pełzać po ciele Livii.
– Tym nic nie zdziałasz – powiedziała, patrząc krytycznie na jego przyrodzenie. Uklękła, ujęła je współczująco w dłonie, zaczęła pieścić i włożyła sobie do ust. Kiedy poczuła, że jest gotowy, powróciła do poprzedniej pozycji. – Wypierdol mnie jak należy – powiedziała.
„Odkąd jest taka wulgarna?” – spytał sam siebie, zawstydzony.
Kiedy już miał w nią wejść, ujrzał psa o kilka metrów od nich. Był biały, czerwony język zwisał mu z pyska. Zwierzę groźnie warczało i szczerzyło kły, ściekała mu strużka śliny. Skąd ono się wzięło?
– Co ci jest? Znowu ci opadł?
– Tu jest pies.
– Co cię obchodzi pies? Wyruchaj mnie.
Dokładnie w tej chwili pies skoczył, a on cały zesztywniał ze strachu. Zwierzę zatrzymało się o kilka centymetrów od jego głowy, skamieniało, lekko wyblakło, przysiadło z wyprostowanymi przednimi łapami i podkurczonymi tylnymi, jego ciało zamieniło się w terakotę. Był to pies z groty – ten, który czuwał przy zmarłych.
I nagle, równocześnie, znikło niebo, drzewa, trawa; ściany i skalisty dach zasklepiły się wokół nich, a Montalbano zrozumiał przerażony, że martwa para w grocie to nie było dwoje nieznajomych, lecz Livia i on sam.
Z koszmaru przebudził się, dysząc, zlany potem, i natychmiast przeprosił w myślach Livię za to, że we śnie obsadził ją w tak obscenicznej roli. Co oznaczał ten pies? A odrażające muszle, które leżały wszędzie?
Bo przecież ten pies musiał mieć jakieś znaczenie.
Zanim poszedł do biura, zatrzymał się przy kiosku i wziął gazety wydawane na wyspie. Obie poświęcały wiele miejsca odkryciu zwłok w grocie, natomiast o znalezieniu broni całkiem już zapomniały. Gazeta, którą wydawano w Palermo, była pewna, że chodzi o samobójstwo z miłości. Gazeta z Katanii natomiast nie odrzucała również hipotezy morderstwa, i to do tego stopnia, że aż zatytułowała swój artykuł Podwójne samobójstwo czy dwojakie morderstwo?, przypisując tajemnicze i niejasne różnice określeniom „podwójne” i „dwojakie”. Z drugiej strony gazeta ta starała się nigdy nie zajmować żadnego stanowiska i bez względu na to, czy chodziło o wojnę, czy o trzęsienie ziemi, zapalała Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, dzięki czemu wyrobiła sobie opinię dziennika niezależnego i liberalnego. Żadna z dwóch gazet nie zwróciła uwagi ani na stągiew, ani na czarkę, ani na psa z terakoty.
Kiedy tylko Montalbano przekroczył próg komisariatu, Catarella zapytał go zatroskany, co odpowiadać na setki pytań dziennikarzy, którzy chcieli z nim rozmawiać.
– Powiedz im, że pojechałem z misją.
– A co, został pan misjonarzem? – odparł błyskawicznie agent, którego własny przebłysk humoru rozbawił do łez.
Montalbano utwierdził się w przekonaniu, że minionego wieczoru, zanim poszedł spać, dobrze zrobił, wyłączając telefon z kontaktu.