W komisariacie Catarella powiedział mu, że nic nowego się nie wydarzyło.
Montalbano miał manię podpisywania każdej kupowanej książki. Wyciągnął rękę, żeby wziąć jeden z leżących na biurku długopisów, i jego wzrok padł na pozostawione przez Jacomuzziego monety. Pierwsza, miedziana, z 1934 roku, po jednej stronie miała wybity profil króla i napis: „Wiktor Emanuel III Król Włoch”, po drugiej – kłos pszenicy z oznaczeniem „C. 5” – centymów pięć. Druga moneta była również miedziana, nieco większa; po jednej stronie widniało to samo królewskie oblicze z tym samym napisem, po drugiej, z datą 1936 – pszczoła siedząca na kwiecie oraz litera „C” i liczba „10”, centymów dziesięć. Trzecia była metalowa, z lekkiego stopu, i po jednej stronie miała nieodzowny wizerunek króla z podpisem, po drugiej zaś – orła z rozłożonymi skrzydłami, za którym widniał faszystowski symbol rózgi. Na tej drugiej stronie były cztery napisy: „L. 1”, co oznaczało jeden lir, „ITALIA”, co oznaczało Italia, „1942”, czyli rok emisji, i „XX”, co oznaczało dwudziesty rok ery faszyzmu. I właśnie przyglądając się tej ostatniej monecie, Montalbano przypomniał sobie to, co zobaczył, kiedy schylił się po książkę, która upadła mu przed księgarnią. Zobaczył wówczas wystawę sąsiedniego sklepu, witrynę z wyłożonymi starymi monetami.
Wstał, powiedział Catarelli, że wychodzi i wróci najpóźniej za pół godziny, i udał się pieszo w kierunku sklepu. Sklep nazywał się „Przedmioty” i prowadził sprzedaż właśnie przedmiotów: róż pustyni, znaczków, lichtarzy, pierścionków, broszek, monet, kamieni. Kiedy wszedł, czysta i ładna dziewczynka powitała go z uśmiechem. Zmieszany tym, że musi ją rozczarować, komisarz wytłumaczył, że nie chce niczego kupić, tylko zobaczył na wystawie stare monety i chciałby się dowiedzieć, czy w sklepie albo w Vigacie jest ktoś, kto zajmuje się numizmatyką.
– Pewnie, że jest – odpowiedziała dziewczynka i ślicznie się uśmiechnęła. – Mój dziadek.
– Gdzie mógłbym go znaleźć i poprosić o małą fatygę?
– Wcale nie musi pan prosić i szukać, będzie zadowolony. Jest tu, na zapleczu. Proszę zaczekać, to go zawołam.
Nie zdążył nawet obejrzeć dziewiętnastowiecznego obrzyna, kiedy dziewczynka znów się zjawiła.
– Proszę wejść.
Zaplecze sklepiku było cudownym składem gramofonów, prehistorycznych maszyn do szycia, przycisków do papieru, obrazów, rycin, nocników i fajek. Wszystkie ściany pomieszczenia zajmowały półki biblioteczne, na których w nieładzie leżały inkunabuły, tomy w pergaminowych okładkach, żyrandole, parasole, szapoklaki. Na środku stało biurko, a za nim, w świetle secesyjnej lampy, siedział starzec. Trzymał pincetą znaczek i oglądał go przez szkło powiększające.
– Co jest? – spytał nieuprzejmie, nie unosząc wzroku.
Montalbano wyciągnął w jego kierunku trzy monety. Starzec oderwał na chwilę wzrok od znaczka i spojrzał na nie w roztargnieniu.
– Są nic niewarte.
Spośród starców, których komisarz poznał w trakcie śledztwa dotyczącego ciał w grocie, ten był najbardziej zgryźliwy.
„Należałoby wszystkich zgromadzić w jednym przytułku – pomyślał komisarz. – Byłoby mi łatwiej ich przesłuchiwać”.
– Wiem, że są nic niewarte.
– A więc czego pan chce?
– Chcę wiedzieć, kiedy wyszły z obiegu.
– Niech pan wytęży mózgownicę.
– Wtedy, kiedy została proklamowana republika? – zaryzykował niepewny swego komisarz.
Czuł się jak student, który nie przygotował się do egzaminu. Starzec zaśmiał się, jego śmiech zabrzmiał jak szczęk puszek.
– Pomyliłem się?
– I to grubo. Tu u nas Amerykanie wylądowali w nocy z dziewiątego na dziesiątego lipca czterdziestego trzeciego roku. W październiku tego roku te monety wyszły z użycia. Zostały zastąpione amlirami, które kazał emitować Amgot, aliancka administracja obszarów okupowanych. A jako że te banknoty istniały w nominałach jeden, pięć i dziesięć lirów, centymy wyszły z obiegu.
Kiedy Fazio i Galluzzo wrócili, było już ciemno i komisarz miał do nich pretensję.
– No, nieźle! Jakoś się nie spieszyliście!
– My?! – obruszył się Fazio. – To pan nie wie, jaki jest porucznik? Nie tknął zwłok, dopóki nie przyjechali sędzia i doktor Pasquano. A tym to już w ogóle się nie spieszyło!
– No i?
– To dzisiejszy trup, całkiem świeży. Pasquano powiedział, że od morderstwa do telefonu nie minęła godzina. Denat miał w kieszeni dowód osobisty. Nazywał się Pietro Gullo, lat czterdzieści dwa, oczy niebieskie, włosy blond, cera różowa, urodzony w Merfi, zamieszkały w Feli, ulica Matteottiego trzydzieści dwa, żonaty, znaków szczególnych brak.
– Zacznij pracować w urzędzie stanu cywilnego.
Fazio z godnością pominął zaczepkę i ciągnął dalej:
– Pojechałem do Montelusy i sprawdziłem w archiwum. Ten Gullo miał nienadzwyczajną młodość: dwie kradzieże, jedna bójka. Potem poszedł po rozum do głowy, przynajmniej tak się wydaje. Handlował zbożem.
– Jestem naprawdę wdzięczny, że zechciał mnie pan przyjąć od razu – powiedział Montalbano do dyrektora, kiedy Burgio otworzył mu drzwi.
– Co też pan mówi, to dla mnie przyjemność. Wpuścił go do środka, wprowadził do salonu, poprosił, żeby usiadł, i zawołał żonę.
– Angelina!
Pojawiła się drobna staruszka, zaciekawiona niespodziewaną wizytą, czysta, zadbana, za grubymi soczewkami okularów lśniły żywe, uważne oczy.
„Przytułek!” – westchnął Montalbano.
– Niech pan pozwoli przedstawić sobie moją żonę, Angelinę.
Montalbano pokłonił się szarmancko, szczerze szanował starsze kobiety, które również w domu dbały o wygląd.
– Proszę mi wybaczyć, że niepokoję w porze kolacji.
– Ależ skąd! Czy ma pan trochę czasu, komisarzu?
– Owszem.
– Niech pan zostanie z nami na kolacji. Mamy potrawy dostosowane do starych żołądków, musimy jeść lekko: karczochy i barweny z oliwą i cytryną.
– Przecież to uczta.
Pani domu wyszła uszczęśliwiona.
– Słucham pana – powiedział dyrektor Burgio.
– Udało mi się ustalić, kiedy zostało popełnione podwójne morderstwo w grocie.
– Ach! A kiedy to mianowicie się wydarzyło?
– Na pewno pomiędzy styczniem a październikiem czterdziestego trzeciego roku.
– Jak pan do tego doszedł?
– To proste. Pies z terakoty, jak nam powiedział pan Burruano, został sprzedany po Bożym Narodzeniu czterdziestego drugiego, a więc prawdopodobnie po Trzech Królach następnego roku; monety znalezione w misce wyszły z obiegu w październiku tegoż roku.
Zrobił przerwę.
– A to oznacza tylko jedno – dodał.
Ale nie powiedział co. Czekał cierpliwie, zanim Burgio zebrał się w sobie, wstał, zrobił kilka kroków po pokoju.
– Zrozumiałem, komisarzu – odezwał się dyrektor. – Chce mi pan powiedzieć, że w tym czasie grota należała do Rizzitana.
– Dokładnie to. Już wtedy, jak sam mi pan powiedział, wejście do jaskini było zasłonięte głazem, ponieważ rodzina Rizzitano trzymała tam towar, który sprzedawała na czarnym rynku. Musiała zatem wiedzieć o istnieniu drugiej groty, tej, do której wniesiono ciała.
– Dlaczego pan mówi, że wniesiono?
– Dlatego, że zostali zamordowani gdzie indziej, to pewne.
– Ale jaki to ma sens? Po co ktoś miałby ich tam umieszczać, upozowanych, jak gdyby spali, na dywanie, z czarką z pieniędzmi i psem?