– Wyglądasz bosko!
– Ty również – powiedział Montalbano. – Obserwuję cię już od pół godziny, odkąd wysiadłaś z samolotu.
– To dlaczego od razu się nie pokazałeś?
– Lubię patrzeć, jak egzystujesz beze mnie.
W samochodzie Montalbano natychmiast ją przytulił, pocałował, położył dłoń na jej piersi, pochylił głowę, otarł się policzkiem o kolana i brzuch.
– Jedźmy stąd – powiedziała Livia, ciężko oddychając. – W przeciwnym razie aresztują nas za obrazę moralności.
W drodze do Palermo komisarz złożył jej propozycję, która dopiero co zrodziła mu się w głowie.
– Zatrzymajmy się w mieście. Chciałbym pokazać ci targ w Vuccirii.
– Już widziałam. Guttuso.
– Ten obraz to kit, uwierz mi. Wynajmiemy pokój w hotelu, pochodzimy po mieście, pójdziemy na Vuccirię, prześpimy się i jutro rano pojedziemy do Vigaty. I tak nie mam nic do roboty, mogę uważać się za turystę.
Kiedy przyjechali do hotelu, zrezygnowali z planu, zgodnie z którym mieli się tylko odświeżyć i wyjść. Nie wyszli, kochali się i zasnęli. Obudzili się po kilku godzinach i znów się kochali. Kiedy wyszli z hotelu, był już wieczór. Ruszyli w kierunku Vuccirii. Livię ogłuszyły odgłosy targu, czuła się zagubiona; nie rozumiała słów zachęty, okrzyków przekupek, języka. Zdumiewały ją sprzeczności, nagłe kłótnie, kolory tak jaskrawe, że wydawały się sztuczne, jak spod pędzla malarza. Woń świeżej ryby mieszała się z zapachem mandarynek, z oparami smażeniny i meusy, czyli jagnięcych flaków, gotowanych i posypanych wędzonym serem, a całość tworzyła niepowtarzalny, niemal magiczny miszmasz. Montalbano zatrzymał się przed sklepikiem z używaną odzieżą.
– Podczas studiów przychodziłem tutaj, żeby jeść chleb z meusą, który dzisiaj zwyczajnie rozwaliłby mi wątrobę. A ten sklep stanowił unikat na skalę światową. Teraz sprzedają w nim używane ubrania, lecz wtedy wszystkie szuflady były puste; właściciel, don Cesarino, siedział sobie za gołą ladą i przyjmował klientów.
– Jakich klientów? Przecież szuflady były puste!
– Nie były zupełnie puste, były… jak by to powiedzieć… pełne intencji, zachcianek. Ten człowiek sprzedawał rzeczy kradzione na zamówienie. Szłaś do don Cesarina i mówiłaś: potrzebuję takiego to a takiego zegarka, albo: potrzebuję obrazu, jakiegokolwiek, na przykład dziewiętnastowiecznego pejzażu morskiego, albo: muszę mieć taki to a taki pierścionek. On przyjmował zamówienie, zapisywał je na papierze, takim żółtym i chropowatym, jakiego wówczas używano w cukierniach, uzgadniał cenę i mówił, kiedy masz się stawić po odbiór. O umówionej godzinie, bez najmniejszego poślizgu, wyciągał spod lady i wręczał ci zamówiony towar. Reklamacji nie uwzględniał.
– Nie rozumiem. Po co mu był ten sklep? Przecież taki zawód mógł wykonywać gdziekolwiek, w kawiarni, na rogu ulicy…
– Czy wiesz, jak go nazywali przyjaciele z Vuccirii? Don Cesarino kupiec. Ponieważ don Cesarino nie uważał się ani za złodzieja, ani za pasera – był handlowcem, takim jak wielu innych, a świadczył o tym sklep, który utrzymywał, opłacając czynsz i elektryczność. To nie była fasada, przykrywka.
– Wszyscy jesteście nienormalni.
– Jak syna! Proszę pozwolić, że obejmę pana jak syna! – wykrzyknęła żona dyrektora, przytulając go do piersi.
– Nie ma pan pojęcia, jak bardzo się o pana martwiliśmy! – dodał dyrektor.
Zadzwonił rano i zaprosił komisarza na kolację. Montalbano odmówił, proponując spotkanie po południu. Wprowadzili go do salonu.
– Przejdźmy od razu do rzeczy, nie zabierzemy panu wiele czasu – zaczął Burgio.
– Mam bardzo dużo czasu, jestem chwilowo bezrobotny.
– Kiedy był pan u nas na kolacji, moja żona powiedziała, że nazywam ją fantastyczną żoną. I kiedy tylko pan wyszedł, nagle zaczęła fantazjować. Chcieliśmy zadzwonić do pana wcześniej, ale zdarzyło się to całe nieszczęście.
– A może sam pan komisarz oceni, czy to tylko fantazja – powiedziała nieco dotknięta pani domu i podjęła polemikę: – Więc które z nas w końcu ma mówić?
– To ty się znasz na fantazjach.
– Nie wiem, czy pan jeszcze pamięta, lecz kiedy pytał pan mojego męża, gdzie jest teraz Lilio Rizzitano, on odpowiedział, że nie ma o nim żadnych wiadomości od lipca czterdziestego trzeciego roku. Wtedy coś przyszło mi do głowy. Że w tym samym czasie zniknęła również moja przyjaciółka, a raczej że dała o sobie znać później, i to w dziwny sposób, który…
Montalbano poczuł, że po plecach przechodzi mu dreszcz. Ci dwoje z groty zostali zamordowani, kiedy byli bardzo młodzi.
– Ile lat miała ta pani przyjaciółka?
– Siedemnaście. Ale była znacznie dojrzalsza ode mnie, ja przy niej wyglądałam na dziecko. Chodziłyśmy razem do szkoły.
Wzięła kopertę, która leżała na stoliku, wyciągnęła z niej fotografię i pokazała Montalbanowi.
– To zdjęcie zrobiłyśmy sobie w ostami dzień szkoły, na zakończenie trzeciej klasy liceum. Stoimy w ostatnim rzędzie – ona to ta pierwsza z lewej, a ja to ta obok.
Wszystkie dziewczęta pozowały do zdjęcia z uśmiechami na twarzach, w faszystowskich mundurkach organizacji Młode Włoszki. Profesor wyciągał rękę w geście rzymskiego pozdrowienia.
– W związku z przerażającą sytuacją, jaka panowała na wyspie wskutek bombardowań, szkoły zostały zamknięte ostatniego dnia kwietnia, a nam zaoszczędzono potwornego egzaminu maturalnego. Czy ktoś zdał, czy nie, o tym decydowały oceny. Lisetta – tak miała na imię moja przyjaciółka, nosiła nazwisko Moscato – przeniosła się z rodziną do miasteczka w głębi wyspy. Pisywała nieregularnie, mam wszystkie jej listy, o ile wszystkie do mnie doszły. Wie pan, w tamtych latach poczta… Także i ja przeprowadziłam się z rodziną, pojechaliśmy aż na półwysep, do mojego stryja. Kiedy wojna się skończyła, napisałam do przyjaciółki i wysłałam list pod dwoma adresami, zarówno w tamtej miejscowości, jak i w Vigacie. Nigdy nie otrzymałam odpowiedzi, co mnie zmartwiło. Wreszcie, pod koniec czterdziestego szóstego roku, wróciliśmy do Vigaty. Poszłam odwiedzić rodziców Lisetty. Jej matka zmarła, ojciec najpierw unikał spotkania ze mną, potem źle mnie przyjął; powiedział, że Lisetta zakochała się w amerykańskim żołnierzu i odeszła z nim wbrew woli rodziny. Dodał, że dla niego córka jak gdyby nie żyła.
– Prawdę mówiąc, ta historia wydaje mi się mało prawdopodobna – powiedział Montalbano.
– A nie mówiłem? – wtrącił dyrektor, korzystając z okazji do odwetu.
– Zaraz, komisarzu, sprawa i tak wydawała się dziwna, nawet jeżeli nie brać pod uwagę tego, co wydarzyło się później. Dziwna choćby dlatego, że Lisetta, gdyby nawet zakochała się w amerykańskim żołnierzu, to w jakiś sposób by mnie o tym zawiadomiła. A na dodatek w listach wysyłanych z Serradifalco, jak nazywała się miejscowość, do której wyjechała z rodziną, wciąż powracała do tego samego tematu: do udręki, jaką cierpiała z dala od swej niszczącej, tajemniczej miłości. Od chłopca, którego imienia nigdy nie chciała mi wyjawić.
– Jesteś pewna, że ta tajemnicza miłość naprawdę istniała? Czy to nie mogło się zrodzić w jej młodzieńczej wyobraźni?
– Lisetta nie należała do ludzi, którzy oddają się fantazji.
– Wie pani – powiedział Montalbano – jeśli ktoś ma siedemnaście lat, a nawet więcej, nie sposób ręczyć głową za stałość uczuć.
– A widzisz? A ty ciągle swoje – nie ustępował dyrektor.
Kobieta bez słowa wyciągnęła z koperty następną fotografię. Widać było na niej dziewczynę w ślubnym stroju i ubranego w amerykański mundur ładnego chłopca, który trzymał ją za rękę.
– To zdjęcie zostało wysłane z Nowego Jorku na początku czterdziestego siódmego roku. Tak było na stemplu.