– I doszedł pan do czegoś? – zapytała, nie zważając na złowrogie spojrzenie męża, który uznał jej ciekawość za niestosowną.
– Niestety, tak. Obawiam się, że to fotomontaż.
– Mój Boże! A więc ktoś, kto mi przysłał to zdjęcie, chciał mnie zmylić!
– Tak, myślę, że miał właśnie taki zamiar: postawić kres pani pytaniom o Lisettę.
– I widzisz, że miałam rację?! – prawie wykrzyknęła do męża i wybuchnęła płaczem.
– I dlaczego płaczesz? – spytał dyrektor.
– Ponieważ Lisetta umarła, a chcieli, bym myślała, że żyje, że jest szczęśliwa i ma męża!
– Wiesz, to może sama Lisetta…
– Nie opowiadaj głupstw! – ucięła kobieta, rzucając serwetkę na stół.
Zapadła kłopotliwa cisza. Po chwili żona dyrektora znów się odezwała.
– Umarła, prawda, panie komisarzu?
– Obawiam się, że tak.
Kobieta wstała i wyszła z jadalni, zakrywając twarz rękami, a kiedy tylko znalazła się za drzwiami, wydała z siebie żałosny lament.
– Przykro mi – powiedział komisarz.
– Sama jest sobie winna – odrzekł niewzruszony dyrektor, podtrzymując swoje stanowisko w małżeńskiej dyskusji.
– Proszę pozwolić, że spytam. Czy jest pan pewny, że Lilia i Lisettę łączył tylko ten rodzaj uczucia, o którym mi państwo wspomnieli?
– Nie rozumiem.
Montalbano postanowił zapytać wprost.
– Czy wyklucza pan, że Lilio i Lisetta byli kochankami?
Dyrektor wybuchnął śmiechem i odpędził sugestię komisarza ruchem ręki.
– Proszę posłuchać. Lilio był zakochany po uszy w pewnej dziewczynie z Montelusy, która nie otrzymała od niego żadnej wiadomości od lipca czterdziestego trzeciego roku. I nie może być nieboszczykiem z groty, a to z tego prostego powodu, że rolnik, który widział, jak ranny został załadowany na ciężarówkę i wywieziony przez żołnierzy nie wiadomo dokąd, był uczciwym i poważnym człowiekiem.
– A więc – podsumował Montalbano – wszystko to oznacza tylko jedno: to nieprawda, że Lisetta uciekła z amerykańskim żołnierzem. Czyli ojciec Lisetty opowiedział pańskiej żonie bzdurę. Skłamał. Kim był ojciec Lisetty?
– O ile pamiętam, miał na imię Stefano.
– Żyje?
– Nie. Umarł w późnym wieku jakieś pięć lat temu.
– Co robił?
– Chyba handlował drewnem. Ale w naszym domu nie rozmawiało się o Stefanie Moscato.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie był przyzwoitą osobą. Popadł w konflikt ze swoimi krewnymi Rizzitano, czy to jasne? Miał problemy z prawem, nie wiem, jakiego rodzaju. W tamtych czasach w porządnych, uczciwych rodzinach nie rozmawiało się o takich ludziach. To byłoby tak, jakby mówić, za przeproszeniem, o gównie.
Wróciła pani Burgio. Miała zaczerwienione oczy i trzymała pożókłą kartkę.
– To ostatni list, jaki otrzymałam od Lisetty, kiedy byłam z rodziną w Acquapendente.
Serradifalco, 10 czerwca 1943
Droga moja Angelino, jak się miewasz? A jak tam Twoja rodzina? Nie masz pojęcia, jak bardzo Ci zazdroszczę: Twojego życia na Północy nie można w żaden sposób porównać z więzieniem, w którym ja ciągle przebywam. Nie myśl, że przesadzam. Oprócz nieznośnej kontroli taty jest jeszcze monotonne i głupie życie wioski, na którą składa się kilka domów. Ubiegłej niedzieli, kiedy wychodziłam z kościoła, pomachał mi jakiś miejscowy chłopak. Tata to zauważył, odwołał go na bok i uderzył w twarz. Można zwariować! Jedyna moja rozrywka to książki. Jedynym moim przyjacielem jest Andreuccio, dziesięcioletni syn krewnych. Bystry malec. Czy pomyślałaś kiedyś, że dzieci mogą być bardziej dowcipne od nas?
Od kilku dni, moja Angelino, żyję w rozpaczy. Otrzymałam, w tak skomplikowany sposób, że za długo musiałabym Ci o tym opowiadać, króciutki liścik od Niego, od Niego, od Niego. Pisze, że jest zrozpaczony, że już nie może beze mnie wytrzymać, że po dłuższym pobycie w Vigacie otrzymali rozkaz opuszczenia miasta w ciągu kilku dni. Nie umiem żyć bez niego. Zanim zniknie, muszę, muszę, muszę spędzić z nim kilka godzin, nawet za cenę jakiegoś szaleństwa. O wszystkim Cię powiadomię, a tymczasem bardzo mocno Cię ściskam. Twoja
Lisetta
– A więc nigdy się pani nie dowiedziała, kim on był? – spytał komisarz.
– Nie. Nie chciała mi powiedzieć.
– I nie dostała pani już następnych listów?
– Pan żartuje? To w ogóle cud, że otrzymałam ten jeden. W tamtych dniach Cieśnina Mesyńska była zamknięta, bombardowali ją bez przerwy. Następnie, dziewiątego lipca, wylądowali Amerykanie i połączenia zostały definitywnie zerwane.
– Przepraszam, ale czy pani pamięta adres, pod jakim przyjaciółka mieszkała w Serradifalco?
– Oczywiście. U rodziny Sorrentino, via Crispi osiemnaście.
Miał już włożyć klucz do zamka, lecz zatrzymał się zaniepokojony. Z wnętrza domu dobiegały głosy i hałasy. Pomyślał, że powinien wrócić do samochodu i wziąć pistolet, ale tego nie zrobił. Ostrożnie otworzył drzwi, bez najmniejszego szmeru.
I nagle zorientował się, że całkowicie zapomniał o Livii, która nie wiadomo od jak dawna na niego czekała.
Godzili się pół nocy.
O siódmej rano wstał wypoczęty, wykręcił numer telefonu i powiedział cicho:
– Fazio? Musisz wyświadczyć mi przysługę. Musisz powiedzieć, że jesteś chory.
– Nie ma problemu.
– Do wieczora chcę wiedzieć wszystko o życiu, śmierci i cudach niejakiego Stefana Moscato, zmarłego tutaj, w Vigacie, jakieś pięć lat temu. Popytaj w mieście, sprawdź w kartotece i gdzie ci się tylko podoba. To ważne.
– Załatwione.
Odłożył słuchawkę, wziął kartkę i długopis i zaczął pisać.
Kochana, muszę jechać, ponieważ mam pilną sprawę, a nie chcę Cię budzić. Wrócę do domu na pewno zaraz po południu. Radzę Ci, wezwij taksówkę i jedź zobaczyć świątynie. Wciąż są wspaniałe. Całuję.
Wymknął się jak złodziej – gdyby Livia otworzyła oczy, doszłoby do nie lada awantury.
Droga do Serradifalco zajęła mu półtorej godziny, dzień był pogodny, komisarz nawet pogwizdywał sobie po drodze, zadowolony. Przypomniał sobie psa Kajfasza, który należał do jego ojca – błąkał się po całym domu zniechęcony i melancholijny, lecz ożywiał się, kiedy tylko widział, że jego pan przygotowuje naboje, a następnie zamieniał się w kłębek czystej energii, gdy wychodzili na polowanie. Komisarz natychmiast odnalazł via Crispi, gdzie numerowi osiemnastemu odpowiadał dwupiętrowy dom z dziewiętnastego wieku. Był tam dzwonek z napisem „Sorrentino”. Sympatyczna, mniej więcej dwudziestoletnia dziewczyna spytała, o co chodzi.
– Chciałbym się spotkać z panem Andreą Sorrentino.
– To mój ojciec, nie ma go w domu, może go pan zastać w ratuszu.
– Pracuje tam?
– I tak, i nie. Jest burmistrzem.
– Oczywiście, że pamiętam Lisettę – powiedział Andrea Sorrentino. Nie wyglądał na sześćdziesiąt lat, miał tylko nieliczne siwe włosy i przyspieszony oddech. – A dlaczego pan mnie o nią pyta?
– To bardzo dyskretne dochodzenie. Przykro mi, nie mogę niczego panu powiedzieć. Proszę jednak uwierzyć, że każda informacja będzie dla mnie niezwykle cenna.
– No dobrze, komisarzu. Otóż mam piękne wspomnienia związane z Lisettą, chodziliśmy na długie spacery wśród pól, a ja przy niej czułem się dumny i dorosły. Traktowała mnie jak swojego rówieśnika. Kiedy jej rodzina wyjechała z Serradifalco i wróciła do Vigaty, nie miałem już od niej bezpośrednio żadnych wiadomości.
– Dlaczego?